My ich nie oceniamy

Marta Deka; Gość radomski 5/2019

publikacja 15.02.2019 06:00

W każdy wtorek na ulice Radomia wyrusza patrol medyczny. Strażnicy miejscy, streetworkerzy Caritas Diecezji Radomskiej i ratownik medyczny docierają do miejsc, w których na co dzień żyją osoby bezdomne.

My ich nie oceniamy Ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość Patrol zawsze ma ze sobą ciepły posiłek

Szacuje się, że w Radomiu jest około 300 bezdomnych. Streetworkerzy mają kontakt z ponad 100 takimi osobami. – Stworzyliśmy mapę miejsc, gdzie oni przebywają. Staramy się do nich dotrzeć i pomóc im. Doraźnie rozwozimy im gorącą zupę, ubrania, kołdry. Przy okazji ratownik medyczny sprawdza, czy bezdomnym nie jest potrzebna pomoc. Jeździmy ze strażą miejską, cieszymy się, bo nam pomaga – mówi streetworker Karol Majewski.

Przychodzimy z pomocą

Patrol dociera do bezdomnych, którzy przebywają w kanałach węzłów ciepłowniczych, pustostanach, resztkach budynków, altanach działkowych, opuszczonych kamienicach. Czasem, zanim wejdą do budynków, dostrzegają ich już na ulicy lub w bramach. Częstują gorącą zupą i zapraszają do noclegowni, by mogli się ogrzać. Nie każdy od razu chce skorzystać z zaproszenia, ale czasem udaje się ich przekonać. Jednego z bezdomnych zauważyli w samochodzie.

– Spał tam, chociaż auto miało powybijane szyby. Wezwaliśmy karetkę. W szpitalu amputowano mu nogę. Za chwilę trafi do Domu Pomocy Społecznej. Został kaleką, ale jego życie zostało uratowane, a nie wiadomo, ile by ten mężczyzna pożył – opowiada streetworkerka Dagmara Kornacka. W większości przypadków bezdomni reagują na widok patrolu bardzo dobrze. – Mają świadomość, że nie przychodzimy do nich, żeby im zrobić jakąś krzywdę, czy że będą mieli problemy. Wiedzą, że przychodzimy z pomocą – mówi K. Majewski. Jednak czasem zdarzają się niebezpieczne sytuacje, dlatego potrzebna jest asysta straży miejskiej.

– Różne sytuacje nas spotykały. Czasem było niebezpiecznie. Zdarzyło się nam, że człowiek wyskoczył z siekierą, bo sobie nie życzył żadnych intruzów w swoim szałasie. W 90 proc. osoby bezdomne rzeczywiście na nas czekają i korzystają z porad medycznych, z zupy, z zaproszenia do noclegowni. Ale zdarza się, że ktoś jest w amoku alkoholowym i wtedy bywa agresywny – mówi D. Kornacka.

Mniej zaradni

W każdy wtorek z patrolem jeździ Radosław Oko, ratownik medyczny, który na co dzień pracuje w Radomskim Szpitalu Specjalistycznym przy ul. Tochtermana. Generalnie jego rola polega na wstępnej ocenie stanu zdrowia bezdomnych. – Jak na razie większość z nich spotykamy, o dziwo, w stanie ogólnym bardzo dobrym. Mrozy są w granicach 5, 10 stopni. Oni sobie doskonale radzą. Śpią pod kilkoma kołdrami – mówi ratownik. – Niestety, piją alkohol, a on daje im złudne poczucie ciepła, co może mieć tragiczne skutki. W połowie stycznia mieliśmy przykrą sytuację. Przyjechaliśmy do kamienicy trochę za późno. Dobrze znana nam kobieta już nie żyła od kilku godzin – dodaje.

W tej samej kamienicy nocowało też małżeństwo. – Prosiłem kobietę, żeby pojechała do szpitala. Nie chciała się zgodzić. Ogólnie nic jej nie było poza skrajnym wycieńczeniem. Ważyła około 30–40 kg, była zawszawiona, nie przyjmowała pokarmów, praktycznie tylko piła alkohol. Kiedy później ich odwiedziliśmy, już nie pytałem, czy chce jechać, tylko wezwałem karetkę. Wysłaliśmy ją do nas do szpitala na SOR. Została przyjęta na oddział wewnętrzny. Prawdopodobnie później została przewieziona na odtrucie do Krychnowic – wspomina ratownik.

