Śpiew na balkonach ustał

Aleksandra Pietryga

publikacja 06.05.2020 23:02

O aktualnej sytuacji w Lombardii oraz wielkiej mobilizacji Włochów, która pozwoliła im otrząsnąć się z odrętwienia i strachu przed koronawirusem, mówi Polka od 9 lat mieszkająca we Włoszech.

Śpiew na balkonach ustał Archiwum prywatne Ela Rafałowska jest teologiem, żoną Desideria, mamą Andresa i Samanty, od 9 lat mieszka we Włoszech.

Aleksandra Pietryga: Jak wygląda obecnie sytuacja we Włoszech?

Ela Rafałowska: Dozwolone są niektóre rzeczy poprzednio zabronione, jak na przykład krótkie spacery (koniecznie w maseczkach) czy funkcjonowanie niektórych sklepów (na przykład księgarni). Jednak oprócz wyjścia do pracy nie można się jeszcze przemieszczać swobodnie. Usprawiedliwione są tylko podróże do pracy i z ważnych powodów zdrowotnych. Nowością jest możliwość odwiedzin najbliższych krewnych, ale oczywiście też w maseczkach i z zachowaniem "odległości społecznej", jak to jest nazywane. Na pizzę w gronie przyjaciół będziemy jeszcze musieli poczekać...

21 marca, na swoim profilu facebookowym, napisałaś: "Kochani, w ostatnich dniach wiele osób z troską pyta mnie, jaką jest sytuacja we Włoszech. Przy tej okazji przyszło mi do głowy przeczytane gdzieś epitafium (napis nagrobny): Czym ty dziś jesteś - ja byłem; Czym ja dziś jestem - ty będziesz".

Napisałam to w bardzo konkretnych okolicznościach. We Włoszech pandemia szalała już od dłuższego czasu; w Polsce właśnie odnotowywano pierwsze przypadki. Znajomy z facebooka napisał, że nie wierzy w wirusa, bo "nikt z jego znajomych nie napisał w mediach społecznościowych, że się zaraził". My tutaj wiedzieliśmy, że inne kraje Europy mają jeszcze szansę na ograniczenie rozmiarów tej sytuacji, tylko jeśli w porę - wcześniej niż we Włoszech - wprowadzą pewne zakazy i jeśli oczywiście społeczeństwo poważnie do tego podejdzie. Dlatego postanowiłam przestrzec moich znajomych i zachęcić ich do tego, żeby się po prostu ochronili. Jak widzę, w Polsce te środki bezpieczeństwa zadziałały naprawdę i dzisiaj rozmiar tragedii jest faktycznie o wiele mniejszy. Cieszę się, że tych, "co w wirusa nie wierzyli", nie było wielu.

Z naszej perspektywy, to, co się w marcu działo we Włoszech, było jakimś końcem świata. Nie tylko obrazy wywożonych trumien, ale i rozpacz włoskich lekarzy, przepełnione szpitale, dramatyczne apele do Unii Europejskiej o respiratory - to wszystko robiło niesamowite wrażenie i sprawiało nam wiele bólu, ale też wywoływało lęk. Wy byliście w samym centrum tych wydarzeń - z dnia na dzień wrzuceni w epidemię, jakiej nie było od 100 lat.

Na dzień przed pierwszym stwierdzonym przypadkiem (dziś wiemy, ze "podejrzane" zapalenia płuc pojawiały się już wcześniej), oglądaliśmy z mężem wywiad z cenionym wirusologiem włoskim. Zapewniał, że we Włoszech koronawirusa nie ma. Poszliśmy spać spokojni... Pierwszym dniom epidemii towarzyszyło niedowierzanie. Potem myśleliśmy, że wszystko można jeszcze zahamować; zostały zamknięte dwie strefy - spore miasto Codogno i miasteczko w regionie Veneto. Okazało się jednak, że przez Codogno przewinęło się tak wiele osób, że w krótkim czasie stało się jasne, że epidemia wybuchnie wszędzie. Ludzie zaczęli reagować na rożne sposoby. Byli tacy, którzy od razu się zamknęli w domach, spoglądając z nieufnością zza szyb. Byli tacy, którzy rzucili się na markety, robiąc zakupy na długie miesiące "oblężenia". Byli i tacy, którzy krytykowali wszelkie obostrzenia. Na whatsappowych grupach rodzicielskich krążyły dowcipy, ze zamknięcie szkół na kolejne dwa tygodnie spowoduje więcej zawałów serca, niż liczba ofiar koronawirusa. W tych pierwszych dniach Włosi organizowali rożnego rodzaju flash moby; ludzie wychodzili na balkony, śpiewali hymn państwowy albo inną pieśń, bili brawa dla pracowników służby zdrowia, urządzali wspólne muzykowanie - każdy ze swoim instrumentem muzycznym. Po pierwszych obrazach z Bergamo, śpiewanie na balkonach ustało. Ludzie zaczęli wywieszać flagi narodowe - często na znak żałoby. Tym pierwszym tygodniom towarzyszył też slogan "wszystko będzie dobrze" - "andrà tutto bene". Dzieci rysowały tęczę i wywieszały swoje obrazki w oknach czy na furtkach ogrodów. Prędko jednak w serca wkradła się obawa, że tak dobrze to się to wszystko nie skończy...

