W niebie nie pójdę do dentysty

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 10.11.2010 19:50

Im człowiek starszy, tym bardziej tęskni za zrzuceniem ciała. Czuje, jak jego siły zostają podcięte.

W niebie nie pójdę do dentysty Henryk Przondziono

O cięciu drewna, wymykającym się pięknie i radosnej śmierci z Elżbietą Grocholską-Zanussi rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Elżbieta Grocholska-Zanussi jest artystką malarką, żoną reżysera Krzysztofa Zanussiego, wywodzi się z arystokratycznych rodów Czetwertyńskich i Grocholskich.

Barbara Gruszka-Zych: Kiedyś usłyszałam od Pani, że najpiękniejszym dniem życia będzie dzień Pani śmierci. Podobnie powiedział bł. Pier Giorgio Frassati – 22-latek, który zmarł, zaraziwszy się chorobą Heinego-Medina od biednych, którym pomagał.

Ellżbieta Grocholska-zanussi: – Nie wiedziałam. W jego ustach to brzmiało piękniej, bo był taki młody. U takiej staruchy jak ja to naturalne.

Im człowiek starszy, tym bardziej tęskni za zrzuceniem ciała.

Czuje, jak jego siły zostają podcięte. Tam klucze zapomniane, tu samochód stuknięty…

Ale piłą tarczową, do której trzeba mieć ogromną siłę, dalej Pani pracuje?

– Tak, bo jest tysiąc obowiązków, którym staram się sprostać. Niedawno takiej pani, która nie ma już męża, straż ścięła dwie brzozy, no to z chłopakiem ze wsi w ciągu czterech godzin pocięliśmy je na kawałki, żeby miała opał. Teraz narzędzia są tak fantastyczne, że do ich obsługi nie potrzeba dużo siły, tylko trochę rozumu. Piłą pocięliśmy pnie na pieńki, a następnie każdy pieniek podzieliliśmy na cztery części. Do tego bierze się siekierę, której obuch jest szerokim klinem i młotem wali się w ten klin tak, żeby pieniek się rozpadł. Natura sama podpowiada, gdzie przyłożyć siekierę, żeby się rozpadł po trzech, a nie dziesięciu uderzeniach. Podziwiam rzeźbiarzy, bo mają ten sam talent i wiedzą, w jakim miejscu uderzyć w kamień, żeby odpowiednio pękł.

Człowiek też ma takie miejsce?

– Myślę, że Pan Bóg wie, kiedy i gdzie przyłożyć do nas rękę.

Odchodzący wymyka się żyjącym.

– Nikt nie wie na pewno, ile kontaktu z naszą rzeczywistością mu jeszcze pozostaje. Nie bez przyczyny według dawnych zwyczajów przy zmarłym czuwano trzy dni, nie wydając go z domu. Chrystus też trzy dni leżał w grobie, zanim zmartwychwstał. Trzeba się zastanowić, dlaczego nie zmartwychwstał po 5 minutach, ale po 3 dniach. Być może, oddając ciało zmarłego do lodówki, zostawiamy go w kompletnej samotności.

Śmierć pojawia się w filmach Pani męża.

– Krzysztof jednak odczuwa przed nią lęk, bo jest bardziej po tej stronie. Jego wiara jest strofowana przez rozum, który prowadzi na manowce. Rozum z wielką niechęcią przyjmuje to, co go obraża, a więc śmierć, cierpienie, choroby psychiczne. A przed faktem śmierci dębieje ze strachu. Kiedy na końcu filmu „Życie jako śmiertelna choroba” Zapasiewicz mówi do studenta: „Tnij, to tylko ciało”, jest świadomy innej perspektywy. Gniecie nas ciało, rozum i psychika, ciągnąca do marności. Poprzez nią odczuwamy cierpienie, zazdrość, nienawiść – to gniazdo os, które chce nas zniszczyć. Piękno i dobro przychodzą do nas z góry.

Czasem mówi się o kimś „piękny człowiek”.

– Jeśli potrafi być lustrem piękna, to tak, inaczej jest warchlakiem. Bo nieustannie, nie hamując się, okazujemy swoje pożądania. Pożeramy coś drugiemu sprzed nosa.

Kiedyś powiedziała mi Pani, że podstawowym kryterium świata jest piękno.

– To prof. Anna Świderkówna uświadomiła mi, że piękno i dobro w języku hebrajskim określane są tym samym słowem, więc trzeba się nimi równorzędnie zajmować. Ale człowiek nie jest piękny, bo pozostaje skażony. Przez wygnanie z raju staliśmy się neandertalczykami, którzy znów do wszystkiego muszą docierać. Nasi poprzednicy – malarze malujący w grotach bizony i jelenie – robili to z potrzeby tworzenia, którą podzielił się z nami Bóg. Pani domu, która smacznie gotuje, układa kwiaty – też tworzy.

