Jak w piekle

Aleksandra Pietryga

WIARA.PL |

publikacja 29.08.2019 13:09

Czasem zdarza się, że znajduje się ciało przysypanego kolegi. Jest zakleszczone, nie można go wyjąć. Z bezsilności chce się wyć. Wtedy się mówi: „Dej pokój, chopie. Popuść. Tam na wiyrchu dzieci na Ciebie czekają. Trza Ci godziwy pogrzeb zrobić”. I często jest tak, że ciało cudem wiotczeje, puszcza…

Jak w piekle Stanisław Dacy /Foto Gość

Wiele w ostatnich dniach mówiono o ratownikach. Tych z TOPR-u, i z SOR-u, i z karetek pogotowia ratunkowego. Są i oni. Ratownicy w kopalniach. Zwykle przypominani, gdy pod ziemią dochodzi do tragedii; tąpnięć, zawaleń. Gdy trzeba iść wyciągać zasypanych górników... A tak naprawdę ratownicy w kopalniach są cały czas. Każdego dnia wykonują ciężką pracę, narażeni nieustannie na ryzyko... że to ich ostatnia dniówka.

Pierwsza skórka

Tak w ratowniczym żargonie nazywa się pierwszą śmiertelną ofiarę wyciągniętą przez ratownika spod ziemi. – To nie przez brak szacunku – zapewnia Adam Stefański, emerytowany ratownik.

W czynnej służbie przepracował 17 lat. Przeszedł długą drogę, od ratownika przez zastępowego, aż do mechanika sprzętu ratowniczego. Miał szczęście: nigdy nie musiał wyciągać zmarłego górnika.

Inni nie mieli takiego "szczęścia". Jak choćby ci, którzy w czerwcu 2015 roku wyciągali zmarłych kolegów po tąpnięciu w kopalni "Wujek" Ruch "Śląsk" w Rudzie Śląskiej. Do wstrząsu o niespotykanej sile doszło kilka tygodni wcześniej. To była jedna z najtrudniejszych akcji poszukiwawczych w powojennej historii polskiego górnictwa.

Trwała przez prawie dwa miesiące. Ratownicy, leżąc na brzuchu, wybierali odłamki skalne, chcąc dotrzeć do zaginionych. Mieli świadomość, że górotwór cały czas "pracuje", słyszeli głuche dźwięki, wiedzieli, że wystarczy kolejny lekki wstrząs, a oni sami zostaną zmiażdżeni. - Wtedy myśli się tylko o jednym: uratować ludzi - mówi Adrian Idzik, który brał udział w tej akcji. - Nadzieja jest zawsze, że idzie się po żywych...

Najgorsza jest bezsilność

Wstrząs nastąpił pomiędzy zmianami. Jedna zmiana skończyła szychtę. - Nasza miała akurat pracować w tamtym rejonie - opowiada Mariusz Centkowski. - Gdyby wstrząs nastąpił dwie godziny później, to nas by szukali… Na szybie już dowiedzieliśmy się o wstrząsie. Biegliśmy szybko, żeby zrobić penetrację terenu. Nie doszliśmy zbyt daleko. Okazało się, że dalej nie ma już chodników. Później doszła informacja, że dwóch górników nie wyjechało na powierzchnię. Rozpoczęła się akcja. Niestety dopiero dwa i pół miesiąca później inny zastęp znalazł ich ciała.

Wszystko wskazuje, że dwaj górnicy przeżyli ten wstrząs. Akcja poszukiwawcza była prowadzona pod ziemią i z powierzchni. W 2010 roku w Chile dzięki odwiertowi z powierzchni uratowano 30 uwięzionych górników. Takim otworem spuszcza się w dół kamerę, światło, mikrofon i głośniki, przez które nawołuje się zaginionych. Można nim spuścić wodę, żywność i lekarstwa czy dmuchnąć sprężonym powietrzem. Tym razem jednak się nie udało... W wąskim przejściu, na drodze ucieczkowej, ratownicy zauważyli ciała poszukiwanych kolegów. Wygląda na to, że uciekając, natrafili na barierę w postaci zaciśniętej, zniszczonej tamy wentylacyjnej. Tam metan stopniowo wyparł tlen. – Kiedy zabraknie tlenu, śmierć następuje szybko – zapewnia Mariusz. – Jest nadzieja, że za bardzo nie cierpieli. Dwa wdechy i wystarczy. Odchodzi się spokojnie, jakby zasypiając…

Twierdzą, że najgorsza jest bezsilność, gdy staje się przed ścianą i ma się świadomość, że za nią, kilkaset metrów dalej, są poszkodowani. Bezradność, kiedy z powodu zagrożenia wybuchu metanem trzeba przerwać na jakiś czas akcję, wycofać się z chodników z poczuciem, że gdzieś tam są koledzy. Bezradność, kiedy dochodzi się do górnika, który jeszcze żyje, ale jest zakleszczony i nie można go wyjąć. Kiedy umiera dosłownie na oczach. I to ostateczne poczucie bezsilności, kiedy po morderczej akcji poszukiwania zaginionych kolegów odnajduje się ich ciała... – W akcji się o tym nie myśli – przyznaje Adrian. – To jest taka dawka adrenaliny, że liczy się tylko jedno: wyciągnąć żywych ludzi! Dopiero w domu to do człowieka dochodzi.

