Ona będzie żyć

Przemysław Kucharczak

publikacja 01.11.2019 09:43

Łucja, matka pięciorga małych dzieci, umierała. Ordynator powiedział: "Ona jest w stanie przedagonalnym". Dzieci Łucji i jej mąż, który w trzy dni osiwiał, ruszyli po pomoc do pewnej śląskiej zakonnicy, zmarłej... dwadzieścia lat wcześniej.

Ona będzie żyć Fotoreprodukcja: Przemysław Kucharczak /Foto Gość Łucja i Konrad Stawinogowie.

Tą niezwykłą zakonnicą jest siostra Dulcissima, Ślązaczka w drodze na ołtarze. Urodziła się w Zgodzie, dziś dzielnicy Świętochłowic, jako Helena Hoffmann. Kiedy w 1936 roku umierała w Brzeziu nad Odrą, teraz dzielnicy Raciborza, miała zaledwie 26 lat.

Już za jej ziemskiego życia wypraszała ludziom u Boga uzdrowienia, których po ludzku nie dało się wytłumaczyć. Kiedy zmarła, takie zdarzenia przybrały skalę wręcz masową. Setki ludzi – na Śląsku, w innych częściach Polski, w Niemczech, a nawet w dalekiej Afryce – twierdzą, że ta śląska dziewczyna w habicie wyprasza im u Boga nadzwyczajne łaski.

Dzieci Łucji Stawinogi z Raciborza-Brzezia też mają o tym coś niecoś do powiedzenia.

Czy już bije Konający?

Choroba, która spadła na Łucję Stawinogę, była trudna do zdiagnozowania. – Ona była ciężko chora, a nie można było wykryć, o co chodzi – wspomina lekarz Helena Burek, również mieszkanka Raciborza-Brzezia. Łucja była jej pacjentką w ośrodku zdrowia.

Kobieta przez pół roku leżała w szpitalu w Raciborzu. – Były robione różne badania, przenoszono ją z oddziału zakaźnego na wewnętrzny, z wewnętrznego na chirurgii, i tak dalej. A ona, mimo różnych kroplówek i przetoczeń krwi, traciła zdrowie coraz bardziej – relacjonuje doktor Burek.

Łucja, wcześniej uważana za urodziwą, wyglądała bardzo źle. Jej skóra pożółkła, bo jedną z jej dolegliwości była żółtaczka.

– Ordynator powiedział mi: wie pani co, ja już nie widzę sensu, żeby ją tu trzymać, bo ona jest w stanie przedagonalnym. My ją zwolnimy do domu, niech ona zostanie u siebie, w gronie rodziny – wspomina doktor Burek.

Łucja wróciła więc do Brzezia. – Co przyszłam z pracy, to słuchałam, czy już bije dzwon „Konający”. Mąż mówił: „Co z ciebie za lekarz, jak ty czekasz, kiedy pacjent umrze, zamiast czekać, kiedy będzie zdrowy”. Ja na to: „Wiesz, to jest niemożliwe, żeby ta kobieta przeżyła” – wspomina Helena Burek.

Nieraz, gdy pani doktor po pracy wstępowała do kościoła, widziała powtarzającą się, przejmującą scenę. Przed ołtarzem klęczeli rzędem ksiądz proboszcz dr Rudolf Adamczyk razem z mężem i małymi dziećmi Łucji Stawinogi.

– Myślałam: „To dobrze, że się modlą”, ale dalej miałam swoje zdanie, że nie sposób, by ona z tego wyszła – mówi doktor. W rozmowie z księdzem proboszczem Adamczykiem użyła nawet sformułowania, że „można się tylko modlić”, ale zgon tej parafianki jest nieunikniony. – On na to: „Nieprawda, ona będzie zdrowa”. A ja znowu: „Bardzo bym chciała, żeby była zdrowa, ale nie ma takiej opcji” – wspomina.

Tata siwieje

Jednym z dzieci Łucji Stawinogi jest Regina Kampka. Miała 8 lat, kiedy w 1956 r. jej mama zachorowała. Zapamiętała dodatkowe szczegóły tamtej choroby. – Mama była cała żółta i miała wysoką temperaturę. Lekarze zrobili jej operację i stwierdzili, że niestety woreczek jest rozlany i że nie ma ratunku. Otrzymała 15 litrów krwi, ale wszystko było bez skutku – mówi.

Dzieci z tatą Konradem, z zawodu górnikiem, a także proboszcz, gorąco prosili siostrę Dulcissimę o wymodlenie u Boga zdrowia Łucji. – Było nas wtedy pięcioro dzieci, najmłodsza siostra miała roczek. Ojciec osiwiał w trzy dni. Siedział w ostatniej ławce kościoła w Brzeziu kompletnie załamany. Podszedł do niego proboszcz, ksiądz Rudolf Adamczyk, i powiedział: „Panie Stawinoga, pana żona będzie żyć! Te modlitwy nie idą na marne!” – wspomina z widocznym wzruszeniem córka Konrada i Łucji.

Ona będzie żyć   Fotoreprodukcja: Przemysław Kucharczak /Foto Gość Siostra Dulcissima Hoffmann.

