Pokonać ciemność

Jan Drzymała

publikacja 30.09.2010 10:00

Mają pogruchotane życie przez tych, którzy powinni byli je chronić. W Nierodzimiu próbują je poskładać. Wracają do życia. Dosłownie

Pokonać ciemność Jan Drzymała Ośrodek "Święta Rodzina" pomaga dziewczynom otrząsnąć się po traumatycznych przeżyciach i nauczyć się żyć od nowa

Grupka dziewcząt przy stole zajmuje się wycinankami. Przygotowują laurki. Jedna mówi, że dla brata, inna dla mamy. Na stołach papierowe kwiatki w wazonikach. Ściany długich korytarzy zdobią kolorowe rysunki. Przez uchylone drzwi widać, jak ktoś sprząta pokój. Nic nadzwyczajnego, a jednak dla dziewczyn, które tu mieszkają, zupełnie nowy świat.

Do ośrodka Caritas Archidiecezji Katowickiej „Święta Rodzina” w Ustroniu Nierodzimiu trafiają kilkunastoletnie dziewczyny, których rodzice nie sprostali swoim podstawowym zadaniom. Wychowywane przez „plac”, przez rodziców alkoholików, bardzo zaniedbane, maltretowane, chore, bywa, że wykorzystywane seksualnie. Nie radzą sobie z emocjami. Kilka ma ślady samookaleczeń na rękach i nogach. Odreagowywały stres w ten sposób, albo cięły się dla szpanu.

Pochodzą z trzech miast Górnego Śląska, z którymi Ośrodek ma podpisaną umowę. Pijący rodzice nie potrafili zadbać o siebie, a przede wszystkim o swoje dzieci. Czasem bywało dokładnie odwrotnie. To dzieci musiały zapewnić byt rodzinie i zdobywać pieniądze na alkohol. Niektóre żebrały, kradły, prostytuowały się. Rodzice, pijąc, odreagowywali swoją niezaradność, albo byli niezaradni, bo pili. Zamknięte koło.

Takie rzeczy dzieją się w naszych miastach, na osiedlach, w kamienicach. Można tego nie zauważać latami, aż wreszcie spojrzy się uważniej, zejdzie na inny poziom, zajrzy w ciemność.

Kierunek: Ustroń

Anna Wawrzyczek po studiach pracowała jakiś czas na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego. Z akademika na osiedlu Paderewskiego chodziła Warszawską, Mariacką do Bankowej, gdzie mieści się budynek wydziału. Trzy lata to trwało. Potem stwierdziła: „to nie dla mnie”. Szkoda życia, żeby zaszyć się w książkach. Szukając swojego miejsca, trafiła do ochronki dla dzieci przy katowickiej parafii Mariackiej. Okazało się, że trzeba pomóc. Wtedy zobaczyła to, czego nie widziała, chodząc ulicami Katowic. Dostrzegła dzieci z katowickich familoków, brudnych podwórek i bram. Po dwóch latach pracy wyjechała na kolonie letnie organizowane przez Caritas. Tam poznała Barbarę Dyjas. Opiekowały się dziewczynami z siódmych i ósmych klas. Słuchały ich opowieści o tym, jak trudno żyć, kiedy nie ma się oparcia w domu rodzinnym. Uświadomiły sobie, że dwutygodniowe kolonie nie wystarczą, żeby wyrwać dzieci z chorego środowiska, nauczyć, że życie w alkoholowym zamroczeniu nie jest normą. Może być lepiej, wystarczy tylko trzymać się prostych zasad. Podczas rozmów w letnie wieczory zrodził się pomysł utworzenia domu, do którego mogłyby trafiać dziewczyny z trudnych środowisk. Domu, który chroniłby je przed destrukcyjnym wpływem rodziców alkoholików i ulicy, która je do tej pory wychowywała. Postanowiły spróbować.

