Dziecko uratowało matkę

Ilona Migacz

publikacja 10.12.2010 11:00

Leżąc na szpitalnym łóżku, zaczęła obserwować ruchy dziecka, wsłuchiwać się w bicie serca. Powoli przekonywała się, że w jej brzuchu nie rośnie „coś”, ale Piotruś.

Dziecko uratowało matkę Katie Tegtmeyer / CC 2.0

– Dla kobiet o skomplikowanych życiorysach poczęcie dziecka jest wybawieniem – uważa Anna. Potwierdza to jej podopieczna Magda – gdyby nie Piotruś, nigdy bym nie wyszła z agencji towarzyskiej. Najtrudniejszym momentem dnia był powrót ze szkoły do domu – wspomina Magda. Awantura i kłótnia gwarantowane, nie wiedziała tylko, co tym razem stanie się pretekstem. Zbyt długa, zdaniem ojca, droga do domu? Przelotna, a zauważona przez ojca, rozmowa Magdy z chłopakiem?

„Miłość” i miłość

To, że rodzice mogą przytulać, głaskać dziecko, wiedziała ze zdjęć. Magda z niedowierzaniem oglądała rodzinne fotografie, na których mama trzyma na kolanach jej starszego brata, wówczas kilkuletniego Pawła. Dlaczego rodzice potrafili zaopiekować się Pawłem, a nią już nie? Magda tego nie wie. Przypuszcza tylko, że jedną z przyczyn mogła stać się aborcja, dokonana przez mamę niedługo po urodzeniu Pawła. Tylko co było skutkiem, a co przyczyną? Brak miłości i odpowiedzialności doprowadziły do aborcji, czy aborcja spowodowała wypalenie uczuć w rodzicach? Magda nie lubi wracać do rodzinnej historii, gubi się w plątaninie uczuć i emocji, żalów i strat. Łatwiej jej powiedzieć za to o dniu, kiedy ojciec wyrzucił z domu matkę, ponieważ ta wydała pieniądze na zakup lekarstw dla młodszego z braci. Zbyt drogich – zdaniem ojca. Dla Magdy matka to wieczna ucieczka, skulone plecy, głowa wciśnięta w ramiona, uciekający wzrok. Jednak najgorsze było odrzucenie przez rówieśników. – Czym ich mogłam zainteresować? – pyta Magda. – Byłam zalękniona, nie miałam ciuchów, gadżetów. Takie byle co.

Smak dorosłości

Gdy Magda miała 20 lat, koleżanka namówiła ją na podjęcie „pracy”. Razem poszły do fotografa. Tam czekali już jego koledzy i z nimi Magda straciła dziewictwo. – To był smak dorosłości – wspomina. Dziewczyna po raz pierwszy w życiu poczuła, że ktoś jest nią zainteresowany. Chce spotykać się właśnie z nią, dotykać właśnie ją. A że przy okazji daje za to pieniądze? – tym lepiej. Po kilku miesiącach koleżanka podpowiedziała jeszcze lepszy sposób zarobkowania – agencja towarzyska. Większe pieniądze, mieszkanie, jedzenie. – Nareszcie mogłam wyprowadzić się z domu – wspomina Magda. Jednak z pierwszym klientem nie wyszło. – Nie dałam rady. Był obleśny – relacjonuje. – Poprosiłam jedną z dziewczyn o zastąpienie. Drugi był już przystojniejszy, bardziej uprzejmy, delikatniejszy. Przełamała się. Znaczącą rolę odgrywały pieniądze. – Duże – mówi oględnie Magda. – Teraz nie mam szansy takich zarobić – dodaje. Ważne też było to, że cieszyła się względami klientów. Mężczyźni często wybierali jej „usługi”, byli tacy, którzy przychodzili specjalnie dla niej. – Czułam się kimś – wspomina. Powiedzenie, że ciąża była dla niej zaskoczeniem, to mało. – To był szok i jednocześnie poczucie nierealności. Dziecko? Moje? We mnie? Takie rzeczy zdarzały się innym, ale nie mnie. Pracowała do szóstego miesiąca. Spory już brzuch nie przeszkadzał klientom i szefom, więc Magda nie widziała potrzeby, by przestać. Właściciele agencji zaproponowali pieniądze na zabieg. – Tego jednak nie chciałam – mówi stanowczo Magda. – Wiedziałam już, że nie wypłaciłabym się do końca życia. Może już wtedy przeczuwałam, że dziecko jest szansą na wyrwanie się z tego środowiska? Z koleżanką poszła do ośrodka pomocy rodzinie. Dostała skierowanie do wrocławskiego domu dla samotnych kobiet. W placówce zamieszkała jeszcze tego samego dnia. Nie miała planów na przyszłość, pomysłów, nawet marzeń. – Wiedziałam tylko, że muszę czekać do dnia porodu – mówi.

