Klęska urodzaju

Bartosz Jastrzębski

GN 18/2019 |

publikacja 02.05.2019 00:00

Czy praktycznie nieograniczony dostęp do informacji dzięki różnym nowym mediom sprawia, że mamy większą wiedzę?

Klęska urodzaju canstockphoto

Miało być wspaniale. Powszechny internetowy dostęp do informacji okrzyknięto punktem dojścia światowej rewolucji rozumu. Sądzono, że ostatecznie zakończy on erę nierozumu, ciemnoty i wszelkiego, zwłaszcza religijnego, zabobonu.

Ubóstwiony rozum

Przekonanie, że niewiedza jest źródłem wszelkiego zła, nabrało szczególnego znaczenia i ciężkiej wagi w epoce oświecenia, mniej więcej od przełomu wieków XVII i XVIII. Wówczas to rozum – emancypujący się z ram wyznaczonych mu przez religię i jej dogmat – stał się flagowym okrętem rewolucjonistów, pragnących zmieniać porządek świata na nowy, lepszy, nowocześniejszy. Rzecznicy owego postępu niestrudzenie przekonywali, że gdy tylko wiedza – oczywiście prawdziwa, naukowa – stanie się dostępna dla wszystkich, gdy trafi pod strzechy, wówczas to, co jest źródłem wszelkiego zła – religia wraz z jej przyległościami – zniknie ze świata i nastąpi era pokoju i szczęśliwości. To irracjonalna i magiczna w swym rdzeniu religia – powiadali postępowcy – jest odpowiedzialna za wszelkie wojny, tumulty, zniewolenia, mroczne kulty, czarownictwo, wzajemne uprzedzenia, śmiercionośne znachorstwo, upartą niechęć wobec wszelkich zmian i co tam tylko paskudnego lęgnie się pomiędzy ludźmi. Ratunek wobec owej toksycznej wiary jest jeden: wiedza. Ona jedna ma moc rozpraszania moralnego i intelektualnego mroku, ją więc trzeba za wszelką cenę rozpowszechniać, a wraz z nią tzw. światopogląd naukowy, jedyny słuszny. Wdrożenie tego ostatniego wymaga wprowadzenia edukacji powszechnej, ograniczenia nauczania religii oraz przekształcenia średniowiecznych uniwersytetów w placówki rzeczywiście naukowe – a więc działające według nakazu obiektywności, doświadczenia i eksperymentu. Do tego dzieła niezwłocznie przystąpiono, ze szczególną – morderczą nawet – konsekwencją w ramach rewolucji francuskiej. Trzeba było zmieść z przestrzeni wszystkie ślady przeszłości, aby pamięć o zabobonach i przywiązanie do nich zginęły ze świata raz na zawsze. A na gruzach wznieść świątynię nowego i jedynego bóstwa – rozumu.

Edukowanie mas ludzkich okazało się znacznie trudniejszym i bardziej pracochłonnym zadaniem, niż sądzono. Zabobon trzymał się uporczywie, bo dostępność wiedzy – jak uważano – wciąż była niewystarczająca. Książek brakowało, bo były drogie. Nieco lepiej rzecz się miała z dostępnością prasy, ale ta słabo nadawała się do rozpowszechniania rzetelnej wiedzy, za to doskonale do prezentowania jej ideologicznie opracowanych interpretacji (i tak zostało jej do dziś). Szkół budowano wprawdzie coraz więcej, ale na ogół uczono w nich jedynie na poziomie podstawowym, edukacja wyższa pozostawała czymś elitarnym. Taki ułomny i słabowity system szkolny nie był w stanie przezwyciężyć przywiązania do „zabobonu”, cechującego legendarny „ciemnogród”.

Wizja rewolucji informacyjnej

I oto, mniej więcej w połowie XX wieku, wybucha rewolucja informacyjna. Już nie tylko prasa, ale przede wszystkim radio i telewizja stały się potężnymi narzędziami „oświecania”, formowania, informowania, edukowania… W ostatniej zaś dekadzie ubiegłego wieku pojawił się – niczym finalne ogniwo informacyjnej ewolucji – internet. Odtąd – ogłoszono triumfalnie – każdy będzie mógł dowiedzieć się wszystkiego, i to za darmo. Albo prawie za darmo. Każdy będzie mógł samodzielnie i w pełni świadomie zbudować własny światopogląd, oparty na indywidualnych wyborach oraz wynikach rzetelnych i wiarygodnych nauk. Nikt już nie będzie zważał na szeptania wiejskich babek i magiczne mamrotanie klechy przy ołtarzu. Nawet połajanki konserwatywnych „starych” umrą śmiercią naturalną, bo w nowym świecie to dzieci będą uczyć życia rodziców, a nie odwrotnie. Ponieważ dostęp do źródeł wiedzy zostanie zdemokratyzowany, zniknie w końcu – wierzono – ponury i niesprawiedliwy podział na elity i lud: wszyscy będą elitami i zarazem wszyscy tym samym, demokratycznym ludem. W przeszłość odejdą zabobon i nierówność, i wszelkie uprzedzenia, stereotypy czy przesądy.