Pomysł był, ale nie było odpowiedniego miejsca. Barbara Dyjas, która pracowała już wtedy w Caritas Archidiecezji Katowickiej, rozglądała się za odpowiednim domem. W końcu trafiła się okazja. W Ustroniu Nierodzimiu upadł Ośrodek Wczasowy „Pomowiec” własność dawnych Państwowych Ośrodków Maszynowych. Nie utrzymał się na wolnym rynku. Zabudowania i teren o powierzchni około 1.5 hektara otrzymała Caritas Archidiecezji Katowickiej. Nierodzim to cicha dzielnica beskidzkiego uzdrowiska nieco oddalona od bardziej rozrywkowego centrum. Szkoła podstawowa, kościół, kilka bloków, domki. Za drogą rzeka, niedaleko góry. Dodatkowym atutem była odległość od patologii wielkich miast i zaniedbanych dzielnic Górnego Śląska. Decyzja zapadła i w 1991 roku powstał ośrodek „Święta Rodzina”.

 

Wolny wybór

Początkowo pobyt tu był dobrowolny. Struktura Caritas była tak zorganizowana, że instruktorki w parafiach i dekanatach, znające teren i potrafiące zasygnalizować konkretny problem, działały dokładnie tam, gdzie była potrzebna pomoc. Jeśli trafiały na dziewczynę, która żyła w warunkach stwarzających realne zagrożenie zejścia poza margines, proponowały jej pobyt w ośrodku. Każda musiała sama wybrać: życie poza wszelką kontrolą i powolne staczanie się na dno, albo nowy start i bezpieczeństwo za cenę przestrzegania zasad, które obowiązują w Nierodzimiu. Na jej wyjazd musieli zgodzić się także rodzice. Ci przeważnie nie protestowali. Córka wyjeżdża – jeden problem z głowy. Nie trzeba się martwić szkołą, koszty utrzymania dziecka poniesie Caritas, oni nie zapłacą ani grosza. W takim systemie praca była łatwiejsza. Dziewczyny same decydowały. Przyjeżdżały na trzy dni, rozglądały się, poznawały zwyczaje domu i wybierały: „wracam do dawnego życia, do kolegów z ‘placu’, albo zostaję, bo chcę coś zmienić”.

Pokonać ciemność   Jan Drzymała Ośrodek "Święta Rodzina" w Nierodzimiu Potem zmieniły się przepisy. Trzeba było dopasować zasady działania ośrodka do wymogów prawa. Od 2000 roku potrzebne jest orzeczenie sądu, ograniczenie lub odebranie praw rodzicielskich. Dzieci do Nierodzimia kieruje pomoc społeczna. Idą za tym również środki finansowe, ale praca w tych warunkach jest trudniejsza. Pobyt w ośrodku jest w pewnym sensie przymusem. Dziewczyny nie decydują same. Robi to za nie sąd. To prowokuje do buntu, czasem do ucieczek. Ośrodek jest otwarty, więc jeśli chcą, wychodzą i znikają. Mają kieszonkowe, mogą kupić bilet na PKS i wrócić w rodzinne strony. Czasem idą pieszo – 80 kilometrów. Co je tam przyciąga? Ułuda wolności. Tęsknota za znajomymi, życiem poza wszelką kontrolą, bez reguł, bez obowiązków.

W Nierodzimiu reguły są klarowne. Każda akcja rodzi reakcję, każde zachowanie ma określone konsekwencje. Ucieczki skutkują wnioskiem o przeniesienie do ośrodka zamkniętego. Wychowawcy nie mogą pozwolić, żeby nieprzestrzeganie reguł przez jedną czy kilka wychowanek demoralizowało inne. Zmiana placówki trwa niestety czasami kilka miesięcy.

 

