Ania i kilometry miłości

Aleksandra Pietryga

publikacja 03.06.2019 15:00

Ta kobieta wszędzie, gdzie się pojawia, ciągnie za sobą ślady dwóch kół. Rowerową pasją zaraziła nawet dziadków swoich uczniów.

Ania i kilometry miłości Archiwum prywatne Ania Guzek

Najmłodsi uczestnicy mają dopiero po 7 lat. W osiem dni przejechali na rowerach ponad 700 kilometrów. Objechali dookoła całe województwo śląskie, łącznie z tymi najbardziej wymagającymi górskimi odcinkami. Jechali dla pani Haliny, która po latach bezdomności żyje w bardzo złych warunkach, marzy o własnej łazience, a jej mieszkanie wymaga gruntownego remontu.

Obliczyli, że gdyby 6 tysięcy osób wpłaciło po 5 złotych, mieszkanie pani Haliny byłoby wyremontowane. Dlatego w pocie czoła pokonywali każdy kilometr. Niestety, pełnej kwoty nie udało się w tym czasie zebrać, ale zrzutka trwa dalej. Mali i duzi rowerzyści zachęcają, by wziąć w niej udział i pomóc potrzebującej osobie. Zbiórka prowadzona jest na www.zrzutka.pl/krecimy-dla-seniorow.

Ania i kilometry miłości   Facebook Uczestnicy Charytatywnej Wyprawy Rowerowej Dookoła Śląska "Kręcimy kilometry dla seniorów"

O Szkolnym Klubie 80 Rowerów przeczytasz na następnej stronie:

Szkolny Klub 80 Rowerów, przy szkole podstawowej w Gliwicach-Sośnicy, jest częścią większego projektu "80 Rowerów", który należy do Stowarzyszenia Travelling Inspiration. - Marcin, główny inicjator projektu, zainspirował się powieścią Verne'a "W osiemdziesiąt dni dookoła świata" - tłumaczy Anna Guzek. - Tworząc ogólnopolski klub miał marzenie, żeby w każdym mieście w Polsce działała jego filia.

Dziś do klubu należą nie tylko dzieciaki, ale też ich rodzice, rodzeństwo, dziadkowie i pół dzielnicy. - Średnio raz na dwa tygodnie w sobotę albo w niedzielę wsiadamy na rowery i z boiska szkolnego ruszamy przed siebie - opowiada koordynatorka projektu. - Podczas niektórych wypraw towarzyszyło nam dosłownie 80 rowerów. Wspólnie wyjeżdżamy też na obozy rowerowe.

W 80 rowerów dookoła Polski

W ubiegłym roku ośmioro małych śmiałków, razem z opiekunami, przejechało na rowerach 760 kilometrów z Gliwic do Międzyzdrojów. Było to wydarzenie unikatowe na skalę kraju. Wyprawa, pod hasłem "Kręcąc kilometry dla Filipa - prostujemy autyzm", była zadedykowana niezwykłemu ośmiolatkowi. - Filip to chłopiec z autyzmem - wyjaśnia Ania.

Jego tata, wykorzystując aplikację Endomondo, stworzył akcję, w której aktywność fizyczna mierzona jest "Filipowymi kilometrami", które on codziennie przemierza, podejmując walkę ze swoją chorobą. Założenie jest takie, by każdy taki kilometr przełożył się także na pomoc finansową chłopcu i jego rodzinie, na przykład przez wpłacenie symbolicznej złotówki.

- Kiedy planowaliśmy wyprawę, wiele osób pukało się w głowy i mówiło, że to na pewno się nie uda; nie z takimi małymi dziećmi - opowiada Ania. - Początkowo zamierzałam dostosować prędkość całej grupy do najmłodszej uczestniczki. Ale szybko musiałam zweryfikować swój pomysł - śmieje się. - Gdybym tak zrobiła, dorośli, którzy byli ze mną, prędko by odpadli.

