Połammy się chipsami

Agata Puścikowska

GN 49/2018 |

publikacja 06.12.2018 00:00

Jakieś takie wigilijne „merychristmasy” się porobiły…

Połammy się chipsami

Wygląda to tak: trzeba zrobić wigilię dla dzieci w szkole, jeszcze przed feriami świątecznymi. No trzeba. Szybko, tanio, aby było. I żeby się nie czepiali, żeby dzieciaki pojadły, spotkanie odfajkowane i fajrant. Serio? Naprawdę tak powinny wyglądać klasowe (czy też pracowe, branżowe itp.) wigilie?

Kaziu przyniesie colę, Franiu – tonę cukierków, Ania – może jakąś słodką bułę, Hania – mikołajki z czekolady, a Daniel – chipsy. No jak nie? Chipsy muszą być, bo wszyscy lubią. Ma być zabawnie, świątecznie i bez spiny. A wiadomo, że jak są chipsy i cola, to dzieciaki zadowolone i wyluzowane. Nauczyciele podobnie. Opłatek? Opłatek może przyniesie katechetka. A jeśliby nawet zapomniała albo opłatków będzie za mało, to dzieci są twórcze i kreatywne i przecież nie trzeba trzymać się literalnie tradycji. Rok temu w szkole u synka znajomych była niezła zabawa: dzieciaki chipsami się dzieliły! „Połammy się chipsami” – ale był śmiech, mówię wam. Nie, nie śpiewały kolęd siostry Godlewskie. Dzieci poradziły sobie same. Przynajmniej z pierwszą zwrotką.

Jasne, że powyższy opis – na szczęście – nie zdarza się zawsze i wszędzie. Ale wydaje się, że do podobnego zjawiska sporo szkół, miejsc pracy, grup znajomych dąży. Jakieś takie wigilijne „merychristmasy” się porobiły: skrzyżowanie imienin u cioci Geni z prywatką. Że nie wszyscy są wierzący, po co wigilia? A, to dobre pytanie. Jeśli nie są wierzący i nie potrzebują opłatka, tradycji i traktowania z szacunkiem wigilii, to po prostu nie trzeba takich wydarzeń robić. Czy to w pracy, czy w szkole u dzieci. Lub robić dla autentycznie chętnych, którzy rozumieją, po co przyszli. Dlaczego uskuteczniać pseudozabawną (nomen omen) szopkę, która uczy, że wszystko można zamienić, że wszystko jest względne, wszystko jest zabawą i nie ma żadnych wyższych wartości. Bo jeśli wartością jest „fun”, to zamiast branżowej wigilii lepiej zrobić świąteczną dyskotekę. Będzie uczciwiej i szczerzej.

Oczywiście, taka wigilia poza domem nigdy nie będzie domową wigilią. Ale też nie musi nią być. Nikt nie wymaga, by na uczniowskie przedświąteczne spotkania przynosić ościstego karpia w galarecie. Chodzi raczej o to, by zachowując tradycję wspólnych spotkań, życzeń, może też kolęd, nie popaść w plastikową formę pseudoświętowania: byle szybko, byle jak, byle nie chodziło o coś głębszego. Owszem, tu chodzi o głębię. I naprawdę niewielkimi środkami, bez spiny, ale godnie można i trzeba do niej dążyć. Zamiast wigilijnej fiesty i łamania się chipsami wystarczą spokój, połamanie się opłatkiem i dobre życzenia.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.