Dwie godziny rozmowy

Agata Bruchwald; Gość elbląski 10/2019

publikacja 24.03.2019 06:00

– To nie jest grupa wsparcia, ale wspólnota osób, które są dla siebie – mówi Barbara Malec.

Pierwsze spotkanie rodziców po utracie dziecka w Elblągu odbyło się 15 października 2017 r. Każdy, kto szuka pomocy, może skontaktować się z Barbarą Malec (tel. 534 595 504).  Na zdjęciu rysunki, jakie rodzice wykonali podczas listopadowych rekolekcji. archiwum Barbary Malec Pierwsze spotkanie rodziców po utracie dziecka w Elblągu odbyło się 15 października 2017 r. Każdy, kto szuka pomocy, może skontaktować się z Barbarą Malec (tel. 534 595 504). Na zdjęciu rysunki, jakie rodzice wykonali podczas listopadowych rekolekcji.

Spotkaliśmy się ze znajomymi. Wszyscy się śmieją, pijemy alkohol. A my mamy ochotę porozmawiać na tematy, które są trudne. Takim tematem jest śmierć. To rzeczywistość, z którą się spotkaliśmy. Dotyczy ona naszego dziecka, a więc jest nam bliska – mówi Wojciech Wojtkowski.

Maciek, syn Urszuli i Wojciecha Wojtkowskich, odszedł dwa lata temu. Urodził się ze złożoną wadą serca − nie wykształciła się przy nim główna tętnica płucna. Zmarł z powodu zatoru tętniczego płuc. Miał rok i dwa miesiące.

– Ludzie trzymają się z daleka od trudnych tematów. To naturalne ludzkie zachowanie – ich to nie dotyczy, a nas tak. Na szczęście tutaj możemy o tym porozmawiać – kontynuuje pan Wojciech.

Państwo Wojtkowscy to jedni z uczestników spotkań grupy wsparcia rodziców po utracie dziecka. W Elblągu odbywają się one w każdy czwartek o godzinie 17.30 w salce przy ulicy Wiejskiej 5. Rodzice wspólnie spędzają ok. dwóch godzin. Nad całością czuwają Barbara Malec, terapeuta, i Lilianna Kurańczyk, doradca rodzinny.

– To nie jest grupa wsparcia, ale wspólnota osób, które są dla siebie. Przyjść może każdy, kto jest na to gotowy. Pewne małżeństwo dołączyło do nas dwa tygodnie po śmierci syna. Byli gotowi, chcieli i przyszli – mówi pani Barbara.

– Tu możemy powiedzieć, że wciąż płaczemy – kontynuuje Barbara Fijałkowska.

Karolek, syn pani Barbary, zmarł trzy lata temu. Miał cztery i pół roku, gdy przegrał walkę z nowotworem. Chorował trzy lata. – Moje dziecko było zdrowe i radosne. Do momentu diagnozy tylko raz przyjmowało antybiotyk. Wszystko zmienił jeden dzień, pobyt w szpitalu i badanie – opowiada pani Barbara.

Półtoraroczne dziecko, które zaczynało mówić, po operacji wróciło do stanu niemowlęcego. Rozpoczęła się walka. Pierwsza była wygrana, a później „szybki strzał” i brak nadziei na powrót do zdrowia. Ktoś miał inne plany wobec chłopca.

Żałoba nie mija

– Inaczej przeżywana jest żałoba po śmierci osoby starszej, inaczej po stracie dziecka. Ona nie mija – przyznaje B. Fijałkowska.

– Żałoba się zmienia, przeistacza w różne fazy. Później może zastąpić ją tęsknota. Trudno tu wyznaczyć jakiekolwiek granice. Nie wiem, czy ktoś mógłby powiedzieć: „Skończyła mi się żałoba”, szczególnie po stracie dziecka – tłumaczy B. Malec.

Pani Barbara pamięta moment, gdy ponad trzy lata po śmierci córki poczuła pewien specyficzny rodzaj radości. Wcześniej to uczucie było jej obce. Choć trudne chwile wracały, wiedziała, że rozpoczął się nowy etap w jej życiu.

W społeczeństwie często jest takie przekonanie, że pół roku po śmierci dziecka rodzice powinni czuć się już coraz lepiej, a po dwóch latach ludzie zaczynają pytać: „U ciebie już wszystko OK?”.

– My nie wyznaczamy żadnych granic typu: na tym etapie żałoby powinniście czuć się tak, a na tym już inaczej – tutaj tego nie ma, jest swoboda. Każdy ma prawo do odczuwania tego, co tak naprawdę czuje. Nie narzucamy wzorców, bo to dusi, zatrzymuje przeżywanie żałoby – wskazuje B. Malec.

