Cufal

GN 17/2019 |

publikacja 25.04.2019 00:00

Gdy w 2011 roku pojechaliśmy nad morze, znajomi postawili na nas krzyżyk. Nie gadaliśmy ze sobą, ale na siebie szczekaliśmy. Wydawało się, że tego małżeństwa nie da się uratować.

Cufal Henryk Przondziono /foto gość

Agnieszka: Wakacje 2011? Awantura za awanturą. Byliśmy 17 lat po ślubie i wydawało się, że będzie to ostatni rok naszego związku.

Robert: Nie dało się już gadać. Szczekaliśmy na siebie. Bardzo nas to dołowało. Każde dłuższe zdanie kończyło się awanturą. Oboje jesteśmy cholerykami, co nie ułatwiało sytuacji. Na szczęście zainterweniował sam Pan Bóg. Jak zwykle w naszym przypadku – przez ludzi.

Agnieszka: Zmarł tata Roberta. Pomyśleliśmy: „Puścimy Matyldę, naszą młodszą córkę, do Wczesnej Komunii, by schorowani dziadkowie zobaczyli ją jeszcze w białej sukience, jak przystępuje do tego sakramentu. W parafii w Rudzie Śląskiej-Orzegowie pojawił się nowy proboszcz – ks. Rysiu Nowak. I wszystko zaczęło się kręcić. Dotychczas kościoły omijaliśmy szerokim łukiem.

Robert: Żyliśmy obok. Z roku na rok było coraz gorzej. Zaczęliśmy chodzić na katechezy dla dzieci przed Wczesną Komunią i sami wiele się uczyliśmy. (śmiech) Poznawaliśmy fajnych ludzi. Po Komunii ks. Rysiu zaproponował nam, rodzicom, utworzenie kręgu Domowego Kościoła. Nie wiedzieliśmy, o co w tym wszystkim chodzi, ale zgodziliśmy się. Głupio było nam odmówić. (śmiech) Kompletnie nie wiedzieliśmy, w co się pakujemy, bo nigdy nie należeliśmy do żadnej wspólnoty. Postanowiliśmy, że skoro farorz (proboszcz) zaprasza, to pójdziemy na spotkanie. Dziś wiemy, że to był strzał w dziesiątkę.

Dostępne jest 27% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.