Instruktorzy… życia

Agata Puścikowska

GN 7/2019 |

Gdy się swoją pracę lubi, to się ją wykonuje z radością i chęcią.

Instruktorzy… życia

Państwo lubią bardzo, gdy piszę o dzieciach. To będzie trochę o dzieciach. Ale tylko trochę…

Obserwacja ze szkółek narciarskich. Generalnie instruktorzy sensowni są, starają się, zazwyczaj bardzo przykładają się do pracy, mają tzw. podejście do uczniów (niekoniecznie dzieci). Większość robi to, co lubi. Uczy jazdy, bo lubi to po prostu. A gdy się swoją pracę lubi, to się ją wykonuje z radością i chęcią. Zasadniczo. Gorzej, gdy praca jest wyłącznie koniecznością. Wtedy już inaczej patrzy się na uczniów, już inaczej podchodzi do każdej godziny w robocie. Najgorzej oczywiście, jeśli w ogóle nie ma w tym przyjemności, a jest przymus – materialny czy jakikolwiek inny. Wtedy zamiast pracownika mamy niewolnika.

Nie trzeba chyba tłumaczyć, że gdy dziecko, uczeń, trafi na instruktora „z powołania”, to łapie naukę w lot. I właściwie nie jeździ, a fruwa. Nawet gdy upadnie, umie powstać i jedzie dalej, dalej, nie bojąc się wyzwań i nawet najwyższych stoków.

Tak sobie obserwowałam stoki, instruktorów i dzieci – również te dorastające, które jeżdżą już świetnie, a zaczynały lata temu. Najlepsze wyniki mają młodzi narciarze, którzy dawno temu mieli szczęście trafić na świetnego instruktora, z pasją, a jednocześnie sami mieli predyspozycje, chęci i zdolności. No i po prostu chcieli pracować. Oczywiście to jest truizm, że połączenie pasji instruktora, zdolności i wysiłku daje sukces. Może i truizm. Ale przenieśmy to również na inne aspekty życia…

Na przykład na kształcenie młodych księży. Albo formację sióstr zakonnych. Albo prowadzenie kursów przedmałżeńskich (tak, wiem, temat kontrowersyjny, żeby nie powiedzieć – śliski). Ano właśnie! Od „instruktora” tak wiele zależy, może tak bardzo pomóc, ustawić, wskazać, pociągnąć za sobą, nauczyć nie tylko pierwszych kroków, zafascynować. Ale i odwrotnie. Jest niestety w stanie nauczyć złej „techniki”, może zaszczepić zbyt wielki lęk przed upadkiem albo w ogóle nie nauczyć, jak wstawać po upadku. A już zupełnie niedobrze, gdy takiej nauce będą towarzyszyć własne niechęć, nuda, zmęczenie światem i brak radości. To naprawdę się udziela. I działa jak wirus.

Dobry instruktor, z pasją, chce wykonywać swoją pracę, bo wie, po co ją robi, dla kogo i dlaczego. Formuje, buduje, przekazuje. Niezależnie zresztą, czy mówimy o instruktorze narciarstwa, czy instruktorze… życia. Chociaż od tego drugiego nie tylko życie ziemskie i bezpieczeństwo na stoku zależy..•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.