Dziwacy z wielkim sercem

Marcin Wójcik

publikacja 21.10.2010 15:10

Duży Marcin, mały Marcin, Piotr, Samanta, Bartuś i Ewa jeszcze nie mieli okazji poznać zapachu chabrów, ale – póki co – mają to szczęście, że zamieszkali przy ul. Chabrowej.

Dziwacy z wielkim sercem Foto: Marcin Wójcik

Czym się różni tradycyjny dom dziecka od rodziny zastępczej? Dziecko w placówce czuje się niczyje, porzucone i niechciane. W rodzinie zastępczej ma świadomość przynależenia do kogoś.

O taką właśnie przynależność dzieci modlą się wieczorem na pacierzu. W tej sprawie piszą listy do świętego Mikołaja, trzymają kciuki, gdy zjawia się uśmiechnięte małżeństwo. Czekają na „przynależność” jak na gwiazdkę z nieba. Czasami spada.

Chabrowe pola

Dla niektórych osób lata dzieciństwa mają zapach niebieskich chabrów, rozsianych gęsto na brzegach pól. Chabry – w przeciwieństwie do dzieci – nie potrzebują opieki, by rosnąć. Dwóch Marcinów, Piotr, Samanta, Bartuś i Ewa do tej pory mieszkali w „Tęczy”, ale tęcza nie jest domem, tylko placówką opiekuńczo-wychowawczą. Teraz dzieci mieszkają przy ul. Chabrowej, a ich opiekunami są Alina i Tadeusz Straszewscy z Kutna, którzy kilka lat temu zdecydowali się zostać rodziną zastępczą.

– Najpierw myśleliśmy o jednym dziecku i po kilku miesiącach przygotowań przysłano do nas chłopca – opowiada Tadeusz. – Ale kiedy już był chłopiec, pomyśleliśmy o dziewczynce. Tak się jakoś stało, że w końcu przyjęliśmy pod swój dach sześcioro dzieci.

– Najdłużej mieszka u nas duży Marcin, bo od 3 lat – dodaje Alina. – Najmniejszy staż mają Piotr i mały Marcin. Przyjechali do nas w tym roku, w prima aprilis.
Państwo Straszewscy mają ładny dom na obrzeżach Kutna. Mieszkali w nim z dwoma synami – Łukaszem i Markiem. Pierwszy niedługo się żeni, drugi zdaje maturę. Jednym słowem – dzieci są odchowane. Alina i Tadeusz mogliby teraz odpoczywać – zająć się ogrodem, po obiedzie sączyć kawę...

– Jesteśmy rodzicami zastępczymi przez 24 godziny na dobę – podkreśla z dumą Alina. – Od jakiegoś czasu nocą wkrada się do nas trzyletni Bartuś, bo nie chce spać sam. Przytula się, mówi do mnie „mamo” i dopiero wtedy zasypia.

Straszna genetyka

Maleje liczba rodzin zastępczych. W zeszłym roku w Kutnie nie odbył się kurs przygotowawczy, bo nie było chętnych. Ewa Smołucha, kierownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Skierniewicach, uważa, że rodzicielstwo zastępcze nigdy nie cieszyło się w Polsce dużym zainteresowaniem. Ale śledząc dane w powiatach, można stwierdzić, że zainteresowanie stało się jeszcze mniejsze. Dlaczego? – Ludzie boją się nie wiadomo, jakich obciążeń genetycznych u dzieci – mówi E. Smołucha. – Odstrasza ich też świadomość ciągłych kontaktów z naturalnymi rodzicami, którzy zazwyczaj mają prawo do odwiedzin.
Choć nie było wojny, to przybywa osób w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. W Strobowie (powiat skierniewicki) jest 52 dzieci, a według prawa powinno ich być najwyżej 30. Z jednej strony słyszy się, że sądy zbyt szybko odbierają rodzicom dzieci, z drugiej – trudno tolerować nieodpowiedzialność rodziców i czekać na tragedię.

– Obecnie nie ma pracy w rodzinach, w efekcie której dziecko nie musiałoby trafić do rodziny zastępczej czy placówki opiekuńczo-wychowawczej – mówiła w zeszłorocznej rozmowie z „Gościem” Dorota Ćwirko-Godycka, dyrektor placówki opiekuńczo-wychowawczej „Tęcza” w Kutnie. – Ktoś powie, że opieka społeczna pomaga. Owszem, ale jeśli pracownik socjalny ma pod sobą 120 rodzin z różnymi problemami i wadami, to taki pracownik „od wszystkiego” jest pracownikiem do niczego. Nierzadko przydałby się tylko nauczyciel, który podpowiedziałby rodzicom, jak przytulić własne dziecko, nakarmić, porozmawiać z nim.

Do placówek trafia także coraz więcej niemowląt. Powód? Biznesowy. Niedawno w powiecie skierniewickim udało się doprowadzić do adopcji chłopca, który urodził się tylko po to, aby jego mama mogła skorzystać z becikowego, a następnie oddać go komukolwiek. „Wyrachowana ciąża” nie jest aż tak rzadkim zjawiskiem, jak mogłoby się wydawać. Zdarza się, że matka dla becikowego zachodzi w ciążę kilkakrotnie i za każdym razem porzuca niemowlę.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się...

