Bochen pod pachą

Z Ryszardem Montusiewiczem rozmawia Marcin Jakimowicz

publikacja 30.05.2010 12:00

Ryszard Montusiewicz zachęca mężczyzn, by nie zwiewali z pola walki. Opowiada o tym, Kto naprawdę zapewnia przyszłość jego dzieci. Wie, o czym mówi. Kiedyś spakował się i z dnia na dzień ruszył z dziewięciorgiem dzieci w nieznane…

Bochen pod pachą Henryk Przondziono/Agencja GN Ryszard Montusiewicz

Marcin Jakimowicz: Gotowy na poobalanie paru mitów?

Ryszard Montusiewicz: – Spróbuję…

Argument pierwszy: „Ja bym się nawet zdecydował na kolejne na to kasę? Nie jesteśmy przygotowani finansowo”…

– To kwesta zawierzenia. Zaufania, że Bóg przewidzi, zadba, zabezpieczy. Naszym pradziadkom i dziadkom żyło się gorzej, a byli o wiele bardziej otwarci na życie… Wartości życia nie można mierzyć jedynie złotówkami. Bardzo naturalne otwarcie człowieka na przekazywanie życia wiąże się ściśle z podstawową wiarą, że jeśli mam możliwość przekazywania życia, to będę miał też możliwość jego podtrzymywania.

Nie budzi się Pan zlany zimnym potem: Boże, kto zapewni byt moim dzieciom?

– Oczywiście, że mam te same lęki i obawy co wszyscy… Ale przecież fakt, że ktoś ma jedno dziecko, nie pozbawia go tych samych problemów. Jedno z włoskich przysłów mówi, że każde dziecko rodzi się z bochnem chleba pod pachą. Bóg mu błogosławi. Nam z każdym dzieckiem poszerzały się granice, mieszkania, samochody…

A nie zastanawiacie się, z kim się ożenią i co będą robiły?

– Jasne, że o tym myślimy, Ale to jest pokusa, która pokazuje, że w sercu jesteśmy poganami. Mam wiedzieć lepiej niż Bóg, kim ma być moje dziecko? A jaką mam gwarancję, że gdy zostanie ono prawnikiem, będzie szczęśliwe? To nie my rozdajemy karty. Życie daje nam każdego dnia pewien potencjał zmagania się z przeciwnościami. Adam usłyszał w raju: „W pocie czoła pracować będziesz”. To sprzeciwia się lansowanemu dziś hasłu: „Żyj tylko dla siebie”.

Ale mówi Pan do facetów, którzy lubią sobie przy piwku spokojnie zobaczyć ligę Mistrzów. Rzecz chyba nie do pomyślenia przy rozbrykanej dziewiątce?

– Ale ci mężczyźni – myślę – w efekcie budzą się smutni. Nie uda się oszukać samego siebie, że oglądanie Ligi Mistrzów jest sensem życia… Fakt posiadania dzieci zaprawia do prawdziwej walki – w pozytywnym sensie. Wielu ludzi, którzy myśleli: „Stać nas jedynie na jedno dziecko, bo nie mamy środków na mieszkanie, kredyty i tak dalej”, gdy ma już siwe włosy, zauważa, że czegoś (a raczej kogoś) im brakuje, że życie nie ma smaku. Wiem jedno: Pan Bóg nie oszukuje. Gdy zapowiada: „Opuścisz ojca i matkę,  zwiążesz się z żoną, będziesz miał z nią dzieci”, wie, co mówi. Sam o nie zadba, bo to ostatecznie Jego dzieci.

Czy to prawda, że facet doświadcza tego, że jest ojcem, dopiero gdy rodzi mu się trzecie dziecko?

– Nie wiem. Ja doświadczałem tego od samego początku. Nie jestem ojcem dziewięciorga dzieci, ale ojcem dziewięciu „jedynaków”. Każde ojcostwo było inne; w innym wymiarze mojego życia, zaangażowania, dojrzałości. Przy pierwszym dziecku popełniałem błędy, które później, paradoksalnie, pomagały mi wychowywać kolejne dzieci.