Mali rowerzyści dzielnie dawali radę, mimo, że większość trasy odbywała się bocznymi, nieraz piaszczystymi drogami, a z nieba lał się afrykański żar. Ania uważa, że te kilka dni w drodze, więcej dało jej uczniom, niż cały rok w szkole. To była genialna lekcja samodzielności. Dzieci same musiały zadbać o zapakowanie wszystkiego do sakw, ubranie się, zjedzenie śniadania, zabranie wody. Same musiały przewidzieć, w jakim czasie "zaaplikować sobie" batoniki, które dostawały na drogę.

- Wspaniale było obserwować jak dojrzewają w drodze, jak zaczynają widzieć szerzej, poza czubek własnego nosa i dostrzegać potrzeby innych. Kiedy młodsze dzieci były bardzo zmęczone, starsi chłopcy sami, bez mojej interwencji, proponowali, że powiozą ich sakwy. Dzielili się wodą, jedzeniem. Troszczyli się o siebie nawzajem. Choć nikomu w drodze nie było łatwo.

Ania i kilometry miłości   Archiwum prywatne Mali rowerzyści podczas charytatywnej wyprawy z Gliwic nad Bałtyk w 2018 roku

O tym jak Ania pokochała rower na następnej stronie:

Ania, drobna, śliczna brunetka, wygląda wciąż jak nastolatka. Skończyła studia pedagogiczne, informatykę, resocjalizację. Energią mogłaby obdzielić dwie klasy swoich licealistów. Globtroterka. Ciągle w drodze. Otwarta na przygodę, chłonna nowych miejsc i nowych znajomości. Na rowerze objechała całą Polskę, pół Europy i Azji. Rzym, Izrael, Kirgistan, Armenia, Gruzja...

Pchają mnie anioły

Rocznie na rowerze pokonuje ponad 10 tysięcy kilometrów. O wiele więcej niż samochodem. Jako mała dziewczynka sama przejechała na rowerze kilkadziesiąt kilometrów na rekolekcje Dzieci Maryi. Rower towarzyszył jej także podczas studiów w Krakowie. Natomiast pierwsza daleka podróż do Rzymu, okazała się wielką... klapą.

- Pojechałam z grupą rowerzystów, których zupełnie nie znałam - wspomina Ania. - I po pierwszym dniu wiedziałam, że będzie źle. Nie trenowałam wtedy jeszcze tak intensywnie, a w ciągu jednego dnia zrobiliśmy ciągiem 248 kilometrów. To najdłuższy dystans, jaki do tej pory zrobiłam w jednym kawałku. Kiedy zsiadłam z roweru, przez godzinę czułam jak cała się trzęsę...

Dalszą drogę wlokłam się na samym końcu, jak najsłabsze ogniwo i chciało mi się wyć. Na granicy czesko-węgierskiej wiedziałam już, że nie ma sensu dalej jechać. Przygotowałam sobie w głowie mowę, jak mam o tym powiedzieć mojej grupie. I pamiętam świetnie tę scenę. Leje deszcz, wszyscy czekają na mnie na stacji benzynowej, podjeżdżam, mówię, że dalej nie jestem w stanie jechać, a oni na to: "Dobra. To cześć" i odjeżdżają, a ja zostaję na tym deszczu...

Dziś śmieje się z tej przygody, choć wtedy wesoło nie było. Ale to niefortunne wydarzenie nie załamało jej i po powrocie do domu, jeszcze tego samego wieczoru, wyruszyła za grupą "80 Rowerów" nad morze, by na tandemowej wyprawie opiekować się niepełnosprawnymi rowerzystami. W rowerowych podróżach najbardziej ceni relacje z ludźmi, jakie budują się podczas wspólnej drogi.

- Mogłabym napisać książkę o Bożych cudach, które towarzyszą mi na trasie każdego dnia - mówi. - O wyprawie do Izraela, podczas której nie spaliśmy dwie noce, a mimo to nikt nie zasnął, kiedy pozwolono nam czuwać przez całą kolejną noc przy Grobie Jezusa. O ludziach na koniach, którzy w Kirgistanie na wysokości 3700 metrów, zjawili się nie wiadomo skąd, by sznurem pociągnąć nas, strudzonych do granic możliwości. Dziś jestem przekonana, że to były anioły.

Ania i kilometry miłości   Archiwum prywatne Ania jest ciągle w drodze. Tu: na Wyspach Zielonego Przylądka