Dwie sprawne ręce. Tyle mogę dać

Łukasz Sianożęcki; Gość elbląski 50/2018

publikacja 29.12.2018 06:00

Rok temu otrzymali pomoc w bardzo trudnym czasie. Dziś sami niosą ją innym.

W sumie codziennie wydawanych jest ok. 40 obiadów. zdjęcia Łukasz Sianożęcki /Foto Gość W sumie codziennie wydawanych jest ok. 40 obiadów.

Kiedy przyszedłem tutaj rok temu, nie miałem nic poza parą sprawnych rąk – mówi pan Mariusz, jeden z podopiecznych elbląskiej noclegowni w parafii bł. Doroty z Mątów. Jak wspomina, gdyby tu nie trafił, nie przeżyłby poprzedniej zimy. – Dlatego nie potrafię wyrazić tego, jak jestem wdzięczny księdzu proboszczowi Grzegorzowi – dodaje.

Ksiądz Grzegorz Królikowski wpadł na pomysł założenia noclegowni po lekturze listu papieża Franciszka na I Światowy Dzień Ubogich. Ojciec Święty zachęcał w nim do pomocy najuboższym w swojej okolicy. Przy parafii bł. Doroty już wcześniej działała jadłodajnia, która okazała się świetnym punktem wyjścia do dalszej działalności na rzecz potrzebujących.

– Osoby, które do nas przychodzą, są bardzo różne, ale w większości okazują wdzięczność za otrzymaną pomoc – opowiada pan Grzegorz, pracownik parafii. – Starają się zawsze jak najbardziej zadbać o siebie. Na przykład jeden z panów dzięki temu, że może u nas mieszkać, znalazł w ostatnim czasie pracę – mówi.

Inni odwdzięczają się, jak mogą. – Ja nie potrafię siedzieć bezczynnie. Zwłaszcza kiedy ktoś daje mi tyle od siebie – wyjaśnia pan Mariusz. – Jak mówiłem, ręce mam sprawne. I nie są lewe – uśmiecha się. Dlatego zawsze ofiaruje swoją pomoc do posługi wokół parafii. A że teren jest rozległy, to każda para rąk do pracy się przyda. – Zimą np. odśnieżałem, a kiedy trzeba było grabić liście, grabiłem. Cokolwiek trzeba zrobić przy kościele – zaraz idę – wylicza.

Bezdomni pomagają przede wszystkim w jadłodajni. Na liście osób, które z niej korzystają, jest ok. 40 nazwisk, ale rozdzielanych porcji jest znacznie więcej. Część potrzebujących nosi obiady tym, którzy – z uwagi na stan zdrowia bądź wiek – sami nie mogą przyjść. Pan Mariusz roznosi obiady do 5–6 miejsc. Zazwyczaj jego runda trwa około dwóch godzin. Adresy niektórych potrzebujących są od siebie dość odległe. Przy ujemnych temperaturach nie jest to więc wcale łatwe zadanie.

– Ja w ten sposób chcę podziękować za to, co mam. A to, że się trochę przejdę… to tylko rozrywka – macha skromnie ręką. Pan Mariusz przyznaje, że nagrodą dla niego jest także to, jak ludzie reagują na jego przyjście.

– Zawsze się cieszą, że przynoszę im ten obiad. Martwią się, gdy się trochę spóźniam. Ale zawsze jedzą ze smakiem, bo to są zawsze dobre i pożywne posiłki – opowiada. – A ksiądz proboszcz przecież za to wszystko musi zapłacić. Za nasze obiady, nasz dach nad głową i ciepło. W jaki inny sposób możemy mu się odwdzięczyć? Tylko tak – tłumaczy.

Zasady obowiązujące w noclegowni u bł. Doroty są podobne jak w innych takich ośrodkach. – Mieszkańcy muszą sami zadbać o ich przestrzeganie. Muszą utrzymać porządek, są odpowiedzialni za swoje rzeczy – opowiada pan Grzegorz. Na miejscu jest również prysznic, gdzie bezdomni mogą się umyć.

W noclegowni przygotowano 20 łóżek. Pierwsze osoby przychodzą, gdy tylko pojawią się pierwsze mrozy.