Futbolowa mama, futbolowy tata

Katarzyna Matejek; Gość koszalińsko-kołobrzeski 50/2018

publikacja 15.01.2019 06:00

– Mamy w sobie tyle miłości, zespół to nasze trzecie dziecko – mówi Jolanta Karska o drużynie UKS Byki. Karscy od 15 lat trenują młodych piłkarzy popołudniami, po powrocie z pracy. I to z sukcesami, nie tylko sportowymi.

Futbolowa mama, futbolowy tata

Kapitan Byków Karol Ilski z SP 3 w Słupsku marzy o powołaniu do kadry narodowej. 11-latek zabiega o to od pięciu lat, trenując futbol trzy razy w tygodniu. On i niektórzy z jego kolegów już są zapraszani na konsultacje kadry, co może skutkować awansem z ligi okręgowej do wojewódzkiej. I choć ich trenerom Jolancie i Zbigniewowi Karskim na myśl o pożegnaniach z wychowankami łza się w oku kręci, to po to właśnie pracują, szkoląc 60 dzieci w wieku od 4 do 11 lat przez pięć dni w tygodniu (często też w weekendy). To zajęcie w przeważającej części społeczne, wykonywane popołudniami, gdy małżonkowie wrócą z pracy, przełkną pospiesznie ugotowany obiad i wskoczą w dresy.

Dlaczego? – To wymknęło się nam spod kontroli – śmieje się pan Zbigniew. – Nasi synowie, ze względu na których zaangażowaliśmy się w prowadzenie Byków, wyrośli z nich, a my… zostaliśmy. Ale jak mieliśmy powiedzieć reszcie: już od jutra nas nie ma? Niby co roku obiecujemy sobie, że nie zrobimy kolejnego naboru, ale potem…

Słupsk Bulls
Największy sukces słupskich Byków to turniej Amber Cup, rozgrywany w 2014 roku w hali Gryfii, transmitowany na cały świat: Byki Słupsk wygrywają z Gwardią Koszalin 5:1. – Po drodze złoiliśmy skórę wszystkim klubom – uśmiecha się pan Zbigniew. W pamięci ma to samo miejsce i scenę z 2002 roku, gdy wraz z żoną dał się namówić synowi i jego kolegom na formalną opiekę nad naprędce skrzykniętą drużyną. W tym czasie jeszcze nie trenowano w Słupsku 6-latków, toteż Karscy ulegli. – Nawet nie mieliśmy swojej nazwy, organizator przypadkowo powiedział o nich „byki”… I tak zostało.

Pierwszy turniej skończył się totalną klęską. – Zbili nas tam wszyscy okrutnie. Chłopcy popłakali się w szatni. Wtedy porozmawialiśmy sobie po męsku, że jeśli chcą wygrywać, to muszą trenować. I nie zaniedbać nauki – opowiada Karski. – I tak to się zaczęło.

Jak ułożyć stopę?
Karscy mają za sobą sportową młodość, którą przerwały kontuzje: pani Jolanta trenowała rzut oszczepem na poziomie krajowym, pan Zbigniew kopał piłkę w Czarnych Słupsk. – To wtedy usłyszałem od trenera, że życie piłkarza nie zawsze jest szczęśliwe, że może przypadnie mi los trenera. Jako 17-latek nie bardzo to rozumiałem – były piłkarz wspomina rozgoryczenie po kontuzji – ale po latach, gdy żona i syn ponownie zaszczepili we mnie pasję do piłki nożnej, to się sprawdziło.

– Na początku mieliśmy tylko pasję i miłość. Brakowało nam doświadczenia trenerskiego. Nie wiedziałam, jakie powinno być ułożenie stopy do strzału, nie rozróżniałam, co to jest „wewnętrzna” czy „zewnętrzna”. Albo jak trenować bramkarzy – przyznaje pani Jolanta.

I to ona – dysponująca jako młoda mama większą ilością wolnego czasu – przetarła u Karskich szlak wyszkolenia instruktorskiego. Po latach dołączył do niej mąż, a potem, już razem, ukończyli w Polsce i Niemczech kurs UEFA-B. Dzięki zdobytym umiejętnościom jako pierwsi w Słupsku rozpoczęli pracę na poziomie klubowym z 6-latkami.

