Jechałem po bandzie

GN 12/2020 |

publikacja 19.03.2020 00:00

O życiowych upadkach i rachunkach, których Bóg nie wystawia, opowiada Michał „Misiek” Koterski.

Jechałem po bandzie archiwum prywatne michała koterskiego

Marcin Jakimowicz: Budzisz się czasem w nocy przerażony, zlany zimnym potem?

Michał „Misiek” Koterski: Nie. Od jakiegoś czasu mam w sobie pokój. Może dlatego, że nie ślęczę przed telewizorem… Wczoraj włączyłem na chwilę serwis informacyjny i od razu zalał mnie potok złych, zatrważających wiadomości. Na własnej skórze doświadczyłem tego, czym jest nakręcanie spirali paniki, niepokoju. Nie bagatelizuję tematu koronawirusa i dbania o higienę, ale myślę, że czasem warto wyłączyć media. Dziś słuchałem rozmowy z najstarszym człowiekiem na świecie, który przeżył grypę hiszpankę, która zabiła sto milionów ludzi. Co doradzał? Zachowajcie spokój. I zdrowy rozsądek.

Zacytuję klasyka: „Wszystkiego się boję. Cały czas przestraszony jestem, wylękniony jakiś”. To jedynie wyznanie Adasia Miauczyńskiego z „7 uczuć” czy też opowieść o życiu Miśka Koterskiego?

To nie jest moja historia. To nie jest opowieść o mnie. Adaś Miauczyński jest w ogromnym stopniu alter ego mojego ojca, nie moim. Dlatego nie było mi łatwo wejść w jego skórę i w traumy, które go zżerają. Gdy grałem tę rolę, byłem w najlepszym momencie mojego życia: zakochałem się, byłem w szczęśliwym związku, rodził mi się syn, a musiałem wejść w buty kogoś, kto nieustannie rozdrapuje rany i zbiera wszystkie traumy świata. Nie jestem Adasiem Miauczyńskim, ale myślę, że jak wszyscy odnajduję w nim jakiś kawałek siebie. Mój ojciec się śmiał, że jesteśmy inni. On przez lata żył w lęku, ja nie bałem się prawie niczego. Może dlatego…

…jechałeś po bandzie?

Tak! (śmiech) Jechałem w życiu po bandzie. Dziś lęki mam bardzo rzadko. Może dlatego, że nie mam nic do ukrycia… A może dlatego, że jestem bliżej Boga i uczę się każdego dnia powierzać Mu swoje życie?

4 grudnia górnicy obchodzą hucznie Barbórkę. Co dla ciebie znaczy ta data?

Przełom. Tego dnia zdarzył się cud uwolnienia od obsesji picia i brania narkotyków. Można powiedzieć, że narodziłem się ponownie.

Dzień wcześniej „upodliłeś się”?

Tak. Całe moje życie było ciągłym upadaniem i upodlaniem się. Tak żyje każdy człowiek uzależniony. Od upadku do upadku. Na początku, gdy oddawałem się przyjemnościom picia alkoholu i zażywania rozmaitych substancji, wydawało mi się, że to daje mi przeogromne szczęście i uwolnienie od codziennych problemów. Niestety po pewnym czasie choroba wystawiła mi ogromny rachunek. Zrozumiałem, że nie jest to choroba substancji, ale emocji. Emocji, z którymi sobie nie radziłem, których nie umiałem ponazywać.

Co stało się 4 grudnia?

Bóg jedyny wie… To nie było żadne spektakularne objawienie, mocne dotknięcie. Tego dnia przed pięciu laty zapragnąłem zmienić swoje życie. Padłem na kolana i z całych sił poprosiłem Boga, aby uwolnił mnie od obsesji. Wcześniej kończyłem wiele terapii, ośrodków: zamkniętych, otwartych, długoterminowych. I nic… Ciągle wracałem do nałogu.

W tych ośrodkach „chodziłeś po ścianach”?