Jak przyznaje pan Radosław, jeździ w tym patrolu, bo ktoś musi. – Jestem człowiekiem, który przede wszystkim lubi pomagać. Od początku u nas na SOR nie miałem oporów, by zajmować się bezdomnymi. Wiem, że to są ludzie, którzy tak naprawdę nie mogą sobie poradzić sami ze sobą. Są dużo biedniejsi i mniej zaradni niż ludzie, którzy przychodzą do szpitala z kaszlem czy katarem – mówi. Kiedy ratownik poznał streetworkerów Karola i Dagmarę, rozpoczął z nimi współpracę. Potem włączył się ks. Daniel Glibowski z Przyjaciółmi Bezdomnych.

– Oni i my powoli, małymi kroczkami staramy się pomóc bezdomnym. Potrzeba tylko, żeby wyrazili chociaż odrobinę chęci na zmianę swojego życia. Czy się udaje do końca im pomóc? Tego nie możemy powiedzieć. Pierwszym bezdomnym, z którym się spotkałem, był Wiesio. Teraz jest w DPS, ma czasem jakieś wyskoki, ale generalnie się trzyma. Tej zimy na SOR mamy mniej takich pacjentów niż w zeszłym roku. Mam nadzieję, że po trosze to my się do tego przyczyniliśmy – mówi R. Oko.

Światełko w tunelu

D. Kornacka i K. Majewski streetworkerami są od półtora roku. Nie tylko wyjeżdżają z patrolem, ale od poniedziałku do piątku wychodzą też na ulice, by docierać do bezdomnych. Przede wszystkim starają się wzbudzić ich zaufanie, co wcale nie jest łatwe. Proponują im swoją pomoc.

– Zdecydowałem się to robić, bo chcę pomagać drugiemu człowiekowi. Nie każdy chciałby taką pracę wykonywać, bo jest ona trudna – mówi pan Karol. – Zachęcamy bezdomnych, by przyszli do nas, do noclegowni przy ul. Zagłoby 3 w Radomiu, ogrzali się, wykąpali, przebrali w czyste ubranie. My nie chcemy nikomu na siłę zmieniać życia. To jest ich wybór, my to szanujemy, chociaż staramy się ich motywować. Jest taki pan. Ma około 60 lat. Przychodził do nas. Bardzo potrzebował pomocy. Po długich namowach udało nam się go przekonać do leczenia. Postaraliśmy się o pracę dla niego. On w tej pracy się utrzymuje. Parę tygodni temu wynajął sobie pokój. Normalnie żyje i powoli wraca do społeczeństwa. To jest jedno z wielu naszych osiągnięć – opowiada streetworker.

D. Kornacka tak się wkręciła w pomoc bezdomnym, że już sobie bez tego nie wyobraża życia. Gdy podejmowała tę pracę, nie wiedziała za bardzo, o co w tym chodzi. Przeczytała podręcznik, znalazła coś w internecie. – Myślałam, że ta praca polega na kontakcie z bezdomnymi i na udzieleniu im jakichś informacji, i w to weszłam – mówi. Teraz streetworkerka stara się rozpoznać potrzeby bezdomnych i prowadzić ich – jakby za rękę – aż do powrotu do społeczeństwa. – Dla mnie wyzwaniem jest prowadzić te osoby od leczenia odwykowego, bo to jest zawsze potrzebne, do tego, żeby podjęły pracę, wynajęły pokój i nawiązały kontakty z rodziną. Bardzo mi zależy, by doprowadzać do pojednań rodzinnych. Wtedy wiem, że ta osoba wraca w pełni do społeczeństwa. Jest to bardzo trudne. Przez te półtora roku kilku bezdomnych udało nam się postawić na nogi, zresztą nie tylko nam, bo nad nimi pracuje kilkanaście osób – przyznaje D. Kornacka.

Streetworkerów cieszy, kiedy uda się kogoś wyprowadzić z bezdomności. Tak jak mężczyznę, który już pracuje, pojednał się z żoną i wynajął pokój, w którym razem zamieszkali. – Kiedy się znajdzie taką osobę w barłogu, ona nawet nie ma dowodu osobistego. Przyprowadzamy ją do noclegowni na kąpanie, golenie. Zaprowadzamy do fotografa, a potem – jak dziecko – po odebranie tych zdjęć, żeby można było wyrobić dowód, skierować na terapię, a potem poszukać zatrudnienia. To jest ogrom pracy. Potrzeba wielu miesięcy, żeby osoba bezdomna zobaczyła światełko w tunelu, dostrzegła jakąś nadzieję, że może z tego wyjść. Oni mówią, że po naszych wizytach czują się jak ludzie. My ich nie oceniamy, nie potępiamy. Chcemy im pomóc – tłumaczy D. Kornacka.