Włosi nadal powtarzają, że wszystko będzie dobrze?

Nie, dzisiaj już nie. Nie wszystko będzie dobrze, skoro mamy tyle zmarłych osób. To hasło zostało wyciszone przez szacunek dla rodzin ofiar koronawirusa... Natomiast pojawiły się inne reakcje na zaistniałą sytuację; jakaś wola walki w społeczeństwie. Niektóre firmy, początkowo zamknięte, otwarły znowu produkcję, ale dostosowując ją do obecnych potrzeb. Producenci wysokoprocentowych alkoholi zaczęli produkować płyny do dezynfekcji. Wielkie marki świata mody szyją maseczki i jednorazowe fartuchy dla lekarzy, które potem przekazują za darmo dla szpitali. Wreszcie fabryka produkująca na co dzień broń, zaczęła wytwarzać takie łączniki, dzięki którym zwykle maski do nurkowania mogą być podłączane do butli z tlenem i służyć jako respiratory. Włoska siła i inwencja pozwoliła ludziom otrząsnąć się z odrętwienia.

Czy kryzys gospodarczy we Włoszech bardzo jest już odczuwalny? Ludzie się boją o pracę, o to czy będą mieli za co żyć?

Niestety tak. Wiele osób obawia się o miejsca pracy, sporo małych firm nie wie, jak się dziś utrzymać. Oblicza się, że PKB straci w tym roku około 10 procent... To liczby, które jeszcze niedawno wydawały się niewyobrażalne. Na razie jesteśmy jeszcze w fazie kryzysowej, naprawdę nie zaczęło się jeszcze liczenie strat.

Mówi się, że liczba zmarłych w wyniku epidemii może być we Włoszech wyższa niż podają oficjalne dane. Jak wy to widzicie? Czy wielu zmarłych to osoby młode?

Większość ofiar to osoby starsze - średnia wieku wynosi 80 lat. Włosi żyją średnio o wiele dłużej niż inni mieszkańcy UE, dlatego liczba zmarłych jest tak wysoka. Mocną strona Włoch jest to, że nigdy nie "spisały na straty" żadnej kategorii wiekowej. Surowe obostrzenia życia społecznego u nas miały właśnie na celu ochronę przed zachorowaniem osób najbardziej wrażliwych.

O sytuacji włoskich rodzin podczas epidemii koronawirusa, przeczytasz na następnej stronie:

Masz dzieci?

Tak, mamy z mężem dwoje dzieci w wieku przedszkolnym.

W jaki sposób pandemia wpłynęła na funkcjonowanie waszej rodziny?

W najtrudniejszej sytuacji znalazły się rodziny dzieci szkolnych. Na samym początku epidemii zakłady pracy były jeszcze otwarte, a szkoły juz nie. Pierwsze dwa tygodnie były dodatkowymi feriami. Dopiero po tym czasie nauczyciele zaczęli przesyłać rodzinom zadania domowe, a z czasem zorganizowano szkoły online. Wiele rodzin zaangażowało dzieci od początku w przeżywanie tej sytuacji. W grupie rodziców pojawiły się pomysły, żeby dzieci wykonały rysunki, jak wyobrażają sobie koronawirusa. Nie przyłączyłam się do tego. Dla nas spokój naszych dzieci był najważniejszy. Chociaż z czasem i one zorientowały się w sytuacji (syn prosił męża, żeby pokazał mu koronawirusa w komputerze), to jednak na początku mówiliśmy im o wielkich wakacjach dla wszystkich i od wszystkiego. Mamy kawałek ogródka, dokładnie tyle, ile zajmuje podjazd dla samochodu plus kilka metrów trawnika, ale i to okazało się ogromnym błogosławieństwem. Dzieci zamknięte w mieszkaniach na pewno gorzej to przeżywają. Jeszcze pod koniec lutego, kiedy wolno było wychodzić z domu na spacer, zatrzymała nas straż miejska i panowie gorąco zachęcali nas do powrotu do domu dla dobra dzieci. Moje dzieci podeszły do tego z dojrzałością niezwykłą dla takich maluchów. Teraz to one mnie upominają, kiedy wybieram się na zakupy, żeby nie zbaczać z trasy, bo straż miejska powiedziała, że nie wolno.

