Mama z kosmosu

GN 4/2019

publikacja 21.02.2019 06:00

29 sierpnia 2009 roku wyruszyła na Międzynarodową Stację Kosmiczną, gdzie spędziła ponad 90 dni. O tym, jak dążyć do realizowania rzeczy niemożliwych i czy łatwo jest być mamą, która lata w kosmos, opowiada Nicole Stott.

Mama z kosmosu Roman Koszowski /Foto Gość

Anna Leszczyńska-Rożek: Zanim opowiesz o kosmosie, powiedz, czym interesowałaś się, będąc małą dziewczynką?

Nicole Stott: Moje zainteresowania wynikały z tego, co robili rodzice. Dzielili się ze mną swoimi pasjami. Obydwoje byli bardzo kreatywni. Zajmowali się sztuką, a do tego mój tato kochał latać. Wybudował nawet własny samolot. Wtedy narodziła się u mnie miłość do latania. Mam licencję pilota.

Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś: „chcę zostać astronautką i polecieć w kosmos”?

To wydarzyło się wiele lat później. Oglądałam pierwsze lądowanie na Księżycu i jako młoda dziewczyna byłam tym bardzo podekscytowana. Wtedy lot w kosmos wydawał mi się jednak czymś niezwykłym, poza moim zasięgiem. Nie dlatego, że ktoś powiedział mi „to nie dla ciebie”, ale dlatego, że loty w kosmos uważałam za zajęcie przeznaczone dla ludzi ze specjalnymi zdolnościami. Ale wiedziałam, że chcę pracować jako inżynier dla NASA w programach kosmicznych. I dążyłam do tego, aż moje marzenie się spełniło. Dopiero po 9-10 latach pracy dla NASA zaczęłam rozumieć, że przeważająca większość tych wszystkich astronautów - naukowców, którzy się tam szkolą, nie poleci w kosmos, tylko będzie pracować na ziemi. Zaczęłam wtedy rozmawiać z ludźmi, których dzisiaj mogę nazwać moimi mentorami. Powiedzieli mi bardzo prosto: „Chcesz lecieć w kosmos? Na co czekasz? Bierz długopis i wypisuj wnioski, podania i aplikacje”. I tak właśnie zrobiłam. To był pierwszy krok.

Czy jako kobieta natrafiłaś podczas swojej pracy zawodowej na sytuacje, w których musiałaś udowodnić, że jesteś lepsza od mężczyzn w świecie inżynierów i naukowców?

Wiesz… nigdy tego nie doświadczyłam. Nie miałam poczucia, że muszę robić coś więcej niż moi koledzy, aby zostać wybrana do poszczególnych grup badawczych czy misji. Po prostu zawsze dawałam z siebie wszystko, co potrafię. W NASA zasady były jednakowe dla wszystkich. Przypominały test, który musisz napisać lub zdać jak najlepiej. W sumie największym dla mnie wyzwaniem było uwierzenie we własne możliwości. Musiałam przekonać samą siebie, że loty w kosmos nie są przeznaczone dla ludzi wyjątkowych. To mogę być też ja. Mogę tam polecieć. Ten moment uwierzenia we własne siły i możliwości oraz praca spowodowały, że znalazłam się tam, skąd ziemia wygląda jak malutka błyszcząca kulka.

Które z wydarzeń w twoim życiu uważasz za najważniejsze?

Największym i najważniejszym wydarzeniem w moim życiu było urodzenie syna. Jako matka wiedziałam, że od tego momentu będę mogła dzielić z nim wszystkie moje radości i smutki. To było niesamowite!

Co czuje mama, lecąc w kosmos? Jakie towarzyszyły ci wtedy emocje?

Kiedy leciałam po raz pierwszy w kosmos, mój syn miał 7 lat. Od urodzenia towarzyszył mi wszędzie. Podczas moich podróży, treningów, badań. Rodzina była ze mną w Rosji, w Europie, wszędzie tam, gdzie odbywają się szkolenia specjalistów. Przez cały ten czas bardzo ciężko pracowałam nad tym, aby uświadomić syna, czym tak naprawdę się zajmuję, jaką pracę wykonuję. Znał cały zespół ludzi, z którymi pracowałam, brał udział w przygotowaniach do lotu. Tak właściwie był częścią mojego zespołu.

Chciał lecieć z tobą?

Tak, chciał, a ja byłabym szczęśliwa, dzieląc z nim to niezwykłe doświadczenie. Bardzo żałowałam, że tego, co doświadczyłam w kosmosie, nie mogę przeżywać bezpośrednio z moją rodziną. Są to emocje i uczucia, których nie da się opisać. Trzeba ich doświadczyć. A wiadomo, że pięknymi rzeczami człowiek najbardziej chce się dzielić z ludźmi, których kocha.

Mieliście łączność w czasie twojego pobytu w kosmosie?

Tak, oczywiście. Codziennie rozmawiałam z rodziną przez telefon, a raz w tygodniu mogliśmy się zobaczyć dzięki połączeniu wideo. Czasem, jak to bywa z dziećmi, syn miał ciekawsze zajęcia i dość niecierpliwie uczestniczył w rozmowie. Chciał na przykład iść już pojeździć na rowerze. Mając 7 lat, na swój sposób rozumiał, co się dzieje. Ale dzieci mają chyba inne spojrzenie na pracę rodziców. Obojętnie, czy jesteś żołnierzem, nauczycielem, czy astronautą – dzieci akceptują pracę rodziców i nie jest ona dla nich niczym nadzwyczajnym. Łączność z bliskimi była dla mnie bardzo ważna. Zdaję sobie sprawę, że mogłam tam być dzięki ogromnemu wsparciu i miłości mojego męża, który od początku wierzył w powodzenie misji.