Jaki błąd jest najczęstszy?

– Rozpieszczanie, czyli infantylizowanie ojcostwa. Oszukiwanie dziecka, że zawsze będzie miło, słodko i przyjemnie, że żyje w jakiejś otulinie bezpieczeństwa. Nie powiem mu, że ciocia jest chora na raka, bo a nuż źle to przyjmie? Ale gdy kiedyś spadnie na nie jakieś egzystencjalne doświadczenie, to ono kompletnie się zagubi, pozostanie z bezradnym, pełnym pretensji pytaniem: A dlaczego mi tego nie mówiliście?! Dla mnie fundamentalnym doświadczeniem było to, że nasze trzecie dziecko urodziło się upośledzone. I pytanie: czy to jest klęska ojcostwa? Nie! Raczej wezwanie do walki, do tego, by się zmierzyć z rzeczywistością, której się nie spodziewałem i która mnie przekracza. Uczniowie Jezusa, widząc niewidomego, pytali: „Kto zgrzeszył, że mu się to przytrafiło?”. Identyczne pytanie słyszeliśmy w Polsce, we Włoszech, na Białorusi czy w Izraelu. Odpowiedź Jezusa jest rewelacyjna: urodził się taki po to, by na nim objawiła się moc Boża. Mogę o tym zaświadczyć. Mówiłem to wielu ojcom, którzy mają pokusę, by swe upośledzone dzieci pozamykać na szóstym piętrze w bloku, by nie daj Boże, „nie było wstydu przed ludźmi”.

Argument współczesnych facetów: Dziecko? Jezus Maria, ale ja do tego nie dorosłem!

– Przepraszam bardzo, a co to znaczy „nie dorosłem”? Dorasta się krok po kroku. Dorasta się w drodze. Mamy bardzo statyczną wizję życia. Myślimy, że dorośniemy, gdy zdamy jakiś egzamin i dostaniemy świadectwo. Nie! Dorastamy z dnia na dzień. W drodze.

„Życie jest walką” – powtarza Pan. Abp Nycz mówił przed laty w Piekarach, że wojownicy z plemienia Czejenów nosili na sobie skórzane pasy, by w czasie napaści przybić je nożem do ziemi po to, by się nie cofnąć i aż do śmierci bronić rodzin…

– Przemawia do mnie obraz z Księgi Rodzaju. Gdy Jakub przeprawiał się przez Jabbok, brał po kolei całą swą rodzinę na ręce i przechodził z nią przez rwącą rzekę. Każde dziecko przeprowadzane było na plecach ojca na drugą stronę rzeki, na której była już ziemia nieprzyjaciela. Ale – jest ojciec, symbol bezpieczeństwa! Jest taka piękna ikona Józefa, który dźwiga na ramieniu Jezusa. Do Betlejem? Do Egiptu? Nie wiemy… Po prostu przenosi Jezusa w życie. Daje Mu swe silne ramię i poczucie bezpieczeństwa.

Nasze dzieci dojrzewają w kulturze, która chrześcijaństwo kwituje w najlepszym wypadku wzruszeniem ramion. Nie boicie się z żoną, że Wasze dzieci przestaną tęsknić za Bogiem i ostatecznie odpadną od wiary?

– Może się tak stać, kryzysy dopadają i rodziców, i dzieci, mnie także… Nie jestem właścicielem moich dzieci. Ale daję im dziś pewną tarczę, oręż. Myślę o przekazywaniu wiary w rodzinie. Nie o religijności, ale o przekazywaniu żywej wiary. O wspólnym czytaniu Biblii, rozmowach, uczeniu się patrzenia na wydarzenia życia przez pryzmat Słowa. Widzę, że moje dzieci są zanurzone w świecie; studiują, uczą się, przebywają wśród kolegów, ale jednocześnie ich wiara zachowuje wciąż swój smak. Sól nie wietrzeje.