Właśnie nie… Na 40. urodziny moja mama zrobiła mi prezent i poprosiła moich znajomych o to, by napisali mi listy. Moja była dziewczyna (byliśmy ze sobą przez dziesięć lat!) pisała, że gdy jeździła ze mną do ośrodków, wiedziała, że nie wytrzymałaby w nich nawet dnia, a ja żegnałem ją z uśmiechem na ustach. Nie płakałem, nie wyłem. Leciałem do ośrodka szczęśliwy, że poznam nowych ludzi. Uzależnienie to choroba iluzji i zaprzeczeń. Myślę, że 4 grudnia dotarło do mnie, w jakiej iluzji żyję od 25 lat. Wiedziałem jedno: nie chcę już tak żyć. Czułem się tak zmęczony tym zniewoleniem, codziennym kombinowaniem, czym się znieczulić, że zapłakałem w duszy, uklęknąłem i poprosiłem Boga, by mi to zabrał. Bez żadnego targowania się. I zadziałał. Uwolnił od tego wieloletniego zniewolenia. Stał się prawdziwy cud. Dzisiaj już takich wielkich cudów nie potrzebuję, by wierzyć w Boga. Wystarczy mi to, że gdy otworzę oczy, zachwycę się światem, uśmiechem synka, zapachem powietrza…

Wstajesz rano i mówisz: „dziękuję”?

Czasem tak, czasem nie. Ale chwytam za różaniec i proszę, by Bóg otworzył mi oczy i nauczył wdzięczności. Przez to, że czekamy na wielkie znaki i cuda, nie potrafimy docenić tego, co mamy. Tu i teraz. Przed laty, gdy grunt usuwał mi się spod nóg, często targowałem się z Bogiem.

Bóg – handel – ojczyzna…

Gdy coś nabroiłem, biegłem do Maryi: „Matko Święta, ratuj! Napraw to, co zepsułem. A ja, obiecuję, nie będę już pił i odtąd będę porządnym gościem”. (śmiech) Pomagała. Oczywiście znów zawalałem, ale ponieważ głupio mi już było zaprzątać Maryi głowę, więc biegłem do Jezusa: „Panie Jezu, ratuj. A ja obiecuję…”. Znów nie dotrzymywałem obietnicy, więc biegłem do Boga: „Ojcze, błagam, napraw, a ja…”.

Aż w końcu skończyła ci się Litania do Wszystkich Świętych…

I wreszcie przestałem się targować! I przyjąłem dar. Prosiłem: „Pomóż!”, ale bez targowania się. Doszedłem do ściany. Po tej grudniowej modlitwie, gdy wołałem: „Boże, zabierz mi obsesję picia i brania”, wywaliłem wszystkie substancje, jakie miałem w domu.

Poczułeś, że kamień spada ci z serca?

Nie. Tego dnia nic nie czułem. Ale położyłem się spać i następnego dnia wstałem wolny od głodu narkotykowego, obsesji picia. Zero „objawów odstawiennych”. Wiedziałem, że to nie moja zasługa. A jednocześnie przeraziłem się: oby to nie zniknęło! Dlatego zacząłem chodzić na mityngi Anonimowych Alkoholików, Anonimowych Narkomanów.

Ciężko było Ci się obnażyć i opowiadać przy obcych facetach o swoich upadkach?

Paradoksalnie to łatwiejsze niż rozmowa z najbliższymi. Ponieważ jesteśmy zranieni, boimy się odsłonić, opowiedzieć szczerze o uczuciach, bo boimy się odrzucenia. Myślę, że siłą mityngów, które powstały 80 lat temu i są programem przede wszystkim duchowym, jest właśnie ta możliwość opowiedzenia o sobie bez narażenia się na niezrozumienie, wyśmianie, zranienie. Ci, którzy cię słuchają, naprawdę doskonale wiedzą, o czym mówisz. Nie musisz udawać…

Ktoś może Ci zarzucić: koleś przez lata uciekał w zniewolenie alkoholem i dragami, a teraz uciekł w zniewolenie wiarą.

