Himalaje wielodzietności

GN 43/2019 |

publikacja 24.10.2019 00:00

Co jest najważniejsze w rodzinie, opowiada Debora Broda.

O pracy nad płytą rodziny Brodów można poczytać na  www.plytabrodow.pl. Henryk Przondziono /Foto Gość O pracy nad płytą rodziny Brodów można poczytać na www.plytabrodow.pl.

Agata Puścikowska: Mama jedenaściorga dzieci staje się popularną influencerką, a w sieci pisze: „Wielodzietność to sztuka odejmowania”. Co miała Pani na myśli?

Debora Broda: Urodziliśmy się w konkretnym miejscu i czasie i mamy przyjemność żyć w dobrobycie. W związku z tym otrzymujemy na starcie pakiet schematów, rytuałów i propozycji, dowiadujemy się, co „musimy” mieć i co „musimy” robić, by zapewnić sobie i naszym dzieciom „wszystko, co najlepsze”. Widać to szczególnie podczas różnych świąt, ale i w codzienności, gdy nawet za prostymi wyborami czai się masa komercyjnych propozycji. Kobiety, matki, rodzice wciągani są w wir cudzych oczekiwań i w pewnego rodzaju wyścig „kto lepszy”. Po co? Decydując się na życie po swojemu, bez sztucznej otoczki, można wyciągnąć prawdziwą esencję z wydarzeń i z każdego zwykłego dnia. Współczesnej rodzinie wmawia się tyle potrzeb, że nawet ta z jednym dzieckiem, gdyby próbowała je wszystkie zrealizować, nie osiągnęłaby wymyślonego przecież „ideału”. Gdy się ma dzieci jedenaścioro, jest większa przestrzeń, by nie ulegać modom czy naciskom. Daję sobie prawo, ale i jestem zmuszona, żeby przemyśleć, co jest prawdą, autentyczną potrzebą moją, męża i dzieci. Eliminuję natomiast to wszystko, co przeszkadza i wcale nie wzbogaca. Świadome odpuszczanie, odejmowanie nie zubaża. Wręcz przeciwnie, gdy się odpuści i skupi na sprawach najistotniejszych, ma się czas i przestrzeń na esencję, na sprawy wartościowe.

Co jest dla Pani esencją?

To proste: celem i sensem jest stworzenie rodziny opartej na dobrych, głębokich więziach. I trudno, zabrzmi to górnolotnie, ale to też po prostu miłość. Stawiam na ludzi i na miłość. Ważne są dla mnie uczucia i emocje, budowanie więzi z dziećmi, praca nad ich rozwojem, wspólne spędzanie czasu. W codzienności z jedenaściorgiem dzieci nie zwracam uwagi na niepotrzebne szczegóły. Nie robię wielkich afer ze spraw, które nie są… złe. Jeśli ma ktoś dziurkę w koszulce, to niech sobie biega po dworze. Bo to nie jest zło. Jeśli coś nie leży na swoim miejscu, to też nie jest większym dramatem. Nie warto reagować przesadnie kosztem relacji, rozmów, obiadu zjedzonego w przyjaznej atmosferze. Nie chcę pozwolić, żeby dążenie do idealnego porządku i rutyna przysłoniły nam radość z bycia razem.

A na zdjęciach wszystkie dzieci wymuskane…

Na zdjęciach. (śmiech) W rzeczywistości jesteśmy bardzo normalni, nie jesteśmy rodziną „idealną”, bo takie nie istnieją. Popełniamy błędy, przechodzimy różne trudności. Wykonujemy też pracę specyficzną, która może wydawać się pracą marzeń, ale jest jednocześnie bardzo ciężka. I mimo że bardzo lubimy to, co robimy – śpiewać, koncertować, tworzyć – wymaga to jednak dużego wysiłku. Dzieci jeżdżą z nami na koncerty, co wymusza dobrą organizację i logistykę. Poza tym jesteśmy zwyczajną rodziną i, jak w każdej rodzinie, dla dzieci najważniejsze jest, gdy ich rodzice się kochają. Wtedy czują się przy nich bezpieczne.

Szukasz sprawdzonych porad wychowawczych? Zajrzyj do e-booka "Gościa"

Zwyczajnej rodziny nie pokazuje się palcami i nie pyta o liczbę zjedzonych bochnów chleba…

Dostępne jest 33% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.