Każdy ma coś do opowiedzenia

Krzysztof Kozłowski; Posłaniec warmiński 3/2019

publikacja 07.02.2019 06:00

Oni nie kryją się pod maskami. Zdejmują je i pokazują prawdziwe oblicze.

Skład do spektaklu „Istny cyrk” Teatr Przebudzeni Skład do spektaklu „Istny cyrk”

Teatr czyni cuda. Z perspektywy lat jego funkcjonowania widzę, jak ludzie się otwierają, nabierają pewności siebie. Jest to nieoceniona forma rehabilitacji. Podnosi sprawność, zarówno psychomotoryczną, jak i intelektualną. Widać po naszych aktorach, że stali się dojrzałymi ludźmi i artystami. Teatr jest rzeczą wspaniałą – opowiada Mieczysław Kowalczyk, przewodniczący zarządu Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną Koła w Ostródzie.

To jak manifest

A wszystko zaczęło się 16 lat temu, w Warsztacie Terapii Zajęciowej, kiedy jego kierownikiem był Mirosław Borejko. – Narodziła się idea, żeby w ramach warsztatów, gdzie podejmuje się różne działania artystyczne i społeczne, zainicjować teatr. Postawiono wiele pytań, jak to zrobić, jaką formę ma on przyjąć. Muszę się dziś przyznać, że byłem sceptyczny wobec tego pomysłu. Pamiętam myśl: „Zobaczymy, jak będzie z pierwszą premierą” – wspomina M. Borejko. Wówczas pojawiła się Monika Kazimierczyk, pełna entuzjazmu i pomysłów. Zaczęły się pierwsze próby, poświęcano mnóstwo czasu i w końcu... kurtyna poszła w górę po raz pierwszy.

– Pierwszy spektakl, „Mały Książę”, powalił mnie na kolana. To było wręcz objawienie. Szok, że można przy właściwie ukierunkowanym udziale osób niepełnosprawnych, przy dokładnym poznaniu ich możliwości, zaproponować im taką formę, która pokaże ich moc, jednocześnie dając możliwość ukazania samych siebie. To jak manifest, kiedy oni mogą na scenie pokazać, co myślą, co czują. To było i jest niesamowite – podkreśla pan Mirosław. Bo to od początku nie był zwykły teatr, to świat wypełnianej misji. – Oni poprzez sztukę mówią o sobie, o swoich sprawach. Kiedy patrzę na aktorów na scenie, to widzę ich życie, ich problemy, nawet dramaty. Dzięki scenie mogą wręcz wykrzyczeć to, co ich boli, co czują, z czego się cieszą – wymienia Mieczysław Kowalczyk.

Żongler i baletnica

„Małego Księcia” pamiętają wszyscy. Maski z tego spektaklu do dziś są przechowywane i często występują w nowych sztukach. – Zdejmowanie maski, obnażanie się przed publicznością – to przewija się w każdym spektaklu. Stąd i nasza nazwa, Teatr Przebudzeni, żebyśmy ciągle sami siebie mobilizowali, aby nie stać w miejscu, ale i publiczność skłaniać do refleksji. Czasami podejmujemy ryzyko, bywa kontrowersyjnie. Po spektaklach nawiązują się dyskusje: skąd taka scena, dlaczego? Bo dotykamy drażliwej struny – mówi Monika, która od początku zajmuje się teatrem w roli scenarzysty i reżysera. Wspomina spektakl w Krakowie, kiedy jeden z widzów chciał koniecznie zanegować ich sztukę. Bo nagle na scenie pojawiają się osoby z niepełnosprawnością i jeszcze swoje dysfunkcje „wyostrzają” na scenie. Chłopak, który nie ma ręki, żongluje. No jak to? Albo dziewczyna, która ma problem z kolanami i nie chodzi, jest baletnicą. „Dlaczego? Ja się na to nie zgadzam” – mówił.

– A właśnie to jest to, że my musimy się z tym skonfrontować, zadać sobie pytanie: z czym ja sobie nie radzę w życiu, co może być moją silną stroną? I to jest siła naszego przekazu. Że nie kryjemy się pod maskami, zdejmujemy je i pokazujemy prawdziwe oblicze. Chodzi o siłę słabych stron na scenie, o odmienność. Nasi aktorzy to osobowości – wyjaśnia Monika. Kiedy spogląda w przeszłość, widzi, jak bardzo rozwinęli się aktorzy, jak wyrwali się ze swojego pełnego barier świata, jak czerpią z teatru radość i się w nim realizują.

Rozgrzebujemy temat

Każdy spektakl jest lustrem ich życia. Zawiera wątki autobiograficzne, wiele scen pisze samo życie. – Wszystko rodzi się z prostych pomysłów. Spektakle, które teraz ogrywamy, czyli „Istny cyrk” i „Szatnia”, to jest już teatr na najwyższym poziomie, co czuć po reakcjach publiczności, że one mają w sobie mocny przekaz, podejmują tematy, o których czasem człowiek nie chciałby słyszeć – mówi Dariusz Wychudzki, współreżyser, również odpowiedzialny za muzykę w sztukach. Podczas warsztatów aktorzy podrzucają pomysły scen, na bazie których powstaje scenariusz. W przypadku „Szatni” inspiracją stała się twórczość Tadeusza Kantora. To zderzenie przeszłości z teraźniejszością, historii postaci z aktualnym położeniem, „byciem w niebycie”. Wrzuceni w przestrzeń, w „szatnię”, pytają „co dalej?”. Spektakl to swoisty rachunek sumienia bohaterów, a jednocześnie odbiorców. Stawia pytania o zasadnicze wartości i relacje międzyludzkie, o sens życia.