Żony nie pytają

Po ciężkich akcjach przez jakiś czas ratownicy przeżywają je w sobie na nowo. Każdy z nich reaguje inaczej. Ale we wszystkich głowach to siedzi. O tych sprawach nie rozmawiają z żonami. One też nie pytają. – Są już wystarczająco obciążone – mówią ratownicy. – Ale czasem pogadać z kimś trzeba. Wtedy idzie się na piwo z kolegami z zastępu. I choć zaczyna się rozmowę na inny temat, kończy się na robocie. Trzeba przeanalizować, co można było jeszcze zrobić, co było dobre, co robimy jutro. Bo wiadomo, że jutro wszystko trzeba zaczynać od nowa.

Zastęp ratowniczy liczy 5 osób. Ratownicy twierdzą, że to jak jedna ręka. Tam każdy na każdego może liczyć. Ratownicy w zastępie rozumieją się bez słów, czasem nawet nie muszą na siebie patrzeć, żeby wiedzieć, co mają robić. Mają świadomość, że koledzy ich nie zostawią. Kiedy trzeba się wymienić, odwołuje się cały zastąp. Najważniejszy jest zastępowy. Jego trzeba słuchać bezwzględnie. Czasem zastępowy musi huknąć na kogoś po męsku. On bierze na siebie odpowiedzialność nie tylko za sukces zakończonej akcji, ale i za ludzi. – Kiedy zapada decyzja o wycofaniu się, to choćby któregoś w zastępie skręcało, bo na przykład tam pod ziemią jest jego brat, wszyscy posłusznie robią w tył zwrot – zapewniają ratownicy. – W akcjach ratowniczych trzeba patrzeć też na swoje bezpieczeństwo i na życie kolegów. Nie po to się idzie ratować ludzi, żeby poszkodowanych było jeszcze więcej.

To wezwanie przyszło pod koniec szychty. W ścianie zrobił się obwał. – Dostaliśmy telefon: „Biegnijcie, bo tam jest ranny” – opowiada Marek Pawlus, ratownik w kopalni "Wujek" Ruch "Śląsk". – Dochodzimy na miejsce. Leży górnik. Spadła na niego łata ze ściany. Dziura w kręgosłupie. Wszędzie pełno krwi. Zabraliśmy go na nosze. Krew spływała na nasze spodnie, na buty. Na szybie już czekał lekarz. Niestety, stwierdził zgon.

Inna akcja też zastała ich pod koniec ciężkiej szychty. Górnik został przysypany drobnym pyłem. Prawdopodobnie udusił się pod nim. Na zewnątrz nie było widać żadnych obrażeń ciała. Wyglądał, jakby spał. Była nadzieja, że ciągle żyje. Do końca jest taka szansa. Dopiero lekarz stwierdza zgon. – Co się wtedy czuje? – No, bezsilność…

Idą po żywych

Nie tylko akcje, w których idzie ratować się ludzi, są trudne. Adam Stefański nie zliczy akcji gaszenia podziemnych pożarów w kopalniach, w których brał udział. Tego typu pożary często nie przejawiają się ogniem, ale podwyższonymi stężeniami gazów w atmosferze, zwiększoną temperaturą, albo zadymieniem. Pożar niewykryty na czas jest bardzo groźny dla górników. Oni mogą nieświadomie znaleźć się w atmosferze, w której nie można oddychać. Zawężania pola ognia w kopalni to jedne z najbardziej niebezpiecznych akcji dla ratowników.

– Pamiętam jedną na kopalni "Centrum", po wybuchu metanu w 1982 roku. Zginęło wtedy 49 górników – opowiada. – Szczątki ich ciał ratownicy wyciągali z chodników jeszcze wiele miesięcy po katastrofie. Zawężaliśmy pole pożarowe. To była masakra. Jak w piekle. Temperatura 49 stopni, wilgotność 90 procent. Zawartość tlenu 10 procent, do tego śmiertelna dawka stężenia tlenku węgla. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby ktoś niechcący uszkodziłby sobie aparat tlenowy. Pamiętam, wchodzimy w rejon, gdzie za chwilę mamy stawiać tamę przeciwpożarową, i widzimy przed sobą żywy ogień. Nagle świst, trzask i dookoła nas robi się ciemno. Serce staje. Na to nasz zastępowy mówi spokojnie: "Chopy, dejcie pozór". Za chwilę jakby coś wciągało powietrze w wielkie płuca. Hełm poszedł mi do góry. I nagle czysto dookoła, wszystko widać. Bez zastanowienie łapiemy za narzędzia i szybko posuwamy robotę do przodu. Bo za moment powtórka z rozrywki. Prądy powietrza się obracają i znowu robi się ciemno…

Przeżycie było mocne. – Co wam groziło? – Wszystko! Wybuch, spalenie, otrucie. Adrenalina opadała w domu. Nie było jednak dużo czasu na myślenie. Bo następnego dnia akcja zaczynała się na nowo.

Nie ma dwóch takich samych akcji – twierdzą ratownicy górniczy. – Każda jest inna, każda jest trudna. I każdą się pamięta.