Zostawieni w Afryce

Aleksandra Pietryga

publikacja 21.11.2019 12:11

Czują się osamotnieni. Mają prawo do buntu. Bo młodzi odchodzą do innych kościołów, a nawet do sekt; bo dzieci umierają bez chrztu, kiedy liderzy i katechiści nie są dobrze przygotowani do swojej posługi.

Zostawieni w Afryce pixabay Afrykanie są niezwykłym bogactwem Kościoła, choć sami często o tym nie wiedzą

Zambia jest jednym z najbiedniejszych krajów na świecie. 86 procent z 10,3 miliona mieszkańców żyje poniżej progu ubóstwa. Wiele osób nie ma dostępu do prądu, wody, pożywienia i odzieży. Wielu mieszkańców żyje slamsach, gdzie gęstość zaludnienia jest zadziwiająca - lepianka przy lepiance. Średnia długość życia jest bardzo niska.

W buszu też inaczej płynie czas. - Mówi się, że misjonarze mają zegarki, a tubylcy czas - mówi ks. Zenek Bonecki, który od kilkunastu lat pracuje w Zambii. - Na początku bardzo mnie irytowało to ich ciągłe spóźnianie się, na wszystko; na spotkania, na nabożeństwa, na Msze. A oni tylko dziwili się: "Ale o co chodzi?". Odpuściłem. Bywa, że umawiam się z kimś na konkretną godzinę, a on przychodzi po dwóch, trzech godzinach, uśmiechnięty, wyluzowany, jakby było za pięć. Jest w tym wszystkim jakiś wyjątkowy spokój.

Czas płynie też inaczej, kiedy Zambijczycy przychodzą na Msze św. Nie spoglądają nerwowo na zegarki, oczekują długich kazań, których z uwagą słuchają i żywo na nie reagują. - Są w tym niebezpieczni - śmieje się misjonarz. - Człowiek naprawdę musi uważać na to, co mówi. Każda pomyłka językowa jest natychmiast wychwycona i później jest z czego sobie żartować.

Hipopotam z Wami

Lapsusy językowe misjonarzom zdarzają się często. Poznanie języka jest jedną z największych trudności, z jakimi się zmagają. Zambijczycy posługują się językiem bemba, który dla Europejczyka jest bardzo trudny do opanowania. - Warto jednak mówić jak najwięcej w miejscowym języku, bo to ważne dla Afrykanów - przekonuje ks. Zenek. - Cieszą się z tego, czują się docenieni. Poza tym niewielu z nich posługuje się językiem angielskim, szczególnie w wioskach. Miejscowi ludzie są bardzo wyrozumiali i życzliwi, kiedy popełnia się błędy. Chętnie pomagają i poprawiają, co czasem jest okazją do nawiązywania dobrego kontaktu z nimi, nawet podczas głoszenia kazań.

Wspomina, jak u progu swojego pobytu w Zambii odprawiał Mszę w języku bemba, nie rozumiejąc ani słowa. Przysłuchiwał się temu ks. Piotr Kołcz z Tychów, z którym początkowo pracowali na jednej parafii. W pewnym momencie gruchnął śmiechem, a z nim cały kościół. - Po prostu zamiast "Pan z Wami", powiedziałem "Hipopotam z Wami"...

Na szczęście wiele zwrotów można łatwo skojarzyć. Na przykład "kura" w języku cibemba, brzmi "koko", a "ojciec"... "tata". Zresztą nie tylko język stanowi trudność w adaptacji misjonarza do afrykańskich warunków. Nieraz również mentalność mieszkańców, klimat, choroby tropikalne. To wszystko wynagradza jednak życzliwość ludzi, ich serdeczność, wdzięczność, zaangażowanie. - Afrykański Kościół opiera się na aktywności świeckich - tłumaczy ks. Zenek. - Przez te cztery lata nie zdarzyło mi się zaśpiewać psalmu podczas liturgii, przeczytać Czytania czy modlitwy wiernych. Świeccy czują się odpowiedzialni za Kościół. Jest w nich wiele dobrej woli i chcą wszystko robić, jak najlepiej, na chwałę Bożą. Kiedy czasem "nawalają" i trzeba poważnie porozmawiać z liderami, nie obrażają się, tylko pokornie przyjmują uwagi i widać, jak bardzo chcą się poprawić.

