publikacja 18.04.2019 00:00
Aneta pierwsza usłyszała, że u jej męża zdiagnozowano guza pierwotnego wątroby. Ta wiadomość zwaliła ją z nóg. Mieli czwórkę dzieci i oczekiwali narodzin piątego. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to wołanie: Bożej, ratuj!
Agnieszka Gieroba /foto gość
Stół w domu Piotrowskich to ważne miejsce, przy którym nie tylko świętują, ale rozmawiają i się modlą.
Wydawało się, że ich życie w końcu jakoś się unormowało. Po licznych zakrętach, trudnej sytuacji rodzinnej w związku z chorobą alkoholową taty Anety i spłaceniu ogromnych długów, jakie pozostały im po śmierci ojca, myśleli, że limit złych doświadczeń został wyczerpany.
− Jesteśmy z mężem od 19 lat na Drodze Neokatechumenalnej, co oznacza dla nas przylgnięcie do Pana Boga nie tylko od święta, ale przede wszystkim w codziennym życiu, w małych sprawach, które potrafią urosnąć do olbrzymich rozmiarów. Wiemy, że Jezus Chrystus uratował nas z sytuacji po ludzku beznadziejnej, a o cudach w naszym życiu możemy opowiadać codziennie. Kiedy jednak przychodzi kolejne doświadczenie, w pierwszej chwili ulegamy diabłu, który zakrywa nam oczy, a my widzimy tylko ciemność i śmierć. Bóg jednak nigdy z nas nie zrezygnował i tak nas prowadził, że jesteśmy świadkami zmartwychwstania z różnych beznadziei – mówią Aneta i Andrzej Piotrowscy.
Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.