Obecnie trenują cztery zespoły, w tym najmłodszą drużynę Akademii, w której z pasją biega za piłką… 4-letni szkrab. – Oj, Oluś to poważny mężczyzna – przestrzega przed kpiną z wieku pan Zbigniew. – Duch sportowy, to widać, gdy tylko wchodzi na trening, stawia bidon, przybija piątkę. Piąstki zaciśnięte, tylko zerka za piłką. Kontuzja? Łzy płyną, a on: „nic mi nie jest, panie trenerze”.

Spośród starszych zawodników sześciu jeździ na konsultacje kadry. Mają szansę na awans, są wprowadzani do centralnej bazy i mogą zasilać skauting klubów z wyższej ligi. Bo w Słupsku talentów nie brakuje. – Mieliśmy kilku takich zawodników, przed którymi kariera stała otworem – zapala się pan Zbigniew. – Ale prócz żyłki do sportu mają na nią wpływ, także negatywny, różne wydarzenia, choćby problemy rodzinne, a część naszych zawodników pochodziła z trudnych środowisk.

Chińczyk czy futbol?
Karscy wiedzą, że prócz pasji sportowej mogą podopiecznym przekazać to, co mają najcenniejsze: miłość i rodziną atmosferę. Małżeństwem są od 28 lat, mają dwóch dorosłych już synów.

O silną więź rodzinną walczyli od początku. Karski wolał przez 8 lat oddelegowania do pracy w Gdańsku wsiadać co rano przed godziną 5 do pociągu i wracać nim po 18., byleby choć wieczorami pobyć z żoną i synami. A że najstarszy z nich miał bzika na punkcie futbolu i nawet gdy grał w chińczyka, czekając na swoją kolejkę, stopą żonglował kostką do gry, los czwórki Karskich – spędzających ze sobą cały wolny czas, bo w Słupsku nie mieli dalszej rodziny – siłą rzeczy związał się ze sportem.

Jednak trenowanie wymagało od nich postawienia wszystkiego na jedną kartę. Karscy szkolą bowiem kompleksowo. Wymagają zaangażowania ciała na boisku, ale i umysłu w konkursach wiedzy o sporcie. Uczą, jak zdrowo się odżywiać i jak długo spać. Ważą zawodników i robią im testy wysiłkowe. Sami zaś zarywają noce nad „papierologią”, dzięki której udaje im się zdobyć pieniądze dla Byków z budżetu obywatelskiego czy innych projektów.

Zmęczeni? Pewnie, wracają przecież codziennie po 19 do domu. Ale opowiadają o czym innym: o iskierkach w oczach dzieciaków lub łzach, które trzeba im wycierać chusteczkami, o treningach pod chmurką, gdy „nie gniotą ich ściany”, ale otacza zielona murawa, przestrzeń. – Odpoczywa wzrok, odpoczywa głowa. Pojawia się poczucie wolności. To jest coś wspaniałego – opisują. – Ładujemy akumulatory.

Atakuj!!! A może…
– Trenerze, jeżeli gdzieś go mam dać, to tylko do was – powiedział Dawid, dawny podopieczny Karskich z pierwszego składu Byków, przyprowadzając na treningi swojego syna Kacpra.

Wtedy najmocniej dostrzegli sens tego, co robią. – To było zatoczenie pewnego koła, nawet patrząc na ich zdjęcia z dzieciństwa, dostrzega się, że są identyczni – mówi pani Jolanta. I rozrzewnia się, wspominając pouczenie, które Dawid skierował do swojego sześciolatka: „To jest twoja druga mama, a to twój drugi tata. Jeżeli dowiem się, że nie słuchasz tych drugich rodziców, to będziesz miał ze mną do czynienia”. – Ze wzruszenia przepłakałam wtedy cały wtorek…

Dlatego Karscy świadomie angażują w sport całe rodziny. Pierwsze treningi w Akademii rodzice z dziećmi odbywają razem. – Niektórzy rodzice „umierają” już po rozgrzewce – śmieją się trenerzy. Także rozgrywane co dwa miesiące mecze rodzice vs. dzieci pomagają dorosłym zrozumieć, co znaczy wycisk na boisku.

