Młoty w akcji

Przemysław Kucharczak; Gość katowicki 3/2019

publikacja 04.02.2019 06:00

Muzeum hutnictwa powstanie na Śląsku – w miejscu, gdzie działała najpotężniejsza huta Europy.

Mariusz Jankowski przed młotem Brinkmanna w hali przyszłej placówki. Przemysław Kucharczak /Foto Gość Mariusz Jankowski przed młotem Brinkmanna w hali przyszłej placówki.

Odwiedziliśmy 124-letnią halę, którą po remoncie zapełnią – w roli eksponatów – hutnicze maszyny. To hala dawnej elektrowni Huty Królewskiej w Chorzowie. W przyszłości niektóre z maszyn, które tutaj trafią, będzie można uruchomić. Zwiedzający, podobnie jak w Muzeum Nauki i Techniki w Londynie, będą mogli zobaczyć, jak działały. Jeden z wielkich eksponatów już tutaj stoi: potężny, wysoki na 3 metry i ważący 34 tony młot Brinkmanna z napędem parowym. Ten kolos mógł uderzać aż 145 razy na minutę. Jest zaopatrzony w żuraw, który potrafi udźwignąć 400 kilogramów.

– Trzpień tego młota podnosił się i uderzał z góry w podsuwane przez pracowników rozgrzane elementy – pokazuje Mariusz Jankowski z Urzędu Miasta w Chorzowie, członek zespołu ds. realizacji projektu Muzeum Hutnictwa. – W ten sposób powstawały odkuwki – dodaje. W przyszłości do hali, w której powstanie muzeum, trafi m.in. młot Banninga. Jest jeszcze bardziej okazały niż młot Brinkmanna. – To niesamowite, monstrualne urządzenie. Jeśli udałoby się nam posadowić go na oryginalnej szabocie, można będzie wejść pod niego i oglądać z niestandardowej perspektywy – mówi M. Jankowski. Zwiedzający prawdopodobnie będą mogli zobaczyć w ruchu mniejsze młoty, napędzane sprężonym powietrzem.

Należąca do miasta hala, w której powstanie muzeum, stoi pomiędzy wciąż działającymi zakładami Huty Królewskiej, należącej do ArcelorMittal Polska, oraz kuźni firmy Minec. – Dochodzące stamtąd odgłosy procesu produkcyjnego i drgania wywoływane pracą młotów w kuźni przy odrobinie wyobraźni pozwalają się poczuć, jak w sercu działającej huty – uważa M. Jankowski. Istnieje też szansa, że zwiedzający będą mogli zobaczyć maszyny przy pracy w sąsiednich zakładach.

Ziobro sprzedaje wiedzę

Huta Królewska w Chorzowie powstała na przełomie XVIII i XIX wieku. Swego czasu była największym tego typu zakładem na kontynencie europejskim. To wokół niej zaczęło tworzyć się miasto. Już na początku XIX wieku zapłonęły w niej aż cztery wielkie piece. Z hutą wiąże się też pasjonująca, sensacyjna historia sprzed przeszło dwustu lat, w której chodziło o wyciek technologii wytopu cynku. Przez większość XVIII wieku metal ten był wytapiany tylko w Anglii, w hucie w Bristolu. Jej właściciele zarabiali gigantyczne pieniądze i zazdrośnie strzegli swojej technologii. Przez długi czas nikt nie potrafił odkryć sposobu wytapiania cynku, ponieważ ten metal już w temperaturze 400 stopni paruje i ucieka w powietrze. Udało się to dopiero w 1792 r. Johannowi Christianowi Rubergowi, pracownikowi huty szkła w Wesołej, dzisiejszej dzielnicy Mysłowic. Wytopił on cynk w mufli – zamkniętym, hutniczym naczyniu, do którego powietrze nie ma pełnego dostępu.

Huta w Wesołej należała do księcia pszczyńskiego, który nakazał zachować tajemnicę procesu wytapiania. Hutnicy, którzy należeli do jego poddanych i nie mieli osobistej wolności, byli izolowani i musieli mieszkać w hucie. W terminie dostawali tylko część wypłaty za wykonaną pracę. Normą było też, że za niedociągnięcia przełożony tłukł pracowników kijem. W tych warunkach jeden z hutników, którzy znali tajemnicę wytopu cynku – Antoni Ziobro z Krasów – uciekł. Przez dwa lata mylił pościg hajduków księcia pszczyńskiego. W końcu, w zamian za wysoką pensję, zatrudnił się w Hucie Królewskiej.

Łod ognia

Dzięki temu wydarzeniu już w 1807 r. powstała tu także huta cynku „Lydognia” (być może nazwa jest zapisem polskich słów: „Łod ognia”), gdzie metoda wytopu cynku została udoskonalona. Państwu pruskiemu, do którego należała Huta Królewska, nie zależało na zachowaniu tajemnicy – bo im więcej w kraju hut cynku, tym wyższe wpływy z podatków... Wkrótce tzw. technologia śląska stała się więc wzorem wytapiania cynku dla zakładów na całym świecie. W następnych latach XIX wieku w Hucie Królewskiej powstawały kolejne wydziały, m.in. walcownia, która słynęła z produkcji szyn kolejowych. W 1935 r. zmieniono nazwę zakładu na Huta Piłsudskiego. Ze względów handlowych okazało się to niezbyt szczęśliwym pomysłem.

– Stal była stąd eksportowana na cały świat. Po zmianie nazwy wybijane na produktach logo z literą K w koronie zostało zastąpione przez koronowaną literę P. Zasłyszana anegdota głosi, że jeden z transportów amerykańska firma budująca drapacze chmur odesłała do Polski, bo myślano, że to produkt jakiejś innej huty – mówi Mariusz Jankowski. I dodaje, że dzięki późniejszej, sprytnej zmianie nazwy na Huta Kościuszko, stare logo z literą K mogło powrócić. Hala dla muzeum ma zostać wyremontowana do końca roku. Chorzów we współpracy z Zabrzem otrzymał na te prace 15 mln zł unijnego dofinansowania. Inwestycja pochłonie 32 mln zł. Chorzowska placówka będzie drugim w Polsce muzeum hutnictwa – po działającym w Katowicach-Szopienicach Muzeum Hutnictwa Cynku „Walcownia”.