Na ratunek małżeństwu

O znaczeniu wspólnoty w budowaniu jedności małżeńskiej mówią Violetta i Mirosław Latkowscy, nowa para diecezjalna Domowego Kościoła, czyli rodzinnej gałęzi Ruchu Światło–Życie.

Są małżeństwem od 36 lat, w Domowym Kościele od 27. Mają czwórkę dzieci. Mieszkają w Słupsku. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Są małżeństwem od 36 lat, w Domowym Kościele od 27. Mają czwórkę dzieci. Mieszkają w Słupsku.

Ks. Wojciech Parfianowicz: Jak trafiliście do Domowego Kościoła?

Mirosław Latkowski: To był sierpień 1993 roku. Do naszych drzwi niespodziewanie zapukał ksiądz. Skoro już wszedł na trzecie piętro, trzeba go było wpuścić. (śmiech)

Tak po prostu przyszedł do Was ksiądz?

Violetta Latkowska: Siostra zakrystianka powiedziała mu o nas. Nasza córka szła do I Komunii i sypała kwiaty na procesji. Byliśmy więc trochę w to zaangażowani. Siostra widocznie uznała nas za mocno wierzących.

A było inaczej?

V.L.: Byliśmy wtedy raczej daleko od Kościoła. Praktykowaliśmy sporadycznie. Nie mieliśmy nawet w domu Pisma Świętego.

Czyli Pan Bóg posłużył się sypaniem kwiatów...

M.L.: Sypaniem kwiatów i czymś jeszcze. Byliśmy już wtedy 8 lat po ślubie. Szukaliśmy nowych ludzi, kontaktów. I wtedy właśnie przyszedł ten ksiądz. Był po cywilnemu. W ogóle go nie znaliśmy, ale uwierzyliśmy na słowo. (śmiech) Powiedział, że organizuje takie spotkania dla małżeństw, że będzie z kim porozmawiać, że poznamy nowych ludzi – i tu trafił w punkt. Postanowiliśmy przyjść.

I jak było?

V.L.: Spotkanie rozpoczęło się od zapalenia świecy i od modlitwy. Stwierdziliśmy, że to nie dla nas. Szczególnie ja sądziłam, że to zupełnie nie moja bajka. M.L.: Z przyzwoitości zdecydowaliśmy jednak, że przyjdziemy na następne spotkanie.

Potem były kolejne, w końcu pierwszy wspólny wyjazd i rekolekcje, i tak już trwacie 27 lat. Co sprawiło, że postanowiliście w to wejść?

V.L.: Jedną z najbardziej poruszających rzeczy w Domowym Kościele jest autentyczność będących w nim ludzi. Patrząc z zewnątrz, można odnieść wrażenie, że jest to propozycja dla wybranych. Tymczasem jest to wspólnota dla wszystkich, także dla tych życiowo pokiereszowanych. Mamy we wspólnocie małżeństwa, które prawie się rozwodziły, są alkoholicy, ludzie z różnymi problemami – po prostu normalni ludzie.

Nie kościelna elita?

V.L.: Absolutnie nie. Chyba że rozumiemy ją w ten sposób, że jest to droga dla ludzi, którzy chcą wzrastać, szukać czegoś więcej, być bliżej siebie i Pana Boga.

A co Wam dała formacja w Domowym Kościele?

V.L.: Pan Bóg przez Domowy Kościół uratował nasze małżeństwo.

Zabrzmiało to bardzo poważnie.

V.L.: Naprawdę byliśmy w rozsypce. Pan Bóg nas na nowo połączył. Odkryliśmy siebie tak, jakbyśmy się na nowo w sobie zakochali.

Co wcześniej poszło nie tak?

M.L.: Mijaliśmy się. V.L.: Na początku naszego małżeństwa spotkały się dwa potężne egoizmy. Ja miałam swój plan na życie. Mąż był mi potrzebny, żeby go zrealizować. Po 8 latach pierwsze zakochanie minęło. Niby byliśmy razem, ale kiedy przyszła codzienność, ścieraliśmy się w różnych sytuacjach i kończyło się to na zasadzie tzw. kompromisów, czyli ktoś coś wygrał, ktoś coś przegrał.

Czyli Wasze małżeństwo było swoistym przeciąganiem liny. A czym się stało?

V.L.: Wspólną drogą. M.L.: Dzisiaj sednem naszego wspólnego życia jest dawanie siebie, niczego nie oczekując w zamian. Ale dosłownie – niczego. Nie na zasadzie – ja ci przygotuję herbatę, to ty odkurzysz mieszkanie. Ja daję, bo wiem, że jesteś dla mnie skarbem i tylko moja bezinteresowna ofiara dla ciebie może spowodować, że i ja od ciebie dostanę to samo. Ufam, że tak się stanie, choć tego nie oczekuję.

Pewnie niektórzy czytają z niedowierzaniem. Co takiego oferuje Domowy Kościół, że można dojść do takiego patrzenia na wspólne życie?

M.L.: Między innymi modlitwę małżeńską i dialog małżeński. Modlimy się razem codziennie. Natomiast dialog nie jest zwyczajną rozmową przy kawie, prostą wymianą zdań o sprawach świata, o polityce czy o pogodzie. Jest to głęboka rozmowa w obecności Pana Boga o sprawach, które nas dotyczą, także o uczuciach. To jest wielki skarb, który daje Domowy Kościół.

Zapytam nieco przewrotnie. Jakie trzy kroki prowadzą do rozpadu małżeństwa?

V.L.: Realizowanie przede wszystkim swojej wizji życia, brak czasu dla siebie nawzajem, brak żywej obecności Pana Boga w rodzinie.

Rozumiem, że Domowy Kościół pomaga nie pójść tą drogą.

V.L., M.L.: Na pewno warto spróbować.• wojciech.parfianowicz@gosc.pl

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.