Modlitwa za 100 funtów

Jakub Jałowiczor

publikacja 16.12.2018 06:00

Córka Aliny Dulgheriu żyje, bo jej matce udzielono pomocy przed zakładem aborcyjnym. Prawo wprowadzone w londyńskiej dzielnicy Ealing sprawia, że wiele kobiet pomocy nie dostanie.

Alina Dulgheriu z córką Sarah, która czasem towarzyszy mamie podczas demonstracji  w obronie życia. www.behereforme.org Alina Dulgheriu z córką Sarah, która czasem towarzyszy mamie podczas demonstracji w obronie życia.

Tabliczki z wizerunkiem niemowlęcia są zakazane. Za wręczanie ulotek z adresem organizacji pomagającej samotnym matkom grozi kara finansowa. Nie wolno nawet się modlić. Przepisy tworzące specjalną strefę wokół przychodni aborcyjnej w Ealing weszły w życie wiosną 2018 r. Alina Dulgheriu, która kieruje organizacją Be Here For Me, od kilku lat walczy z aborcją. Teraz musi walczyć także z zakazem.

Pomożemy ci

Alina przyjechała z Rumunii do Londynu w 2009 r., mając 25 lat. W 2011 r. zaszła w ciążę. Jej partner nie chciał dziecka. Naciskał, by je abortowała, a w końcu ją zostawił. Kobieta szukała wsparcia finansowego w różnych organizacjach, ale go nie znalazła. Zwróciła się m.in. do stowarzyszenia Marie Stopes International, na którego stronie widniało ogłoszenie: udzielimy ci pomocy i rady, żebyś podjęła dobrą decyzję. – Zadzwoniłam do nich z pytaniem, czy mogę liczyć na jakąś pomoc – opowiadała później w wywiadzie telewizyjnym. – Powiedzieli, że jedyne, co mogą mi zaoferować, to aborcja i nic więcej.

Pozostawiona sama sobie Alina zdecydowała się skorzystać z usług Marie Stopes. – Podjęłam decyzję o aborcji, bo nie miałam innego rozwiązania – tłumaczyła. Przed drzwiami przychodni aborcyjnej jakaś kobieta wręczyła jej ulotkę i zaoferowała wsparcie. Alina nagle odkryła, że jednak ma wybór. Zawróciła.

Kobieta, którą spotkała Alina, należała do Good Counsel Network, katolickiej organizacji walczącej z aborcją. Grupa rzeczywiście pomogła. Kiedy pracodawca dowiedział się, że Alina jest w 4. miesiącu ciąży, i zwolnił ją, ludzie z Good ­Counsel pomogli jej znaleźć dach nad głową. Kobieta urodziła córeczkę i dała jej na imię Sarah. Siedmioletnia dziś dziewczynka towarzyszy czasem mamie podczas demonstracji w obronie życia.

Zakazany Różaniec

Wiele brytyjskich dzieci ma mniej szczęścia niż Sarah. Tamtejsze ministerstwo zdrowia podaje, że w 2017 r. w całym kraju przeprowadzono 190 tys. aborcji. Zgodnie z prawem można jej dokonać w przypadku zagrożenia dla zdrowia psychicznego kobiety, co w praktyce oznacza aborcję na życzenie. 98 proc. dzieci zabijanych przed narodzeniem ginie z powodu właśnie tego przepisu. Państwo finansuje 98 proc. aborcji. 70 proc. nienarodzonych dzieci ginie w prywatnych punktach, takich jak te należące do organizacji Marie Stopes. Grupa ma w Wielkiej Brytanii blisko 70 zakładów przeprowadzających łącznie 70 tys. aborcji rocznie. Przychodnia w Ealing należy do największych placówek. Co roku ginie tam 7 tys. poczętych dzieci. Z tego powodu londyński punkt Marie Stopes od lat był miejscem pikiet i modlitw obrońców życia. Teraz nie jest to legalne.

Zakaz uchwalony przez radnych z Ealing opiera się na ustawie z 2014 r. dotyczącej chuligaństwa. Na jej mocy można tworzyć strefy, w których zakazane będzie np. organizowanie pikiet. Władze Ealing wyznaczyły taki obszar w promieniu 100 m od przychodni aborcyjnej. Nie wolno tam podejmować żadnej agitacji dotyczącej aborcji – ani za, ani przeciw. Zakaz uderza w organizacje pro life, bo w okolicy zakładu Marie Stopes nie odbywały się demonstracje proaborcyjne. Obrońcom życia nie wolno zatem wręczać ulotek kobietom idącym na aborcję, rozmawiać z nimi ani nawet odmawiać Różańca w intencji dzieci poczętych. Kara za złamanie zakazu wynosi do 100 funtów.