Straszewscy nie wyznaczyli sobie granicy bycia rodziną zastępczą. – Dopóki sił i życia nam wystarczy, a dodać trzeba, że moja rodzina jest długowieczna – podkreśla Tadeusz. Siły na pewno się przydadzą, bo bycie rodziną zastępczą, z różnych powodów, do łatwych nie należy.

– Po tym, jak zdecydowaliśmy się przyjąć dzieci pod swój dach, straciliśmy przyjaciół, z którymi byliśmy mocno związani przez 20 lat – mówi A. Straszewska. – Nie spodobało im się, że bierzemy obce dzieci. Uznali nas za dziwaków. W sąsiedztwie też jest różnie, choć – owszem – niektórzy nas popierają.
Podobne doświadczenie spotkało Wiktora i Dorotę Gackowskich, którzy w Strobowie pod Kutnem prowadzą rodzinny dom dziecka. – Jeden i drugi przykład niezbyt dobrze świadczy o polskim społeczeństwie, które wysokim murem odgradza się od dzieci z domu dziecka, bo niby są gorsze, zdemoralizowane – uważa Ewa Smołucha ze skierniewickiego PCPR. – Jeśli nawet bywają zdemoralizowane, to tym bardziej trzeba im pomóc.

– Mieliśmy przez jakiś czas dziewczynę, która sprawiała problemy wychowawcze – opowiada Wiktor Gackowski. – Straszyła nas swoimi kolegami, a koledzy wysyłali do mnie esemesy z pogróżkami. Zgłosiłem sprawę na policję.

– W tamtym czasie bałam się po zmroku wychodzić z domu do garażu – dodaje Dorota Gackowska. – Później sprawa ucichła, a wspomniana dziewczyna zerwała kontakty z towarzystwem. Myślę, że czegoś się nauczyła, a my musimy stawiać czoło wszelkim trudnościom, bo to w końcu nasze dzieci.

Dyskryminująca pomoc

Jeśli ktoś chciałby dorobić się na dzieciach, to niech od razu porzuci plany założenia zawodowej rodziny zastępczej. Niecałe 1000 zł na dziecko do lat 7 i 650 zł na dziecko powyżej 7 lat starcza na utrzymanie, ale bez luksusów. Ponadto zatrudniony jest tylko jeden rodzic. Drugi pracuje za darmo.
W polityce państwa widać rażącą dysproporcję. Rząd na utrzymanie dziecka w placówce opiekuńczo-wychowawczej przeznacza miesięcznie ok. 3000 zł. Nijak się to ma do pieniędzy, na które może liczyć rodzina zastępcza. Niekiedy lokalne samorządy przeznaczają dodatkowe kwoty dla takich rodzin, ale to rzadkość. W wielu przypadkach trudno nawet liczyć na paczkę świąteczną od starosty. Niektórzy uważają, że powiatom wygodniej jest utrzymywać placówkę niż wiązać się z rodzinami.

Rodzice zastępczy pracują non stop. Nie mają urlopu, nie idą na L4. Jednym słowem – to praca przez 365 dni w roku. Oddają za darmo całe serce tym, których skrzywdzili nieodpowiedzialni ludzie. Dlaczego więc traktowani są na dość kiepskich warunkach? Takie mamy prawo. Może trzeba je zmienić, zwłaszcza, że w tym roku jest ku temu okazja.

To, co bezcenne

Sejm RP ogłosił rok 2009 Rokiem Rodzicielstwa Zastępczego. To zobowiązuje samorządy do większej troski o istniejące rodziny zastępcze i promocję tej formy rodzicielstwa. Taką promocją, aż do ostatniego dziecka w placówce, powinny się zająć powiatowe centra pomocy rodzinie, które nadzorują rodziny zastępcze.

W zeszłym roku Fundacja św. Mikołaja przeprowadziła badania na temat tego, co najbardziej doskwiera rodzinom zastępczym. 75 procent ankietowanych wskazało na nadmiar biurokracji, 48 procent – formalistyczny system kontroli, a aż 43 procent podało nieprzyjazne podejście urzędników. Uwaga! Nikt nie wspomniał o pieniądzach! Takie dane powinny dać wiele do myślenia samorządom.

Alina Straszewska prawie płacze, kiedy mówi o dzieciach, o tym, jakie kiedyś były zahukane, wystraszone. Teraz odżyły. Mają normalny dom, kota, psa, któremu uratowały życie, ogród, w którym grają w piłkę. A przede wszystkim ciepły obiad, podany na stół przez mamę (albo ciocię) po powrocie ze szkoły. Tadeusz niemalże zawodowo gra w szachy, co dzieci wykorzystują. Organizuje też wycieczki rowerowe dla całej rodziny. Na pewno podczas takiej wyprawy uda się odnaleźć kolonię chabrów w polu…