Mówi się, że ten czas to takie globalne rekolekcje? We Włoszech też szybko zamknięto kościoły. Jak przeżywacie ten czas duchowo?

Od pierwszej niedzieli Wielkiego Postu uczestniczymy rodzinnie we Mszy świętej transmitowanej na YouTube. Bardzo szybko pojawiły się czytania i modlitwy do wykorzystania w rodzinie, przygotowywane przez księży dla swoich wspólnot parafialnych lub na poziomie diecezjalnym. Nasz biskup odprawia też Msze niedzielne z seminarium i na kilka dni przed pierwszą taką Eucharystią nagrał przesłanie dla młodych, w którym prosił o "podłączenie" również osób starszych, umożliwiając im utrzymanie kontaktu ze wspólnotą wiernych. Dużo się mówiło o domowym Kościele. Księża w kazaniach podkreślali, że teraz rodzice są katechetami swoich dzieci czy wręcz "kapłanami wspólnot domowego Kościoła". Razem z naszymi dziećmi wprowadziliśmy na początku Wielkiego Postu bardziej rozbudowaną modlitwę wieczorną z krótkim czytaniem biblijnym i śpiewami z Taizé. Weszło to w rytm naszych wieczorów. Trudno jest utrzymać przynależność do wspólnoty bez fizycznej obecności w tej wspólnocie. Trudno jest wytłumaczyć dzieciom, że można "iść" na Eucharystię zostając na kanapie.

A tak osobiście, bałaś się w tym czasie?

Śledziłam wiadomości, zwłaszcza, gdy w gronie chorych zaczynali pojawiać się nasi znajomi. Robiliśmy wtedy za każdym razem krótki rachunek sumienia, kiedy ostatnio widzieliśmy tę osobę, jej krewnych? Wiemy, że dla wielu z nas najtrudniejszy czas dopiero się zacznie. Z bólem myślimy, co dzieje się w tym czasie z podopiecznymi pobliskiej stołówki Caritas... Modlimy się za nasz kraj i cały świat, ale wiemy też, że jesteśmy w rękach Boga i pozostaje nam ufność, a nasze ludzkie siły nie są w stanie nas uchronić. Powoli zaczyna brakować cierpliwości. Widzimy, że przed nami jeszcze długa droga w powrocie do "normalności". Choć niektórzy księża właśnie o to nas pytają: co jest normalnością? Czy chcemy powracać do naszego życia dokładnie w tej samej formie, jaka była przed pandemią? Dla rodzin osób chorych najtrudniejsza jest perspektywa braku możliwości ostatniego pożegnania przed ewentualną śmiercią. Nie tylko nie wiadomo czy wrócą do domu, ale też nie wiadomo, co dzieje się z nimi podczas pobytu w szpitalu. Z oczywistych przyczyn nie można ich odwiedzać, a personel medyczny jest tak zapracowany, że tylko od czasu do czasu jest w stanie informować rodziny o stanie zdrowia osób hospitalizowanych. Przy okazji muszę podziękować wszystkim osobom z Polski, które wspierały nas od początku troską i modlitwą. To pomogło nam w najtrudniejszych momentach. Dostałam tak wiele wiadomości, pozdrowień od ludzi, których nie słyszałam czasami od 2005 roku! Ten okres jest czasem nowej kreatywności. Możemy stworzyć nowe sposoby towarzyszenia innym, sprawiania komuś przyjemności zadedykowaną piosenką lub niespodziewanym komplementem. Wiele osób odczuwa teraz samotność. To wyizolowanie w domowym zaciszu zawiera poważne ryzyko zerwania niektórych kontaktów społecznych. We Włoszech mówi się: "Pozostańmy sobie bliscy, choć musimy zachować odległość".

Gość Niedzielny Gość Niedzielny 19/2020