Konieczny krok

Organizacje pro life próbowały walczyć przeciw wprowadzeniu zakazu modlitwy. Wśród takich grup znalazła się organizacja Be Here For Me Aliny Dulgheriu. Alina w 2014 r. nawróciła się na katolicyzm. Jej grupa ma pomagać kobietom, które znalazły się w takiej sytuacji, w jakiej kiedyś była ona sama. Stowarzyszenie publikuje historie kobiet, które urodziły dzieci dzięki temu, że dostały pomoc przed zakładem aborcyjnym. Swoją historię opowiada także Alina. – Moja mała córka jest tutaj dzięki wsparciu, które dostałam od grupy stojącej przed przychodnią Marie Stopes – mówiła agencji CNS.

Obrońcy życia zebrali 6 tys. podpisów pod skierowaną do lokalnych władz petycją z żądaniem cofnięcia przepisów. Złożyli też do sądu wniosek w tej sprawie. Jak podkreślili, zakaz ogranicza wolność zgromadzeń, wolność wyrażania opinii i inne swobody obywatelskie. Zwolennicy ograniczenia wolności zgromadzeń w pobliżu zakładu Marie Stopes twierdzą jednak, że demonstracje w obronie życia naruszają prywatność kobiet poddających się aborcji. Przekonują też, że klientki przychodni doświadczają agresji ze strony demonstrantów. Obrońcy życia odpowiadają, że w ich akcjach biorą udział dwie lub trzy osoby, które rozdają ulotki i modlą się. Jak dotąd nie udowodniono żadnego przypadku ataku na kobiety idące na aborcję, a organizacja British Pregnancy Advisory Service konieczność wprowadzenia zakazu demonstracji uzasadniała tym, że one się w ogóle odbywają.

Brytyjski Sąd Najwyższy przyjął punkt widzenia zwolenników aborcji i odrzucił pozew organizacji broniących życia. – Istnieją dowody, że bardzo znaczna liczba osób korzystających z przychodni aborcyjnych uznawała, że ich prywatność poważnie naruszano w czasie i miejscu, gdy były szczególnie wrażliwe na niechcianą uwagę – powiedział sędzia Mark Turner, uzasadniając swój wyrok. Powiedział też, że zakaz demonstracji jest „krokiem koniecznym w demokratycznym społeczeństwie”.

Poszerzyć zakaz

Nie jest zatem wykluczone, że zamiast zniesienia zakazu z Ealing doczekamy się jeszcze większych restrykcji wobec obrońców życia. W październiku zeszłego roku Rupa Huq, deputowana Partii Pracy startująca z okręgu obejmującego Ealing, napisała list wzywający ministerstwo spraw wewnętrznych do wprowadzenia zakazu modlitw przed wszystkimi przychodniami aborcyjnymi w Wielkiej Brytanii. Jej zdaniem modlitwa to przejaw przemocy symbolicznej.

Huq jest znana ze skrajnych poglądów. Domagała się zakazu wjazdu prezydenta USA Donalda Trumpa na teren Wielkiej Brytanii. Twierdziła też, że za powstanie Państwa Izrael należałoby przeprosić Palestyńczyków. W Polsce zasłynęła interwencją, w wyniku której uniemożliwiono zorganizowanie spotkań publicysty Rafała Ziemkiewicza z brytyjską Polonią. Lewicowi politycy nie uznali jednak listu Rupy Huq za przejaw zbytniego radykalizmu. Przeciwnie, podpisało się pod nim 113 deputowanych Partii Pracy i Liberalnych Demokratów, w tym szefowie obu partii – Jeremy Corbyn i ­Vince Cable. W połowie września br. minister spraw wewnętrznych Sajid Javid zapowiedział, że zakaz nie zostanie wprowadzony na terenie Wielkiej Brytanii. Determinacja zwolenników aborcji pokazuje jednak, że obrońcy życia nie mogą być spokojni.

TAGI: