Idę, dokąd chcę

GN 41/2020 |

publikacja 27.10.2020 13:50

O prawach niepełnosprawnych i pokonywaniu barier mówi Paweł Wdówik, sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Idę,  dokąd chcę Tomasz Gołąb /Foto Gość

Agata Puścikowska: Świat dowiedział się o „niewidomym ministrze” z wywiadu, którego udzielił Pan na temat swojej rodziny. Tymczasem pracuje Pan od blisko 30 lat na rzecz osób z dysfunkcjami, a od 9 miesięcy w polskim rządzie.

Min. Paweł Wdówik: Faktycznie, zdecydowałem się porozmawiać o moim życiu i rodzinie, bo po prostu zobaczyłem w tym konkretną szansę, by z pewnymi treściami dotrzeć do szerokiego odbiorcy. Moje życie jest pełne, pracowite. Jestem ojcem czwórki dzieci, mężem, człowiekiem samodzielnym. Takich jak ja – niewidomych, szczęśliwych ludzi jest przecież wielu. Nadal jednak spotykamy się z wykluczeniem, niezrozumieniem, traktowaniem protekcjonalnie. Jeśli opowiadając autentyczne historie z mojego życia, otworzę komuś oczy, to będę miał jeszcze większe poczucie, że moja misja ma sens.

Miał Pan wątpliwości, czy to stanowisko w ogóle przyjąć?

Zastanawiałem się, rozważałem. Jestem chrześcijaninem i w każdej sytuacji staram się odczytać wolę Pana Boga względem mnie, ale i mojej rodziny. Jednocześnie jestem kruchym człowiekiem, który z jednej strony ma obawy względem przyszłości, z drugiej próbuje udowadniać, że cokolwiek od niego zależy. Ministrem dziś się jest, a jutro nie. Musiałem rozważyć, czy zostawić pracę na Uniwersytecie Warszawskim, w której dużo osiągnąłem i która dawała nam stabilizację. Jednak rozeznawałem, modliłem się, również wspólnie z żoną. Wyszło na to, że propozycja objęcia stanowiska ministra zajmującego się sprawami osób niepełnosprawnych to taka furtka Pana Boga, by robić dla nich jak najwięcej.

Jednym wywiad się podobał, inni mówili: „Ociepla wizerunek Morawieckiego”.

Tak. I że ponieważ jest kryzys w koalicji, to mnie „wypuszczają” do mediów. Mnie nie trzeba „wpuszczać” czy „wypuszczać”. Idę, gdzie chcę, i rozmawiam, z kim chcę. Tamten wywiad to był czysty przypadek, koincydencja czasowa. Natomiast mogę zaręczyć, że w rządzie jest wiele osób, którym na losie niepełnosprawnych obywateli bardzo zależy i są zdeterminowani, by działać na ich rzecz.

Środowiska osób niepełnosprawnych i ich rodzin były z Pańskiej nominacji raczej zadowolone.

Tym bardziej czuję się zobowiązany do działania i nie chcę ich zawieść. Cieszy po prostu, że premier odważył się powierzyć te sprawy komuś spoza polityki, więc i ludzie dają mi kredyt zaufania. Myślę, że za jakiś czas będzie mnie już można rozliczyć z działań. (śmiech) Nie boję się konstruktywnej krytyki, wręcz zapraszam do rozmów i dyskusji.

A teraz rozliczać jeszcze nie można?

Gdy obejmowałem stanowisko pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych, mówiłem, że daję sobie rok na przeprowadzenie ważnych zmian. Przyznam, że było to myślenie bardzo optymistyczne. Po pierwsze, zaraz wybuchła pandemia i związany z nią lockdown i, jak wiemy, życie większości z nas mocno się zmieniło. Ale przede wszystkim przekonałem się namacalnie, że proces legislacyjny wymaga czasu i pokonania wielu biurokratycznych barier.

Wszędzie te bariery...

Właśnie. Pewnych spraw nawet ja, twardy facet przyzwyczajony do pokonywania przeszkód, nie przeskoczę. Trudno. I w takich warunkach trzeba działać. Obiecałem, sobie przede wszystkim, ale i środowiskom osób niepełnosprawnych, że do końca roku załatwię kwestię nowego orzecznictwa o niepełnosprawności. Obecny system jest, mówiąc wprost, beznadziejny i nie da się go „reanimować”. Trzeba tworzyć nowy, sensowny. Na szczęście jeśli chodzi o kwestie orzecznictwa, wszyscy myślimy podobnie i wszystkim w rządzie zależy, by w końcu zaczęło to działać mądrze i na korzyść osób z niepełnosprawnościami. Premier Morawiecki wręcz mnie pogania, by sprawę finalizować. Prace są na ukończeniu. Jeszcze na jesieni ogłosimy konsultacje społeczne nowego projektu i będziemy prosić organizacje pozarządowe, by wzięły w nich udział.

W jakich kwestiach nie myślicie wszyscy podobnie?

Jeszcze przed przyjęciem stanowiska otwarcie mówiłem, że sprawa aborcji eugenicznej jest dla mnie pierwszorzędna.

A dla rządu ważniejsze są norki?

To jest duże uproszczenie. Mimo wszystko nie łączyłbym, nie wrzucałbym do jednego worka dbałości o zwierzęta i o ludzi. Jestem pewien, że można, przy zachowaniu sensownych proporcji i priorytetów, zadbać właściwie i o dzieci, i o zwierzęta. Zresztą przy każdej możliwej okazji artykułuję tę kwestię. Mogłem oczywiście stawiać tę sprawę na ostrzu noża, próbować wymusić to głosowanie i przy braku odzewu podać się do dymisji. Albo też czekać na bardziej sprzyjający czas, jednocześnie robiąc wszystko, co w mojej mocy, tworzyć system państwowego wsparcia, by rodziny chciały przyjmować chore dziecko. Wybrałem drugą opcję: politykę mniejszych, ale istotnych kroków i jednoczesnego działania. Nie ukrywam też, że z nadzieją czekam na wyrok Trybunału Konstytucyjnego 22 października, który może tę kwestię jednoznacznie rozstrzygnąć na poziomie konstytucyjnym i na twardo osadzić w systemie prawnym. Natomiast ochrona życia poczętego to początek...

A kontynuacja?

Mam szerokie kontakty z rodzinami, w których rodzą się dzieci ciężko niepełnosprawne. Znam ich problemy i wiem, że po porodzie często są pozostawione same sobie. Ich otoczenie przejawia wobec nich niemalże agresję albo też głupią litość. Spotykają się z jednej strony z ostracyzmem i pytaniem wprost: „Po co urodziłaś?”. Albo z komentarzami typu: „Trzeba było abortować”. Z drugiej strony, odsuwają się od nich krewni lub znajomi, a w najlepszym razie traktują litościwie. Mój kolega ma dziecko, które urodziło się bez rąk. Maluch radzi sobie naprawdę świetnie, jest otoczony miłością, dobrze się rozwija. Jednak gdy tylko pojadą w odwiedziny do dalszych krewnych, rodzina cały czas płacze i rozpacza przy dziecku, jakie to „nieszczęście” ich spotkało. Innymi słowy, potrzeba ogromu pracy, by zmienić mentalność społeczeństwa, które nadal traktuje niepełnosprawność jako nieszczęście i dopust, którego należy się pozbyć. I oczywiście absolutnie konieczne jest dalsze i rozsądne wsparcie materialne rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. Bo przyznam, że nie sądziłem, iż tak wielka jest skala biedy materialnej wśród osób niepełnosprawnych i ich rodzin. Największa i najbardziej przykra wśród osób najbardziej zależnych. Kolejna sprawa: zrozumiały lęk rodziców o los dzieci, gdy ich zabraknie. To są poważne pola do działań i zmian, żebyśmy naprawdę byli otwarci na każde życie.

Ustawa „za życiem” załatwiła sprawę tylko częściowo.

Jest jednak krokiem milowym w opiece nad rodzinami. I to krokiem w dobrym kierunku. Bardzo chciałbym wzmocnić działania w zakresie całej strony informacyjnej programu. Właśnie rozmawiam o tym z kancelarią premiera. Chciałbym uruchomić infolinię, nie tylko telefoniczną, ale i wirtualną, która pozwoli rodzicom odnaleźć się w nowej sytuacji. Dzięki niej mogliby mieć stałego opiekuna – asystenta, który by ich wspierał, wskazywał wszystkie ścieżki, zarówno medyczne, jak i urzędnicze. Bywa, że chociaż rodzinom z dzieckiem niepełnosprawnym przysługuje wiele udogodnień i praw, to po prostu o tym nie wiedzą. Jasna, dostępna informacja jest tu więc podstawą. Ustawa, choć zmieniła wiele w nastawieniu ludzi, nie „załatwiła” percepcji niepełnosprawności i, jak już mówiłem, nadal osoby z różnego rodzaju dysfunkcjami są dyskryminowane. Również w Kościele i przez wierzących.

Co ma Pan na myśli?

Przykro to mówić, ale Kościół, mimo że zwykle znikają na jego terenie bariery architektoniczne, nadal pełny jest barier – mentalnych i intelektualnych. Przykłady? Nieprzyjemne reakcje na dzieci ze sprzężonymi niepełnosprawnościami podczas Mszy św. albo też ograniczony dostęp do Eucharystii dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Bywało, że sam spotykałem się z dziwnym traktowaniem przez księży. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu pojechałem w góry, gdzie na plebanii miałem spotkać się z młodzieżą akademicką. Sam dojechałem pierwszy na miejsce, gdzie otworzył mi starszy ksiądz. Wpuścił mnie i mówi: „I co ja mam z tobą zrobić? Nie możesz tu sam siedzieć, bo jesteś niewidomy. Jeszcze gdzieś wyjdziesz i zginiesz. A w ogóle to powinieneś siedzieć w domu i ludziom głowy nie zawracać”. Dał mi cukierków i ciastek, zamknął drzwi na klucz i wyszedł. Żeby było jasne: to nie był zły człowiek. Był wręcz życzliwy i zatroskany. Ale nie takiej życzliwości i troski potrzebują osoby niepełnosprawne.