Liliannę Kurańczyk ludzie często dopytują, czy grupa nadal istnieje. – Pewna osoba powiedziała mi, że jej znajomi stracili dziecko, ale nie są jeszcze gotowi, by przyjść na spotkanie. Potrzebują czasu, z pewnością musieli odpowiadać na wiele pytań. A oni tak naprawdę nie mają pojęcia, ile tu mogą otrzymać. Lęk przed przyjściem bierze się z tego, czego doświadczają na co dzień. Ja ciągle powtarzam, że gdy tylko rodzice, którzy stracili dziecko, zdobędą siłę, niech przyjdą, nie będą musieli odpowiadać na żadne pytania – zapewnia pani Lilianna.

Każda historia jest inna

Część małżeństw z panią Barbarą spotyka się indywidualnie – nie wszyscy są gotowi, by rozmawiać o tym, co przeżywają, w większym gronie. Jedni po pewnym czasie dołączają do reszty, inni nie. Odpowiedzialne za grupę szanują te decyzje.

– A ja do ciebie, Basiu, napisałam dokładnie miesiąc i 13 dni po wypadku. Jeszcze mam tego SMS-a. To był 27 listopada – zwraca się Anna Dylewska do pani Barbary.

Córka Anny i Artura Dylewskich, Karolina, zginęła w wypadku samochodowym. Miała 17 lat. Było to rok i cztery miesiące temu. – Trafiliśmy tu po dwóch miesiącach od wypadku. O grupie dowiedziałam się z internetu, szukałam czegoś takiego. Najpierw znalazłam kontakt do grupy z Gdańska, a później do tej elbląskiej – wspomina pani Anna.

Na spotkanie, podczas którego rozmawiam z rodzicami, jedna para przyszła po raz pierwszy, druga – po raz trzeci. Przeszli do innego pokoju, a ja rozmawiam z osobami, które regularnie, od dłuższego czasu uczestniczą w spotkaniach. W pewnym momencie pani Lilianna usłyszała, jak żywa jest rozmowa w pokoju obok. Jedni i drudzy niedawno stracili swoje dzieci. Mogłoby się wydawać, że jeśli nawet będą rozmawiać, powinni to robić bardzo cicho. Jest inaczej – oni mają potrzebę podzielenia się tym, co przeżywają. Rozmawiają jak starzy znajomi, bo czują to samo.

– To już jest wsparcie. Przyszły nowe osoby i od razu zostały otoczone opieką. Jest para, która się nimi zajęła – zauważa pani Lilianna.

„Troskliwe misie”

Rodzice nieoficjalnie nazwali się „Troskliwe misie”. – Ta nazwa do nas pasuje, przychodzimy tu i przez dwie godziny troszczymy się o siebie. Ładujemy baterie, jak w komórce. Tej energii starcza nam na cały tydzień, trwamy do kolejnego czwartku – opowiada pani Anna.

Członkowie grupy są dla siebie jak rodzina. Płaczą, gdy wspominają swoje dzieci i gdy wspólnie obchodzą święta Bożego Narodzenia. Innym razem oglądają filmy. Czasami razem idą na miejską imprezę albo wiosną spędzają wieczór przy grillu.

W listopadzie przeżywali czas skupienia. Dwudniowe rekolekcje, które odbywały się od 3 do 4 listopada w elbląskim Wyższym Seminarium Duchownym, poprowadził je o. Grzegorz Ginter SJ.

Rodzice, by móc przyjść na spotkanie grupy, muszą znaleźć opiekę dla dzieci, które zostają w domach. Z pomocą przychodzą dziadkowie i inni członkowie rodziny. Choć nigdy nie planowali spotkania, w którym miałyby uczestniczyć także dzieci, wszyscy doskonale je znają. Jak mogłoby być inaczej? Przecież są jak rodzina.

Czwartkowe rozmowy odbywają się zawsze przy kawie, herbacie. Raz panie przynoszą coś słodkiego, innym razem umawiają się, że zrobią sałatki. A kiedyś pani Ula przygotowała sushi. – Grupa się śmieje, że zajada smutki – żartuje pani Barbara Malec.

– Tu jest więcej prawdziwego życia niż gdziekolwiek indziej. Wszystko jest takie prawdziwe, wartościowe. Dzieją się tu wielkie rzeczy. Chcę podziękować naszym uczestnikom za iskrę odwagi. Za to, że znaleźli w sobie siłę i zechcieli tu przyjść – podsumowuje pani Lilianna.