Pod górę

Tymczasem dzieci, które tu przychodzą, nie są przyzwyczajone do przestrzegania jakichkolwiek zasad, nawet najprostszych. Praca z nimi rozpoczyna się od kwestii utrzymania higieny osobistej. Uczą się, że trzeba myć ręce po wyjściu z toalety, a rano i wieczorem się umyć. Tu nic nie jest oczywiste. Woda pod prysznicem może się lać, a dziewczyna stoi obok i tylko udaje, że się myje. Trzeba dokładnie kontrolować, czy jest czysta, czy się przebrała, zmieniła bieliznę, skarpetki. Aż wreszcie zaskoczy, że robi to dla siebie. Pierwszy krok za nią. Potem uczy się utrzymania porządku wokół siebie. Codziennie musi posprzątać swój pokój. Poukładać rzeczy w szafie. Raz w tygodniu ma dyżur prania. W ośrodku jest pralka „Frania”. Był kiedyś automat, ale nie zdał egzaminu. Przed przyjściem do ośrodka dziewczyny nie prały ubrań. Kiedy coś już nie nadawało się do użytku, wyrzucały to i szły po nowe rzeczy. Czasem dostawały, czasem ukradły. Łatwo przyszło, łatwo poszło. W ośrodku wpadały w drugą skrajność. W automacie prały na okrągło. Każda miała mnóstwo ciuchów, ale po praniu nie było wiadomo, co jest czyje. Stąd system prania we „Frani”. Trzeba w to włożyć więcej wysiłku, a to uczy szacunku dla swoich rzeczy i pracy. Uczą się też dzięki temu segregowania ubrań na te, w których chodzi się do szkoły, do kościoła i w domu. Przed przyjściem do ośrodka taki podział bywał abstrakcją. Potrafiły cały dzień nosić jedno ubranie, potem położyć się w tym do łóżka, rano wstać, wyjść i tak na okrągło.

Pokonać ciemność   Jan Drzymała Ośrodek w Nierodzimiu to wyjście awaryjne dla nastolatek z rodzin dotkniętych problemem alkoholowym Kolejny krok to utrzymanie porządku wokół siebie, w miejscu, w którym się mieszka. Codziennie po powrocie ze szkoły dziewczyny mają wyznaczone dyżury i sprzątają dom. Ośrodek lśni dzięki ich pracy. Starsze dziewczyny dbają, żeby młodsze nie bałaganiły. Wiedzą, jaki trud trzeba włożyć w utrzymanie czystości i nie pozwalają tego lekceważyć. Wyrabiają w sobie dobre nawyki, jakich nie miały szans wynieść z domu.

Teren wokół ośrodka jest spory. Jest ogród, kwiaty, drzewka. Tym wszystkim także się zajmują. Jeśli któraś złapie bakcyla, sama zaczyna hodować rośliny, dba o nie. Jednak praca w ogrodzie dla dzieci z miasta jest najtrudniejsza.

Wieczorami, po czasie przewidzianym na naukę kilka dziewczyn pod okiem wychowawczyni przygotowuje kolację. To także element wychowywania do samodzielnego życia. W weekendy gotują obiady i same szykują śniadania. Lubią piec, więc często z kuchni unosi się zapach... czasem ciasta, czasem czegoś, co miało być ciastem. Raz jest lepiej raz gorzej. Rzecz w tym, żeby oswoić się z kuchnią.

Dzień kończy przygotowywana przez dziewczyny wspólna modlitwa. Religia jest ważnym elementem w życiu ośrodka. Kadra jest  katolicka. Ośrodek tego nie ukrywa. Przyjmie każde dziecko, które potrzebuje pomocy, ale z katolickiego programu nie rezygnuje. W każdą niedzielę dziewczyny idą z wychowawczyniami na Mszę świętą. Obowiązkowe są też Msze w pierwsze piątki miesiąca i Msze szkolne. Raz na dwa tygodnie na weekend do ośrodka przyjeżdża ksiądz. Jest czas na indywidualną rozmowę i spowiedź świętą. Obecność księdza jest ważna także dla wychowawców: w trudnych momentach, kryzysach, załamaniach, kiedy ogrom nieszczęścia, z jakim się tu spotykają zaczyna przytłaczać, przerastać. Wypalenie może przyjść w każdej chwili. Z jednej strony nie da się przeżywać osobiście każdego nieszczęścia i nie zwariować. Z drugiej, nie można utrzymywać dystansu, bo nie uda się stworzyć relacji i zdobyć zaufania dzieci. Praca w ośrodku jest balansowaniem na bardzo cienkiej granicy. Zwłaszcza w początkowym okresie nie dostaje się w zamian nic, prócz gradu obelg.