Katechiści prowadzą modlitwy, przygotowują katechumenów do Chrztu. - Kiedy przyjechałem do Zambii stwierdziłem, że są stacje parafialne, do których przez 3-4 lata nie dotarł żaden ksiądz. Ci ludzie przez kilka lat nie mieli dostępu do sakramentów! A mimo to nadal wierzyli, modlili się, chodzili na nabożeństwa przygotowywane przez liderów. Choć nieraz są rozgniewani, że brakuje im wsparcia ze strony katolików z innych stron świata, że czują się osamotnieni. I mają rację. Mają prawo do takiego buntu. Bo młodzi odchodzą do innych kościołów, a nawet do sekt; bo dzieci umierają bez chrztu, kiedy liderzy i katechiści nie są dobrze przygotowani do swojej posługi. Kościół w Afryce zmaga się z tak wieloma trudnościami, że nie sposób o wszystkich tu opowiedzieć.

Problemem są na przykład małżeństwa niesakramentalne bez przeszkody do zawarcia ślubu w Kościele. Czasem musi minąć wiele lat i narodzić się wiele dzieci, żeby małżeństwo zdecydowało się przyjąć sakrament. Udręką dla Kościoła, ale przede wszystkim dla rodzin jest uzależnienie od miejscowego alkoholu. Ludzie nielegalnie pędzą taki alkohol, który ich zatruwa fizycznie i moralnie. W tamtej rzeczywistości alkoholizm przekłada się nie tylko na stosowanie przemocy w rodzinie, ale także na problem głodu. Ojciec rodziny zamiast pracować, uprawiać pole, hodować zwierzęta, leży pijany w trawie, a dzieci nie mają co jeść. Po alkoholu łatwiej o zdrady małżeńskie, niewierni mężowie zarażają siebie i żony HIV czy AIDS. Albo zapijają się na śmierć.

Boso do Mamy

W Kabwe, w samym środku buszu, jest maryjne sanktuarium. Zbudowali je miejscowi ludzie. A pracujący w Zambii księża z diecezji katowickiej rozpoczęli tam pielgrzymki. Wyruszają w sierpniu na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej. Razem z nimi zaczęło maszerować kilka osób, potem kilkanaście, z czasem pielgrzymów jest coraz więcej. Przez sześć dni pokonują ponad 200 kilometrów, przez góry i busz. Idą mężczyźni, młodzież, dzieci, kobiety karmiące. Wiele osób wędruje boso. Ze sobą niosą jedzenie, picie, sprzęt do przygotowania posiłków, koce. W wielu miejscach po drodze brakuje wody. Misjonarze zachęcają, by ten trud ofiarować w konkretnych intencjach.

Ks. Zenek przyznaje, że taki sposób myślenia jest obcy mieszkańcom Afryki. Dla nich wyznacznikiem błogosławieństwa Bożego jest dostatek, zdrowie, wygodne życie, a nie cierpienie i wysiłek. Trzeba nie lada się napocić, żeby wyjaśnić Zabijczykom, że drogi Boże nie są ludzkimi drogami... - Kiedyś zabrałem kandydatów na ministrantów na obóz wędrowny - opowiada misjonarz. - Bardzo się zdziwiłem, kiedy podczas szczerej rozmowy przy ognisku, na pytanie o marzenia przyznali, że chcieliby być... biali. Dlaczego? Dla nich biały człowiek jest synonimem bogactwa, wyższej kultury i łatwego życia. Tłumaczyłem im, że powinni być dumni, że są właśnie czarni. Są dziećmi Boga! A każdy człowiek jest równy i ma swoją godność. Trzeba o tym przypominać mieszkańcom Czarnego Lądu. Afrykanie są niezwykłym bogactwem Kościoła, choć sami często o tym nie wiedzą.