Dziś, po trzydziestu latach funkcjonowania nowych, interaktywnych mediów elektronicznych, mamy prawo zapytać: czy te obietnice i proroctwa rzeczywiście się spełniły? Czy nadeszła epoka światła, rozumu i wiedzy, równości, interaktywności i braterstwa?

Umysł jak komputer

Nie wydaje się. Przeciwnie: z ogólnym poziomem wiedzy jest coraz gorzej. Dzieje się tak z wielu przyczyn, ale podstawowa trudność wynika z tego, że czym innym jest wiedza, a czym innym luźny zbiór informacji. Posiadanie informacji to nie to samo co posiadanie wiedzy. Informacje zaczynają tworzyć wiedzę wówczas, gdy zostają sensownie uporządkowane w jakąś całość lub układ, który cokolwiek nam z rzeczywistości tłumaczy. W przeciwnym razie mamy do czynienia jedynie ze śmietnikiem danych, których nie potrafimy do niczego przyporządkować ani też połączyć ze sobą. Dostęp do ogromnej ilości informacji nie zwiększył automatycznie naszych zdolności do ich przetwarzania i porządkowania, a to jest konieczne do wprowadzania myślowego ładu. Obrazowo rzecz ujmując: mając w głowie tysiące informacji, sensownie jesteśmy w stanie przetwarzać tylko garść z nich – reszta pozostanie jedynie informacyjnym szumem czy śmietnikiem właśnie. Nasze umysły przypominają przeładowane komputery z przepełnionymi dyskami i wciąż taką samą, dalece niewystarczającą, pamięcią operacyjną. Wszyscy wiemy, co się wówczas dzieje: komputer pracuje coraz wolniej, zawiesza się, przegrzewa, a w końcu na ekranie pojawia się niepokojący komunikat: nastąpił błąd krytyczny i system zostanie zamknięty… Coś podobnego dzieje się na skutek rozpowszechnienia nowych mediów. Tak więc albo pogrążamy się coraz bardziej w chaosie informacji, nietworzących żadnego sensownego systemu, albo, w najlepszym razie, posiadamy w świadomości kilka modułów, które tworzą wprawdzie jakieś układy, ale tylko w ograniczonym obrębie, nie będąc w żadnym związku z innymi modułami. Tak czy inaczej, wzmaga się chaos, z którym nie jest nam dobrze. Niektórzy próbują przedstawiać ową sytuację w optymistycznym duchu, przywołując takie pojęcia jak „pluralizm”, „twórczy chaos”, „otwartość”, „względność wiedzy”. Niekiedy nawet wprost mówi się, że pytania i niepewność więcej są warte od „zamykających”, „wykluczających” oraz „ograniczających” wolność myślenia „faszystowskich” odpowiedzi.

Komu zaufać?

Na nic jednak te zaklęcia szamanów postmodernizmu – człowiek potrzebuje pewności. Kiedy nie daje mu jej wiedza naukowa, sięga do wiedzy potocznej, wiedzy religijnej, ezoterycznej, a najczęściej – po prostu internetowo-facebookowej… Bo człowiek chce, więcej nawet – musi wiedzieć, gdzie żyje i co powinien w swoim życiu czynić. Co jednak w takim razie począć z tym przelewającym się nadmiarem informacji, obrazów, opinii i ocen? W tej dziedzinie – jak i w wielu innych – chyba nieuchronne będzie jakieś samoograniczenie. I pokora, w świetle której uzmysłowimy sobie, że nie można wiedzieć wszystkiego o wszystkim. Oznacza to jednak, że buszujący po Wikipedii sztubak będzie mógł niejednokrotnie zagiąć uczonego profesora, a pacjent – swego lekarza, który wikipedycznych aktualizacji śledzić nie daje rady. Trudno, trzeba to przyjąć. Chyba nieunikniony stanie się jednak w tej sytuacji powrót autorytetów – tych osób i instytucji, które potrafią zaproponować jakiś spójny – i sprawdzający się w życiu – obraz świata. Nie mogąc poznać, przemyśleć i pojąć wszystkiego samodzielnie, musimy bowiem uwierzyć komuś na słowo.

Ale komu zaufać? Czy rzecznikom wiedzy najnowszej i najbardziej aktualnej? Sceptykom i relatywistom? A może tym, którzy głoszą Mądrość odwieczną, której nie imają się czas i zmiany? Każdy musi wybrać sam, bo sam będzie ponosił konsekwencje swych błędów. W tym życiu lub w przyszłym. •

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.