 

Tu jest mój dom

Efekty są widoczne dopiero po latach, kiedy jako absolwentki opuszczają ośrodek. Mogą wyjść po ukończeniu osiemnastego roku życia. Czasem zostają dłużej, by dokończyć naukę. Szybko wchodzą w relacje damsko-męskie. Zakładają własne rodziny. Chcą sprawdzić, czy są atrakcyjne jako kobiety. Próbują nadrobić to, czego nie miały w dzieciństwie. Część z nich zostaje na Śląsku Cieszyńskim, zrywa kontakty z dawnymi znajomymi i rozpoczyna nowe życie. Jednej z pierwszych absolwentek nawet udało się z mężem zbudować własny dom. Jej historia bardzo cieszy. Podczas pobytu w ośrodku chodziła do zawodówki handlowej. Została nawet kierownikiem w sklepie. Nie wszystkie radzą sobie tak dobrze. Nie wszystkie nawet legalizują nowe związki. Wychowawcy tego nie pochwalają, ale z miłością nie są w stanie wygrać. Potrzeba akceptacji jest silniejsza niż rozsądek. Czasem dziewczyny po latach przyjeżdżają i mówią: „ nie powinnam tak robić, ale wtedy nie mogłam inaczej”. Inne wracają do ośrodka z wdzięcznością. Wracają, bo tu był ich dom, jakiego nie zapewnili im biologiczni rodzice.

Pokonać ciemność   Jan Drzymała Zajęcia plastyczne w Nierodzimiu Sklejanie ich połamanego świata kosztuje nieraz bardzo wiele. Pomaga spoglądanie na ich życie w kontekście ich historii i bagażu doświadczeń. Wtedy widać postęp, jaki zrobiły w ośrodku i można się razem z nimi cieszyć z każdej dobrej chwili. Życia nie da się za nie przeżyć. Można tylko pokazać im drogę. Nauczyć zasad, którymi same muszą się kierować. Trzeba by mieć serce z kamienia, żeby nie czuć bólu, obserwując ich upadki, a przecież w ośrodku „Święta Rodzina” pracują żywi ludzie z krwi i kości. Ludzie, którym czasem już brakuje sił, zwłaszcza w takich sytuacjach, jaka zdarzyła się m.in. w maju tego roku.

 

Woda

Dzień zaczął się pobudką około czwartej rano. Nie było czasu do stracenia. Wszystko, co tylko się dało, musiało być z piwnicy przeniesione na wyższe piętra. Woda rwała tynk, lała się ze ścian. Podniosła podłogę i oderwała płytki. Pompy górnicze pracowały całą noc, ale nie pokonały żywiołu. Pralnia, suszarnia, magazyn warzyw... Wisła przepływająca niedaleko na szczęście utrzymała się w obrębie wałów, ale wskutek ulewnego deszczu wody gruntowe podniosły się i zaczęły zalewać pomieszczenia ośrodka. Na ścianach wciąż wyraźnie widać, dokąd sięgała woda. Piwnice były zalane praktycznie po sufit. Anna Wawrzyczek opowiada, że to już trzecia powódź, z którą przyszło jej się zmagać od 1991 roku. W 1993 w piwnicy było 20 cm, w tragicznym 1997 – 70 centymetrów. Tym razem woda sięgała 180 cm. Zupełnie zalała kotłownię, zatopiła olejowy kocioł centralnego ogrzewania i – gazowy – który ogrzewał wodę użytkową. Nie udało się ich uratować. Dwadzieścia dziewcząt trzeba było ewakuować do pobliskiej parafii w Pogórzu i tam zorganizować im życie. Wróciły, jak tylko sytuacja się ustabilizowała, ale żeby ośrodek mógł dalej funkcjonować, trzeba jak najszybciej zbudować nową kotłownię. Będzie znajdowała się wyżej, żeby na wypadek kolejnych powodzi uniknąć podobnego nieszczęścia, jakie przydarzyło się w tym roku. Prace już ruszyły, ale będą bardzo kosztowne. Ośrodek był ubezpieczony. Jednakże ubezpieczyciel po wycenie szkód na 45000 zł nie chce wypłacić odszkodowania. Pisane są odwołania. Łączny koszt robót wyceniono na ponad 111 tysięcy złotych. Dni są coraz krótsze i coraz chłodniejsze, dlatego wraz z ośrodkiem „Święta Rodzina” w Ustroniu Nierodzimiu prosimy o wsparcie finansowe i pomoc w budowie nowej kotłowni. Liczy się każda złotówka. Pokonać ciemność   Jan Drzymała Ośrodek potrzebuje nowej kotłowni

Jak pomóc? Zajrzyj TUTAJ :.