I powie, że ćpam Boga? (śmiech) Niech mówi, co chce. Mogę ćpać Boga. Z Nim jest o tyle lepiej niż z narkotykami, że On nie wystawia ci żadnego rachunku…

…bo zapłacił go w całości na krzyżu Jezus?

Jasne! Z Bogiem masz same profity. (śmiech) Z tej bliskości rodzi się jedynie dobro. Biedni są ci, którzy nie doświadczają tego, co to znaczy żyć pod Jego opieką, żyć z Nim w przyjaźni….

Kto Ci o Nim opowiedział? Skąd wiedziałeś, że możesz paść na kolana?

Wbrew temu, co o sobie czasem wyczytuję, ja nie nawróciłem się z dnia na dzień. Bóg był w moim życiu zawsze. Dziś jestem pewien, że był przy mnie cały czas, choć ja nie byłem wówczas przy Nim. Byłem ochrzczony, przystąpiłem do Pierwszej Komunii i do bierzmowania. Mój ojciec zachował kartkówkę z religii, na której pisałem w drugiej klasie, co to jest wiara. Ostatnio ją czytałem i wzruszyłem się. (śmiech) Miałem chyba większą świadomość wiary jako mały chłopiec niż teraz, chyba dlatego, że moja głowa nie była zaprzątnięta tak bardzo sprawami dnia codziennego. Byłem po prostu bliżej siebie, swojego serca. Za kartkówkę dostałem piątkę.

Zawsze czułeś się kochany?

Tak. Jasne, że nieraz nie owijając w bawełnę, krzyczałem do Nieba, kłóciłem się z Bogiem na maksa, ale zawsze czułem, że się mną opiekuje. Naprawdę. Nie wiedziałem jeszcze, że te najtrudniejsze doświadczenia są największą łaską, bo dają mi szansę na rozwój, a Bóg otwiera mi wówczas oczy, chce mnie czegoś nauczyć.

Już nie krzyczysz: „Dlaczego ja?”?

Nie. Wiem, że po jakimś czasie usłyszę odpowiedź na inne pytanie: „Po co?”. Dotąd zawsze tak było… Nawet jeśli widziałem ten „jeden ślad na piasku”, okazywało się, że wówczas On niósł mnie na rękach. Pamiętam jedną mocną scenę… Przeżywałem naprawdę trudny czas. Byłem na samym szczycie i nagle spadłem na dno. Straciłem pracę, zabrano mi program, nikt nie chciał już ze mną pracować, zżerało mnie uzależnienie. Wróciłem do mojej rodzinnej Łodzi i szedłem zrozpaczony przez park Poniatowskiego. „Nic mnie już w życiu nie spotka!” – łkałem pod nosem. Naprzeciw parku była słynna łódzka wytwórnia filmów, a obok kościół z wizerunkiem Matki Boskiej na fasadzie. Była druga w nocy, a ja jak stałem, tak padłem na kolana i zacząłem się modlić. To nie były czasy smartfonów, ale telefony miały taką opcję, że mogły odtworzyć głosowo, kto do ciebie dzwoni. Klęczę w środku nocy przed tym obrazem i nagle odzywa się komórka. Dzwoniła mama, która nigdy dotąd nie dzwoniła do mnie po nocach. A ponieważ przy jej numerze nagrałem sobie komunikat „kocham cię”, modlę się zrozpaczony i w tych ciemnościach słyszę: „kocham cię”, „kocham cię”, „kocham cię”… Wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem przez nią kochany.•

Michał „Misiek” Koterski (ur. 1979)

– aktor, prezenter telewizyjny, satyryk. Syn reżysera Marka Koterskiego. Grał m.in. w jego filmach „Ajlawju”, „Dzień świra”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” i „7 uczuć”.

Dostępne jest 34% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.