A jakiej?

Traktowania zwyczajnego, opartego na elementarnym szacunku. Ze cztery lata temu wszedłem z psem przewodnikiem do sklepu obuwniczego. Podszedł do mnie od razu ochroniarz i kazał wyjść. Na nic zdało się tłumaczenie, że to przecież mój przewodnik. Od razu jednak obstąpili nas inni klienci i nauczyli pana nie tylko kultury, ale też przepisów prawa: pies przewodnik ma nieograniczony dostęp do miejsc użyteczności publicznej. Facet szybko się zwinął. Zachowanie ochroniarza było oczywiście kuriozalne, ale reakcja ludzi – budująca. Oni wiedzieli, że mam prawo korzystać z tych samych miejsc i przestrzeni. Pewnie też po prostu rozumieli, że osoby z niepełnosprawnościami mają – tak jak wszyscy – prawo do życia w pełnym wymiarze. Do dostępu do kultury, edukacji, rozrywki etc. Jednak zmiany świadomości to ciągle wielkie pole do działania.

Jedną z Pana pierwszych decyzji było wprowadzenie zmian w programach finansowanych z funduszu solidarnościowego. Dlaczego?

Programy dotyczyły m.in. opieki wytchnieniowej i asystenta osobistego osoby niepełnosprawnej. Udało mi się przeznaczone na nie kwoty zwiększyć, otwierając je także dla organizacji pozarządowych. Okazało się bowiem, że samorządy po prostu nie sięgały po te pieniądze i nie interesowały się ich zagospodarowaniem. Na ponad dwa tysiące gmin o te fundusze wnioskowało jedynie trzysta. Samorządom nie zależało na organizacji opieki wytchnieniowej, bo po pierwsze – to nie ich „zadanie własne”, a po drugie – bo trzeba było wyłożyć 20 proc. wkładu własnego. Prościej wybudować drogę, bo będzie to zauważalne i docenione przez większość obywateli. Obywatele z niepełną sprawnością protestować nie będą. Kolejne pilne działanie to uruchomienie 16 centrów informacyjnych, które pomogą rodzinom i dorosłym niepełnosprawnym w wielu codziennych wyborach, pokierują, wspomogą chociażby przy wyborze potrzebnego sprzętu. Nasze centra będziemy starali się zintegrować z działaniami MEN-u dotyczącymi dzieci niepełnosprawnych. Jestem też zwolennikiem skończenia z finansowaniem opiekunów osób niepełnosprawnych i przesunięcia tych pieniędzy bezpośrednio na osobę niepełnosprawną. Dzięki temu potrzebujący wsparcia sam będzie mógł decydować, kto będzie jego asystentem. Jeśli będzie chciał pomocy własnej matki, to ją zatrudni. Jeśli wybierze osobę spoza rodziny – będzie miał taką możliwość. Skończmy w końcu z przedmiotowym traktowaniem osób z niepełną sprawnością. Niepełnosprawny to taki sam obywatel jak inni, który co prawda posiada jakąś dysfunkcję, zmieniającą sposób jego życia i codzienne funkcjonowanie, ale nie można z tego powodu redukować jego prawa do decydowania o sobie – na tyle, na ile jest to możliwe. Czasem w takiej decyzji trzeba będzie kogoś takiego wesprzeć, ale szanując jego odrębność.

Od końca września zamyka Pan program „Centra opiekuńczo-mieszkalne”. Dlaczego?

Przekształcamy ten program we wspomagane wspólnoty mieszkaniowe. Po pierwsze, by przyszli mieszkańcy czuli się we wspólnocie jak w domu, a nie w instytucji, po drugie, pierwsze uruchomione działające centrum pokazało nam sporo rzeczy, które trzeba doprecyzować. Centra nie powinny przypominać małych DPS-ów, w których pani kierowniczka decyduje, kiedy będzie śniadanie, a kiedy zajęcia z rysunku. Program wymaga restrukturyzacji, żeby wspólnoty stały się rzeczywistymi domami dla tych, którzy nie mają możliwości mieszkać samodzielnie lub przy rodzinach.

Czuje się Pan powołany do walki?

Teraz złagodniałem. Chociaż trochę takiego „walczaka” mam w sobie. Wiem już jednak, że nie zawsze walka na miecze przynosi dobry rezultat. Czasem, zamiast walczyć, warto być przebiegłym jak lis, żeby coś dobrego zyskać. •

Paweł Wdówik

Absolwent Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował w Akademii Pedagogiki Specjalnej, Katolickim Radiu Józef i na Uniwersytecie Warszawskim. Obecnie pełni funkcje sekretarza stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz pełnomocnika rządu do spraw osób niepełnosprawnych. Żonaty, ma czworo dzieci. Jest niewidomy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.