Siłaczka w habicie

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 29.10.2010 11:39

Gdy pojawia się wśród dzieci, zawsze wywołuje poruszenie. Maluchy garną się do niej i słuchają tego, co mówi, z otwartymi ustami. – One po prostu wiedzą, że ja je bardzo kocham – wyznaje s. Magdalena.

Siłaczka w habicie HENRYK PRZONDZIONO/Agencja GN

Siostra Magdalena, czyli Irena Śmiałowska, pochodzi z wielodzietnej rodziny. Urodziła się 23 lipca 1914 r. w Oberhausen w Niemczech, gdzie na robotach przebywali jej rodzice. Gdy skończyła 5 lat, rodzina przeniosła się do Śmigla. Z rodzinnego domu wyniosła umiłowanie Boga, ojczyzny i drugiego człowieka. – Nasza mama była wyjątkowo
mądrą i dobrą kobietą. Ludzie przychodzili do niej po pomoc i radę. Ojciec ciężko pracował, a wieczorami czytał nam Biblię. Wszyscy razem chodziliśmy do kościoła, wspólnie odmawialiśmy pacierz i śpiewaliśmy pieśni patriotyczne – wspomina s. Magdalena. – Były też i bardzo trudne chwile. Dwie moje siostry szybko zmarły, zaś brat Florian został w dzieciństwie zastrzelony przez swojego kolegę podczas zabawy. Na rozprawie ojciec poprosił, by odstąpiono od wymierzania kary rodzicom dziecka. Potem mama wielokrotnie ich wspierała, gdy przeżywali trudności – dopowiada s. Śmiałowska.

Język nie do nauczenia

W 1935 r. Irena wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Urszulanek w Pniewach. Dwa lata później została skierowana do klasztoru w Łęczycy, gdzie pracowała w prowadzonym przez siostry przedszkolu. W 1940 r. Niemcy zajęli część budynku, zabrali meble i zakazali siostrom działalności. Dwa lata później z całą wspólnotą została wywieziona do obozu w Bojanowie. Po trzech miesiącach została przeniesiona do Poznania, do pracy w domu sierot. – W domu tym były zarówno dzieci polskie, przeznaczone do zniemczenia, jak i niemieckie, pochodzące ze związków mieszanych. Do wszystkich zwracałam się jedynie po polsku. Przez cały czas podtrzymywałam, że nie znam niemieckiego. Pamiętam, jak jednego razu do naszego pokoju weszła Niemka i zaczęła dzieciom śpiewać „Jedzie pociąg z daleka”. Gdy tylko zamknęła drzwi, natychmiast nauczyłam maluchy tej piosenki, ale po polsku – opowiada. – Na początku dzieci były przestraszone, nie miały zabawek i jak te mumie siedziały. Za otrzymaną pensję kupiłam kredki, papiery, klej i z drugą siostrą zrobiłyśmy zabawki. Przez cały czas starałam się pracować najlepiej, jak potrafiłam, by dawać świadectwo o tym, że Polki są zaradne, pracowite i dobre – dodaje.

Moja kochana Basiu...

W 1943 r. siostra Magdalena została przeniesiona do niemieckiego domu dziecka. Tu także podtrzymywała, że nie zna języka. W domu dziecka przebywały dzieci siłą odebrane rodzicom, pochodzące z rodzin mieszanych. Miały zostać wywiezione do Niemiec. Zdając sobie sprawę, że zostaną tam zniemczone, postanowiła działać. Dzięki pomocy siostry elżbietanki, która była zatrudniona w kancelarii, zdobyła adresy rodzin. W czasie wolnym odszukała rodziców i powiadomiła ich, gdzie przebywają ich dzieci. Gdy w 1945 r. dowiedziała się, że Niemcy zarządzili ewakuację, doniosła o tym rodzinom. – Wywózka miała się odbyć nocą, pociągiem i autokarem. Korzystając z zamieszania, przekonałam szofera i bileterkę, którzy rozmawiali po polsku, że trzeba nasze dzieci ratować. Poprosiłam, by polskie dzieci wypuszczali tylnymi drzwiami. Znakiem rozpoznawczym był czuły zwrot: „O, moja kochana Basiu, Kasiu czy Zosiu”. Gdy w pewnym momencie Niemka zorientowała się, że coś jest nie tak, chwyciła jedną z dziewczynek. Na szczęście matce udało się wyrwać jej dziecko. Z autokaru pobiegłam do pociągu, bo tam na jednego chłopca czekała jego matka. Niestety, nie wszystkie dzieci można było uratować. To były bardzo niebezpieczne działania, ale Bóg wszystkim kierował. To On dawał mi odwagę i natchnienie – wyznaje s. Magdalena.

Wyróżnienie za miłość

Po wojnie s. Śmiałowska powróciła do Łęczycy, gdzie założyła przedszkole i prowadziła sierociniec, który istniał do 1951 r. Jednocześnie katechizowała w mieście i okolicznych wsiach. Gdy władze komunistyczne zamknęły przedszkole, ona się nie poddała i otworzyła żłobek, który prowadziła do 1975 roku. W 1987 r. wznowiła działalność przedszkola i pracowała w nim do 2000 r. Dziś – pomimo sędziwego wieku – każdego dnia choć na chwilę zagląda do dzieci. 17 stycznia 2010 roku siostra Magdalena otrzymała Odznakę Honorową, przyznaną za ofiarną działalność na rzecz najmłodszych. – Jest dla mnie wielką radością, że moja siostra wprowadziła w swoje życie wszystko to, czego uczyli nas rodzice, że tak jak oni ukochała Boga, drugiego człowieka i ojczyznę. Wiem, że oni też czuliby tę radość – cieszy się s. Andrzeja Śmiałowska. Radości z kolejnego wyróżnienia nie kryje także siostra Weronika Oman, przełożona wspólnoty sióstr urszulanek w Łęczycy. – Dla naszej wspólnoty to wielka radość i pewnego rodzaju zaszczyt. To także zauważenie i docenienie takich postaw, które w życiu społecznym odgrywają wielką rolę. Dla nas to potwierdzenie, że miłość, która jest gotowa nawet oddać życie, nie ginie. W osobie siostry Magdaleny widzimy wiele innych sióstr i osób, które w tamtych czasach podobnie odpowiedziały Bogu na wezwanie – podkreśla s. Weronika.

*** Powyższy tekst pochodzi z łowickiego "Gościa Niedzielnego"