Łucja opowiadała później o dziwnym zdarzeniu, którego doświadczyła pod sam koniec pobytu w szpitalu. – Kiedy już była w agonii, nagle coś ją złapało, szarpnęło i odsunęło od okna, pod którym leżała. Mama opowiadała później, że poczuła dotyk. To był punkt przełomowy w jej chorobie – mówi Regina. – Głęboko wierzę, że dotknęła ją Dulcissima. A to dlatego, że my z tatą, ksiądz Adamczyk, nasza niewidoma ciocia i siostry zakonne w klasztorze modliliśmy się za jej wstawiennictwem. Pamiętam, że ksiądz proboszcz, który pocieszał naszego tatę, miał ogromną wiarę w siłę tej modlitwy – dodaje.

Przegapiłam pogrzeb?

Po powrocie Łucji ze szpitala do domu doktor Burek dziwiła się, że dzwon „Konający” wciąż milczy. „Przegapiłam pogrzeb?” – zastanawiała się. Z czasem myślała o tym coraz rzadziej.

Czytaj dalej na następnej stronie

Z czasem ten dzwon zaczął się odzywać, bo umierali inni parafianie. Regina Kampka zapamiętała, że za każdym razem ludzie w Brzeziu w pierwszej chwili komentowali: „Łucja Stawinoga umrzyła”.

Aż którejś niedzieli doktor Helena Burek wybrała się z mężem na spacer. Szli w stronę pięknego lasu i restauracji „Widok” na skraju Brzezia. – Zapytałam: „Co to za ładna, młoda, kobieta tam siedzi?”. A mąż: „Toż to jest ta, coś ty powiedziała, że ona umrze”. Nie wiedziałam, czy to duch, czy się mam przeżegnać, czy mam zjawę? Sama przyszła tam na spacer taki kawał drogi. Miałam oczy jak talerze. Czy to nie cud? Ja uwierzyłam, że to był cud – mówi doktor Burek.

Ona będzie żyć   Przemysław Kucharczak /Foto Gość Doktor Helena Burek (na zdjęciu) leczyła Łucję.

Łucja wróciła do pełnego zdrowia stopniowo w ciągu kilkunastu miesięcy. – Po 1,5 roku poszła podziękować dr Ciemborowiczowi, dyrektorowi starego szpitala w Raciborzu i ordynatorowi chirurgii. Powiedziała: „Panie doktorze, wyście tu wszystko robili, żebym wyzdrowiała, jo wom przyszła podziękować”. On na nią spojrzał i po chwili powiedział: „Pani Stawinoga? Ja myślałem, że pani nie żyje” – relacjonuje Regina Kampka.

Po wyzdrowieniu Łucja zaszła w ciążę. Urodziła szóste, zdrowe dziecko – Marysię.

Ona będzie żyć   Przemysław Kucharczak /Foto Gość Regina i Maria, córki Łucji Stawinogi, ze ślubną fotografią rodziców przed grobem Dulcissimy.

Medalion na polu

Doktor Helena Burek jest jedną z ostatnich żyjących mieszkańców Brzezia, którzy osobiście znali siostrę Dulcissimę, za wstawiennictwem której modliła się rodzina Stawinogów. Dobrze pamięta jej pogrzeb. – Ksiądz proboszcz powiedział, żeby nikt się nie odważył ubrać na czarno. Ja też byłam więc na tym pogrzebie ubrana na biało – wspomina.

Zapamiętała też, że Dulcissima była chora i wspierała się na kuli. Ta młoda dziewczyna ze zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, czyli marianek, ofiarowywała czasem swoje zdrowie Panu Bogu w różnych intencjach. Gdy jeden z chłopców w Brzeziu oślepł i ogłuchł wskutek powikłań po szkarlatynie, powiedziała jego matce, że chciałaby mu oddać własne oczy, albo chociaż jedno. Sama słabo już wtedy widziała. Wkrótce po tej deklaracji oślepła zupełnie, a chłopak niespodziewanie odzyskał wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu. Lekarz twierdził, że to cud. Ten chłopak – Jan Darowski – został później wybitnym tłumaczem. Przekładał na angielski m.in. wiersze Herberta, Miłosza i Szymborskiej. Bez geniuszu tego tłumacza polscy poeci zapewne nie otrzymaliby Nagrody Nobla.

Dulcissima była prostą Ślązaczką, wesołą i pełną temperamentu. W dzieciństwie na polu miedzy Zgodą na Nowym Bytomiem znalazła... medalion z siostrą Teresą od Dzieciątka Jezus, wtedy jeszcze nie kanonizowaną. Zdziwiła się, bo znała już tę siostrę ze swoich snów. W snach zaczęła z nią rozmawiać i stała się jej duchową uczennicą. Czasem śnili się jej też Jezus i Maryja. Nie chwaliła się tym, ale inne siostry słyszały, jak mówiła wtedy przez sen... Fragmenty tych rozmów robiły na świadkach ogromne wrażenie.

Siostra Dulcissima wzywała do żarliwej modlitwy – na pierwszym miejscu za księży. To była jej misja. Nie była przy tym naiwna – już wtedy, przed II wojną światową, gorąco prosiła Boga, żeby ochronił oblubienicę, czyli Kościół, przed publicznym zgorszeniem ze strony niektórych duchownych. Nie wahała się prosić o ich ukaranie. „Daj nam kapłanów, o Jezu, którzy rozumieją Boga i swoje obowiązki wobec Niego – pisała. – Wszystkim kapłanom, którzy jeszcze żyją według świętej Twojej woli, daj bogaty połów aż do końca! Nie odrzucaj również kapłanów, którzy przyjęli ducha światowego, ponieważ mogą być jeszcze uratowani” – modliła się. Wzywała też do modlitwy za grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące.