Miłość warta ryzyka

Karina Grytz-Jurkowska; Gość opolski 44/2018

publikacja 17.11.2018 06:00

Największym nieszczęściem dla mnie byłoby, gdybym nie mogła wrócić w góry – mówiła podczas pobytu w Opolu Elisabeth Revol.

Miłość  warta ryzyka Karina Grytz-Jurkowska Elisabeth Revol w Opolu pokazywała, jak wygląda świat z perspektywy ośmiotysięcznika

Opolski Festiwal Miłośników Gór był okazją do wizyty w Opolu tej wyjątkowej francuskiej himalaistki, która razem z Polakiem – Tomaszem Mackiewiczem kilkakrotnie mierzyła się ze szczytem Nanga Parbat. Przed nią o swoich wyprawach opowiadali Adam Gomola i Bartek Golec oraz Monika Witkowska i Artur Małek. Równolegle, także w Opolu, na międzynarodowej konferencji zorganizowanej przez Towarzystwo Bioetyczne w Centralnej Europie i Katedrę Bioetyki i Etyki Społecznej Uniwersytetu Opolskiego toczyła się dyskusja nt. „Życie z ryzykiem, ryzyko w życiu”. O ryzyku w wysokich górach opowiadali m.in. Miłka Raulin, najmłodsza polska zdobywczyni korony Ziemi, i Bartłomiej Dobroch, dziennikarz współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym” i himalaista. To on pisał m.in. o tragedii na Broad Peaku, relacjonował m.in. wspinaczkę Artura Hajzera i Jerzego Kukuczki, Krzysztofa Wielickiego czy Wojtka Kurtyki, opisywał też akcję ratunkową na Nanga Parbat w styczniu tego roku. Tworzyło to niezwykły dwugłos pokazujący, co pociąga ludzi do ekstremalnych wyczynów.

Na granicy przetrwania

Elisabeth Revol nie mówi wiele, bo jak opisać to, co czuje się, oglądając świat ze szczytu ośmiotysięcznika? W jaki sposób przekazać, jak to jest… na niemal pionowej ścianie, w porywistym wietrze, który potrafi przewrócić, w trudnej do wyobrażenia temperaturze –40 stopni Celsjusza odczuwanej jako –60 (dla porównania – w domowych zamrażarkach jest „ledwie” –18 stopni Celsjusza), gdzie w rozrzedzonym powietrzu trudno złapać oddech, w otaczającej bieli łatwo zmylić kierunek? Jak opowiedzieć o widokach, które zapierają dech w piersiach...? Znacznie lepiej pokazują to przepiękne zdjęcia i krótkie filmiki, gdzie od samych słyszalnych w tle podmuchów wiatru przechodzi zimny dreszcz. – Każda wyprawa jest dla mnie ważna. Na wysokości 7 tys. metrów odkrywam nowy świat. Wspinaczka bez tlenu jest czymś wyjątkowym i magicznym. Kiedy jestem w górach, wszystko jest nieważne... – tłumaczyła Elisabeth. – To wyjątkowe uczucie czuć się tak malutkim w górach, ale i tak cały czas przeć do przodu... To, co udaje się tam osiągnąć, jest szczęściem. Podkreśla, że ważne jest, by podążać za marzeniami, ale trzeba robić to z głową. Porażki są częścią zmagania z górą, wyzwaniem, uczą i dają możliwość poprawienia tego, co nie wyszło. Bo nadmiernych ambicji i błędów góry nie wybaczają. – W górach trzeba być upartym, ale uważać na zmieniające się warunki. Wiadomo, że ryzyko istnieje, ale staramy się je przezwyciężyć, jak najwięcej przewidzieć, gdy trzeba – odpuścić – mówiła himalaistka.

Sam na sam z górą

Opowiedziała o swojej przygodzie z górami, którą zaczęła w wieku 4 lat. Wspominała o sportowej młodości, pracy nauczycielki WF, o uprawianiu gimnastyki, bieganiu i ciężkich treningach, które pozwoliły jej na udział w wyprawach zimowych. Elisabeth wspina się często ekstremalnymi trasami, w stylu alpejskim, czyli „na lekko”, bez butli z tlenem i pomocy tragarzy, bywa, że zupełnie sama. Opowiadając o kolejnych wyprawach, m.in. na Karakorum i w Himalaje, gdzie w ciągu 16 dni zdobyła samotnie Broad Peak, Gaszerbrum I i Gaszerbrum II, nie pominęła dramatycznych wydarzeń. Przyznała, że po tym, jak w 2009 roku próbowała zdobyć Annapurnę, gdy podczas schodzenia ze szczytu zaginął jej partner Martin Minaki, a ona wyczerpana i z odmrożeniami trafiła do szpitala, na 4 lata zaprzestała wspinaczki. Tęsknota za najwyższymi górami jednak wróciła i doprowadziła ją w 2013 r. do stóp Nanga Parbat (Naga Góra – 8126 m n.p.m.). Jak mówi, to był „testowy” wypad. Niedługo później poznała Tomka Mackiewicza i wkrótce potem, w styczniu 2015 r. postanowili zmierzyć się z Nangą. Doszli do 7800 metrów i musieli zawrócić z uwagi na pogodę. Rok później góra znów nie pozwoliła się zdobyć. – Łączyła nas niesamowita więź, która się wtedy zawiązała, pokrewieństwo dusz. Ta relacja była wyjątkowa. On był bardziej emocjonalny niż ja. Wiedzieliśmy już wtedy, że zdobędziemy Nangę lub nie, ale zrobimy to razem – opowiadała o towarzyszu wypraw Elisabeth. Mówiła o wzajemnym szacunku, przyjaźni, wspólnych wartościach, ale też uśmiechu i poczuciu swobody, jakie Polak wprowadzał. Obrazował to filmik z namiotu, gdzie uśmiechnięty Tomek podaje Francuzce urodzinowy „tort” – trójkącik serka topionego z płonącą na nim świeczką-zapałką.