– To po to, by zrównoważyć odczucia, które mają obserwujący mecz na widowni z tym, co przeżywa się na boisku – wyjaśnia pan Zbigniew. – Rodzic, który z trybuny z łatwością krzyczy: „Atakuj, atakuj!” albo „Dlaczego tego nie strzeliłeś?!”, gdy sam pobiega za piłką i po paru minutach zasygnalizuje potrzebę zejścia, bo nogi go bolą, zrozumie, jak dopingować swoje dziecko.

– To też okazja do integracji. Rodziny wspólnie przeżywają i wygrane i przegrane – dodaje pani Jolanta. – Zaprzyjaźniają się z dziećmi i sobą nawzajem, łakną takich spotkań, interesują się, co widać na profilu facebookowym.

Dyscyplina musi być
Karol Ilski ceni trenerów za to, że ją wprowadzają, bo rozumie, że to dla niego szansa rozwoju. Oni zaś, choć częściowo zastępują kapitanowi i jego drużynie rodziców, chcą to robić odpowiedzialnie. – Nie dopuszczamy zjawiska fali. Staramy się nie zostawiać chłopców samych w szatni. Kiedy pojawia się jakiś problem, rozmawiamy o tym – mówi pan Zbigniew. – Przecież widzimy, gdy któryś zarywa noce, grając w gierki.

– Widać, że chłopcy nauczyli się szacunku do siebie – potwierdza Beata Strzelecka, mama Doriana. – Nie wyśmiewają się z siebie, gdy któryś źle gra, tylko mówią „będzie dobrze!”.

Pewna dyscyplina potrzebna jest także wobec rodziców piłkarzy. Na finanse klubu składają się dobrowolne składki członkowskie, stąd ważne, by jeśli tylko są w stanie, zbyt łatwo się z nich nie zwalniali.
– Czasem kogoś rzeczywiście nie stać na opłatę, ale jeśli widzimy, że rodzice palą papierosy, że potrafią przepalić kilkaset złotych miesięcznie, nie odpuszczamy składki – wyjaśnia pani Jolanta.

Ale rodzice rozumieją sens konsekwencji trenerów. Mama Kacpra Szczepańskiego, obecnie jednego z najlepszych bramkarzy w swoim roczniku, zauważa, że syn stał się dzięki treningom bardziej wytrwały i odporny na stres. – To uczy go współpracy w grupie, samodzielności i samodyscypliny – wyjaśnia. – Kto wie, może te dzieci znajdą się kiedyś w najlepszych klubach na świecie?

Podkupić gracza? Fe, nieładnie
Choć jak mówią Karscy, Byki to drużyna rodzinna, nie jest sielankowo. Sport bywa brutalny. – Wychowujemy zawodnika przez 5 lat, a ktoś poobserwuje go zza płotu na orliku i składa mu propozycję przejścia do innego klubu w tej samej lidze. To boli. Raz nawet doszło do tego, że dziewięciu naszych byłych zawodników grało przeciw naszej aktualnej jedenastce – wylicza Karski.

Trzy lata temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, w ten sposób odeszło z drużyny trzech chłopców. Pani Jolanta przepłakała Wigilię. – Nie zabraniamy takich transferów, ale chodzi o to, by zrobić to z klasą, poczekać do końca sezonu, uprzedzić – mówi, a jej mąż dodaje: – Bardzo podobało nam się podejście jednego z chłopców, który przyszedł do nas, prosząc: chcę się u was podciągnąć, ale planuję iść wyżej, do Trójmiasta. Poświęciliśmy mu dużo czasu. Zagrał potem w młodzieżowej Arce Gdynia.

Te trudności Karscy przechodzą wspólnie. I nawzajem się wspierają. Jak? Rozpoznając swoje potrzeby, wypoczywając razem. Ot, na przykład pan Zbyszek siada obok żony oglądającej ulubiony serial, ona zaś przysiada się do niego na Ligę Mistrzów. – I chociaż jest zmęczona, siada przy mnie, bo chce ze mną pobyć – mówi, spoglądając czule na żonę.

– Czy nie wolelibyśmy przeznaczać tego czasu na rozrywki, kino? – pyta retorycznie pan Zbigniew. – Na boisku mamy codziennie inny film.

– To nasz sposób na życie – puentuje pani Jolanta. – Wolimy dawać, niż brać.