– Jak żyć, by nadal być? Akcji towarzyszy uczucie odrealnienia, nieważkości, a wszystko po to, by zatrzymać widza, skłonić do refleksji nad sztuką życia i umierania. Podejmujemy temat przemijania, śmierci, traumatycznych wydarzeń – wyjaśnia Monika. Scenariusz tej sztuki napisało życie. Retrospekcja zdjęć aktorów z dzieciństwa, ich opowieści, spisanych historii z ich życia, epitetów, jakimi byli określani, sytuacji szkolnych, zawodowych, z przychodni czy szpitala. – To praca od podstaw. Rozgrzebujemy temat. To nie my przychodzimy z gotowym materiałem. To aktorzy szukają, dzielą się na zajęciach, później całość fabularyzujemy – dodaje Dariusz. – Słyszymy wiele dialogów, kiedy gdzieś jedziemy busem, zapisujemy je, wykorzystujemy w spektaklach. Konfrontacje na festiwalach, to wszystko staje się sztuką. Choćby historia zgubionej ręki wzięła się z życia. Wracając z festiwalu, zostawiliśmy, jak się okazało, protezę ręki Pawła. Wracaliśmy po nią. To była inspiracja do powstania spektaklu „Zaręczyny” – mówi Monika.

Grają sercem, nie gestem

Teatr Przebudzeni to obecnie 20-osobowy zespół. Tu nie ma castingów, bo najważniejsza jest chęć. – Każdy człowiek, niezależnie od swojego statusu, ma takie same prawa. Ma prawo być nie tylko odbiorcą, ale i twórcą kultury. Osoby z niepełnosprawnością też mają coś do zaoferowania ludziom. One wytwarzają dobro kultury, dają widzowi refleksję i radość. W ten sposób zadają kłam stereotypowi, że potrafią tylko brać od społeczeństwa – podkreśla Mieczysław Kowalczyk. Aktorzy to ludzie z różną niepełnosprawnością, intelektualną i ruchową.

– Każdy człowiek ma coś do opowiedzenia innym, tylko trzeba się zatrzymać i posłuchać tej osoby. Każdy ma do opowiedzenia swoją historię, jeśli stworzy mu się odpowiednie warunki – dodaje. Patryk spotkał Monikę w pracy. Kiedy usłyszał o teatrze, zapytał, czy może przyjść na próbę. – Przyszedłem i dziś uważam, że nie ma niczego lepszego na świecie niż teatr. To możliwość rozwoju, wielka radość i wiele wyjazdów, kiedy poznaję nowe osoby. Po prostu spełniam się – opowiada Patryk. Wspomina swój pierwszy spektakl. – Jestem osobą niewidomą, ale kiedy usłyszałem owacje publiczności, popłynęły mi łzy ze szczęścia – mówi.

Jak to jest być na scenie, kiedy człowiek nic nie widzi, słyszy jedynie dźwięki? – Po prostu gram sercem, my wszyscy gramy sercem i duszą, a nie jakimś wyuczonym gestem. To jest piękne, wielka duma. Teatr mnie prowadzi. Użyję cytatu ze spektaklu „Szatnia”: „Alleluja i pod prąd” – śmieje się. Pamięta wiele spotkań po spektaklach, kiedy słyszał gratulacje. – Ale dla nas wszystkich – przebudzonych – ważne jest, aby przekaz spektaklu został odebrany, jego sens. I później ludzie mówią, że płakali podczas sztuki, wzruszali się, mieli wiele refleksji – mówi. Bycie niewidomym aktorem nie jest proste. Trzeba poruszać się po scenie, a przecież każda jest inna. – W nowym spektaklu mogę używać swojej białej laski, bo gram ślepego magika. Ale w poprzednim nie mogłem, asekurowała mnie inna aktorka. I przyznam się, że dwukrotnie prawie spadłem ze sceny. Raz uratowała mnie Monia, kiedy zza kulis krzyknęła: „Patryk, gdzie ty idziesz?!”. A raz moja koleżanka, kiedy byłem jedną nogą za sceną – śmieje się na wspomnienie.

– Pierwsza próba? Łatwo nie było. Ale pokochałam teatr. Dziś czuję satysfakcję, radość, a przy okazji spełnienie marzeń z dzieciństwa. Udowadniamy, że osoby niepełnosprawne razem mogą wiele zdziałać. W spektaklu „Istny cyrk” gram baletnicę, choć mam niepełnosprawność ruchową – mówi Iwona. – I ludzie patrzą. Z ich perspektywy jesteś gorszy, a pokazujesz w sztuce, że możesz mieć swoją pasję i rozwijać ją mimo ograniczeń. Byłam osobą zamkniętą, wstydziłam się, a teatr mnie ośmielił, przełamał bariery. Czuję satysfakcję – dodaje.

– Cudne momenty... Kiedy jestem za kulisami i patrzę, jak oni grają. To metafizyka. Nie da się tego opisać słowami. I czasem pojawiające się pytania: „Czy to naprawdę się dzieje?” – uśmiecha się Monika. Na półce stoi wiele statuetek. Teatr Przebudzeni wystawia swoje sztuki ponad 20 razy w roku. Aktorzy wyjeżdżają na festiwale, są zapraszani do wielu miast. – Już wiemy, że na początku lipca gramy na rynku w Krakowie. Czterdziestą „Szatnię” wystawialiśmy w Wielopolu Skrzyńskim, w mieście, gdzie Kantor się urodził. Mamy wiele zaproszeń – dodaje.