Radość i dramat

Po roku samodzielnych wypraw w Himalaje, w styczniu 2018 roku Elisabeth z Tomaszem trzeci raz podjęli wspinaczkę na Nanga Parbat. Udało się, jednak pod szczytem pogoda się pogorszyła, a podczas schodzenia Tomka zmogła choroba wysokościowa i śnieżna ślepota. Pozostał na wys. ok. 7200 m, nie mógł iść dalej. Elisabeth mimo odmrożeń postanowiła zejść niżej, by ułatwić akcję ratowniczą, którą podjęli członkowie polskiej Zimowej Wyprawy Narodowej na K2 – m.in. Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala i Jarosław Botor. Ekipa odnalazła ją i sprowadziła na dół, ale nie udało się uratować jej towarzysza. Dla Elisabeth było to dużym ciosem, jednak po wielu przeprowadzonych rozmowach z rodziną Tomka stara się pamiętać te dobre chwile. – Jesteśmy pasjonatami i w górach jeszcze bardziej doceniamy życie, które mamy. To, że żyję takim życiem, swoim własnym. Pamiętam wszystkie wschody słońca tam – podsumowała Revol, deklarując, że nadal będzie się wspinać. Wspominając Tomka, podkreśliła, że razem dokonali rzeczy pięknych i prawdziwych i że Polak pozostanie w jej sercu z uśmiechem, z którym chodził po górach. A w hołdzie dla niego zakończyła spotkanie krótkim filmikiem – wspomnieniem wspólnej wspinaczki i towarzysza, który został pod szczytem wreszcie zdobytej góry. – Jestem na wszystkich edycjach tego festiwalu. Kocham góry, to moje życie, choć w wersji amatorskiej. Ludzie dzielą się na tych, którym pragnienia wspinaczki nie trzeba tego tłumaczyć, i tych, którzy tego nie zrozumieją – uśmiecha się opolanka Agnieszka Luboch. – Góry mam w sercu, najchętniej tam bym została, tam wydała ostatni dech.

Zdjęcia, które pokazywali himalaiści, są niesamowite. Chciałabym kiedyś zobaczyć Karakorum zimą, podejść choć do base campu – podsumowuje. Po co to ryzyko? – Ono zawsze istnieje, nie da się go do końca zmierzyć ani wyeliminować. Chodzi o to, by minimalizować zagrożenie – przyznają prelegenci odbywającego się 19 października seminarium.

– Zresztą jest to kwestia bardzo względną. Jedna z himalaistek twierdzi, że nie boi się ruszyć na ośmiotysięcznik, natomiast ma obawy, prowadząc samochód w mieście. Bo tam wysoko – z dobrą ekipą, butlami tlenu, zabezpieczeniem i rozsądkiem ryzyko wypadku jest znacznie mniejsze – podkreśla Miłka Raulin. Sama – będąc na co dzień inżynierem i matką – stara się unikać ryzyka. Jednak, choć nie ma wielkich pieniędzy ani czasu na aklimatyzację, bo zdobywa kolejne szczyty zwykle w czasie kilkutygodniowego urlopu, postanowiła realizować marzenie o wysokogórskich wyprawach i wspinaniu się na ośmiotysięczniki. Zaczęła bez wielkich przygotowań, ruszając samotnie bądź w małej grupie takich jak ona pasjonatów. Teraz, z perspektywy czasu i kolejnych doświadczeń, opowiada, jak wielkie miała szczęście, że wyprawy te nie zakończyły się tragicznie. I nie chodziło o zagrożenia ze strony masywu, co ludzi, na przykład kiedy przechodziło się przez teren walczących ze sobą klanów czy łamało prawo, wchodząc na teren prywatnej korporacji.

Teraz podróżniczka wspina się tylko latem, z tlenem, dobrą agencją i wysokim ubezpieczeniem. I mimo to przed każdym wyjazdem spisuje testament. W górach potrzeba pewnej intuicji i po prostu szczęścia. Bartłomiej Dobroch przytaczał z kolei rozmowy z doświadczonymi himalaistami, którzy mówili, co wpływa na decyzję o rezygnacji z podejścia, choć szczyt jest tuż-tuż... – Można podziwiać ich determinację, pierwotnego ducha przygody, dążenia do celu niezależnie od stanu posiadania, sprzętu i finansów. Ostatecznie walkę zawsze toczy się nie z górą, ale z samym sobą, ze swoją słabością wobec szczytu – przyznała Miłka Raulin.