A ty o czym myślałaś, zostawiając najbliższych na ziemi?

Lecąc w kosmos, nie martwiłam się o siebie, czy dam radę, czy to będzie niebezpieczne. Martwiłam się, że zostawię ich z poczuciem, że możemy się już nigdy nie zobaczyć. Znacznie trudniej jest obserwować kogoś, kto wylatuje w kosmos, niż w tym uczestniczyć. Wiem o tym, bo mimo profesjonalnego przygotowania bardzo trudno było mi śledzić starty w kosmos moich przyjaciół. Bałam się, że jeśli cokolwiek w czasie mojej kosmicznej podróży wydarzy się moim bliskim, nie będę mogła natychmiast wrócić.

Czyli nie działa to tak, że im bardziej oddalasz się od ziemi, tym mocniej skupiasz się na zadaniach, które musisz wykonać? Oddalasz się mentalnie od spraw przyziemnych?

To jest bardzo interesujące przeżycie. Będąc tak daleko od miejsca, w którym żyjemy, i patrząc przez okno w Ziemię, czułam z nią niezwykłą więź. I to dotyczyło nie tylko mojej rodziny, ale wszystkich jej mieszkańców. Z kosmosu dopiero widać, że nie powinno być między nami granic, że mamy wspólny dom, o który trzeba dbać.

Wspominałaś o artystycznej duszy twoich rodziców. Sama także malujesz. Jakie znaczenie ma w twoim życiu sztuka i działalność w fundacji Space for Art?

Malowałam zanim poleciałam w kosmos i robiłam to, będąc na pokładzie stacji kosmicznej. To jest coś, czym naprawdę lubię się zajmować w wolnym czasie. Naturalne więc dla mnie było zabranie farb i pędzla ze sobą. W końcu na stacji nie tylko pracowałam, ale także starałam się normalnie żyć. Sztuka stała się dla mnie ważniejsza, kiedy zaczęłam myśleć o tym, czym chcę się zająć po zakończeniu mojej pracy w NASA. Myślałam wtedy, że za pomocą obrazów będę mogła przekazywać moje doświadczenia z lotów w kosmos. Chciałam pokazać ludziom, że mamy stacje kosmiczne. To jest bardzo ważne dla planety, na której żyjemy. Jednak przez zupełny przypadek poznałam innego artystę, który pracował w szpitalach z chorymi na nowotwory dziećmi. To spotkanie ukierunkowało bardzo wyraźnie moje „życie po NASA”. Zaczęłam myśleć, w jaki sposób kawałek kosmosu pokazać tym chorym poprzez sztukę. Uświadomić ich, jak ważne jest to, co robimy na naszej planecie. Dzięki naszej działalności ciężko chore dzieci z różnych krajów mogą się jednoczyć. Przezwyciężać choroby, korzystając z wiedzy o eksploracji kosmosu i poprzez tworzenie. Projekty artystyczne wymyślane wspólnie przez astronautów, artystów i lekarzy mają za zadanie rozpalać siłę i odwagę potrzebną nie tylko do podbojów kosmicznych, ale też do walki z chorobami.

Co powiedziałabyś młodym ludziom, którzy marzą o dokonywaniu rzeczy niemożliwych?

Najważniejsza rzecz to zastanowić się nad tym, co przynosi ci najwięcej radości. Co najbardziej lubisz robić, czym się ekscytujesz, co chcesz wiedzieć? Rozwijaj te pasje bez względu na wszystko. Druga rzecz, z jakiej młodzi muszą sobie zdawać sprawę, to fakt, że silnik odrzutowy czy komputer nie przejmują się tym, czy jesteś chłopakiem, czy dziewczyną. To jest bardzo ważna sprawa, szczególnie dla dziewcząt idących w kierunku zawodów, które niekoniecznie kojarzą się z kobietami. Ważne są przykłady zwykłych ludzi, którzy dokonują niezwykłych rzeczy. Młodzi mogą dotrzeć do takich osób z pomocą nauczycieli, rodziców, biblioteki czy internetu. To pomaga zbudować wewnętrzne poczucie, że „ja też mogę zrobić coś niezwykłego”.

Czego nauczyły cię loty w kosmos czy eksperyment z mieszkaniem na dnie oceanu w podwodnym habitacie?

Wszystko zależy od perspektywy. Na pewno zrozumienia tego, kim jesteśmy i gdzie żyjemy. Na dnie oceanu słyszałam dźwięki podwodnego świata, za który jesteśmy poniekąd odpowiedzialni. Widząc ziemię z góry, zrozumiałam, że jesteśmy jej integralną częścią i musimy zastanawiać się nad jej ochroną. Trzeba dbać o planetę, która jest naszym domem.

Nicole Stott - inżynier lotniczy i kosmiczny. Dwukrotnie przebywała w kosmosie. W 2009 roku jako specjalistka misji i inżynier spędziła na pokładzie stacji kosmicznej trzy miesiące. W tym czasie odbyła spacer kosmiczny. W roku 2011 poleciała w kosmos po raz drugi, jako specjalistka misji. Obecnie w stanie spoczynku, mieszka z rodziną na Florydzie.