Błogosławiony szok

– Gdy przyszła do nas, nie miała podstawowej wiedzy na temat ciąży, potrzeb dziecka, swoistych potrzeb kobiety spodziewającej się potomka – wspomina Anna, położna pracująca wówczas w ośrodku, do którego trafiła Magda. – Dziwiła się, gdy przypominałam o diecie. Wizyty kontrolne u lekarza wymuszałam na niej każdorazowo krzykiem i groźbami. Przymuszona zrobiła badanie w kierunku HIV/AIDS. Wyraźnie walczyła z nami. O co? O własną niezależność, prawo decydowania o sobie. Nie docierało do niej, że powinna wziąć odpowiedzialność za drugiego człowieka, rosnące w niej dziecko. Miała 23 lata, a zachowywała się jak zbuntowana nastolatka – wspomina Anna. Najważniejsza była dla niej opinia koleżanek, rówieśniczek. A co one mogły wiedzieć o życiu? – pyta retorycznie Anna. Wszystkie podopieczne ośrodka to dziewczyny po przejściach, byłe prostytutki, bezdomne, zaniedbane i odrzucone przez własne rodziny. Jednak dla Magdy to one były wyrocznią. Opinie terapeutów, lekarzy, położnych lekceważyła. – Zaczęliśmy przygotowywać proces adopcyjny jej dziecka – opowiada dalej Anna. – Poprosiłam jeszcze, by porozmawiał z nią ksiądz. Nie wiem, jaki przebieg miała rozmowa, ale po niej kapłan poradził, by zaczekać na razie z adopcją, by dać Magdzie jeszcze jedną szansę. Dziewczyna zaczęła chodzić na spotkania grupy kobiet w ciąży. Tam uczyła się rozpoznawać ruchy dziecka, zdobywała podstawową wiedzę na temat rozwoju malucha. Dużą frajdę sprawiało jej malowanie brzucha, rysowanie na nim oczu i uśmiechniętej buzi. Miałam wrażenie, jakby sopel lodu, który w sobie miała, zaczął tajać – wspomina swoje wrażenia Anna. – Przełom nastąpił, gdy Magda zasłabła po intensywnej grze w siatkówkę. Była w siódmym miesiącu ciąży. W szpitalu, na oddziale patologii ciąży, wyraźnie przestraszona rozpłakała się i mocno do mnie przytuliła. – Mimo niepokoju o dziecko i zdrowie Magdy, Anna poczuła ulgę. – Pierwszy raz, w czasie naszej kilkutygodniowej znajomości, pokazała uczucia – wspomina.  – W głowie miałam tylko jedną myśl: „Piotrusiu, nigdy cię nie oddam, nie skrzywdzę” – uzupełnia Magda. – Leżąc na szpitalnym łóżku, zaczęłam obserwować ruchy dziecka, wsłuchiwać się w bicie serca podczas badania ktg. – Powoli przekonywała się, że w jej brzuchu nie rośnie „coś”, ale Piotruś – mówi Anna. – Nie zapomnę momentu tuż po porodzie. Magda przytuliła synka do siebie ruchem pełnym delikatności i czułości. W tej chwili nie było w niej śladu po walce i buncie. Była samą miłością. – Mówiłam mu: „Dam Ci biedę, ale i miłość”. – Magda lekko uśmiecha się na to wspomnienie.

Nauczyć się żyć

Największym skarbem Magdy są przyjaciele. Ludzie, którzy pokazali inny świat, bez krzyków, połajanek, pełen ciepła i uśmiechu. Wśród znajomych i przyjaciół Anny Magda uczyła się, jak powinien wyglądać wigilijny i wielkanocny stół. Obserwowała, jak żona troszczy się o męża, a mąż o żonę, uczyła się, jak można wspólnie, wraz dziećmi, spędzać czas. To wśród nich zobaczyła, że można pójść z dzieckiem na sanki, dowiedziała się, ile radości sprawia obrzucanie się śnieżkami, jak miło jest przytulić dziecko i poczytać mu bajkę. Jak można wyrażać swoje uczucia i emocje – złość, zdenerwowanie, ale i miłość.

– Nauka nie przychodziła łatwo – wspomina Anna. – Magda nie umiała gospodarować czasem, dysponować pieniędzmi, załamywały ją szkolne niepowodzenia. Gdzieś po roku, półtora naszej znajomości w złości wykrzyczała mi, że wraca do agencji. Powiedziałam jej: „Dobrze, jutro pójdziemy do ośrodka adopcyjnego, zrzekniesz się praw do synka i wracaj”. Magda rozpłakała się, ja z nią, obie zrozumiałyśmy, że już nie potrafiła żyć bez Piotrusia. Dla niego była gotowa do największych wyrzeczeń, trudu, najcięższej pracy nad sobą. Terapeutka, która obserwowała trudną drogę Magdy, nie ma wątpliwości. – Pełna akceptacja jej osoby ze strony przyjaciół i znajomych, a przede wszystkim miłość małego dziecka, bezinteresowna, bez zastrzeżeń, bez granic, stała się platformą, na której dziewczyna mogła zbudować – bo nie odbudować – poczucie własnej wartości, sensu życia. Zasługą Magdy jest to, że potrafiła się otworzyć na te uczucia – dodaje.

Nadzieja na happy end?

Piotruś ma już trzy lata. Jest dzieckiem żywym, niezwykle pogodnym, ufnym, ciekawym świata i niebojącym się ludzi. Magda skończyła szkołę średnią i policealną, pracuje. Największym jej problemem jest znalezienie samodzielnego mieszkania. Obecnie korzysta z pokoju udostępnionego przez znajomych Anny. Nie wszystkie jednak rany starego życia zaleczyły się. Od czasu rozpoczęcia pracy w agencji nie odwiedziła domu rodzinnego. Zaledwie parę razy rozmawiała z matką i bratem. Na pytanie, czy zamierza przedstawić ojcu wnuka, Magda kuli się, nie odpowiada i odwraca wzrok. Zupełnie jak matka, gdy ojciec obrzucał ją pretensjami i wyzwiskami.

Imiona bohaterów tekstu zostały zmienione.

*** Tekst pochodzi z wrocławskiego "Gościa Niedzielnego".