A jednak mówi się tylko o twórczości artystów.

– Oni często stają się egoistami i zapominają o szukaniu prawdziwego piękna. A nawet zło i brzydotę starają się eksponować dla sensacji czy zdobyczy materialnych. Dlatego też często chorują psychicznie, bo człowiek zajmujący się brzydotą, musi się zdegradować. A z drugiej strony dają zły przykład następnym pokoleniom. My, biedni artyści, jesteśmy w trudnej sytuacji, bo do piękna zbliżyli się już nasi poprzednicy, jak Bach w „Pasji według św. Mateusza”. Co jeszcze można po nim stworzyć? Poza tym, że zostawimy czystą kuchnię i zasadzimy kwiaty w oranżerii? Nie zajmuję się już malowaniem, bo uznałam, że twórczość Krzysztofa jest ważniejsza, że jego dzieła zostawiają w odbiorcach ziarno do przemyślenia. Wielokrotnie spotykam ludzi mówiących: „Zanussi odmienił moje życie”. Czy po obejrzeniu mojego obrazu ktokolwiek by tak powiedział? Coś takiego może się zdarzyć po wejściu do Kaplicy Sykstyńskiej.

Wydaje mi się, że po spotkaniu z Panią niejeden powiedział, że to odmieniło jego życie.

– Ale może to tylko dlatego, że zrezygnowałam z malarstwa. Bo ciągle trzeba rezygnować ze swoich egoizmów. Ilu grafomanów jest na świecie? A mnie się wydaje, że mogłabym zostać takim grafomanem malarskim. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, jaki posiada talent i na ile może go rozwinąć. Bo talent i rodzinne tradycje malarskie mam, ale kiedy widzę Cézanne’a, czuję, że nie warto pędzla brać do ręki. Lepiej nakryję stół i dobry obiad pani dzisiaj ugotuję.

Gubi nas egocentryzm?

– Ogranicza naszą wolność. Straszna potrzeba tworzenia mogłaby spowodować, że zabrałabym się za malowanie i powiedziała: „Proszę wynosić mi się z domu, bo ja w tej chwili tworzę”.

Pani mąż wybrał twórczość.

– Według mojego przekonania, mężczyźni są dużo bardziej utalentowani niż kobiety, a że mają ogromne pożądanie zwycięstwa, zdobywania, to pcha ich do przodu. My mamy za zadanie hamować ich zbyt wielkie ambicje i kierować ku mądrzejszym wyborom. Powiedzieć: „Nie zarabiaj mi tyle pieniędzy, ale zajmij się potrzebującymi” albo: „Przyjmiemy jeszcze jedno samotne dziecko”. Żeby mężczyźni dokonywali takich wyborów, trzeba wielu mądrych kobiet, a tak dużo z nich głupieje i konkuruje z mężczyznami.

Niedawno Wojciech Kilar zdradził mi, że na pogrzebie poety Tomka Gluzińskiego cieszyła się Pani na wesołe spotkanie ze zmarłymi po tamtej stronie. Jakie będzie niebo?

– To wspaniałe, że artyści, czując niesłychaną niemożność realizacji tego, co wyobraźnia im podpowiada, jak gdyby przeczuwają niebo. Dzięki temu mają większą świadomość, że jeżeli dana nam jest wyobraźnia tego, co moglibyśmy stworzyć – kiedyś powinna się ona zrealizować. Bo skąd by się brało takie nieosiągalne w życiu wyprzedzenie? Jeżeli rozpoznaję piękno, którego nie mogę dopaść na płótnie, bo wiecznie mi ucieka, to przecież gdzieś ono jest. I to dotyczy wszystkich dziedzin życia, także miłości, która na ziemi jest zawsze kaleka. Więc jak nie tęsknić do tego, żeby jak najszybciej osiągnąć to prawdziwe piękno, mądrość, miłość, które są dla mnie już o krok.

Trzeba mieć wielką wiarę.

– Nie, raczej pogardę dla naszego cielska. Przed naszą rozmową wróciłam od dentysty. Wyobraża sobie pani w niebie chodzenie do dentysty? (śmiech) Ostatnio Krzysztof przeczytał sprawozdanie naukowców z tego, jak nasze ciało, minuta po minucie, po śmierci się rozmazuje i czując, jakie to okropne, powiedział: „Każ mnie zabalsamować”. Wszystko, co nas otacza, jest bez wątpienia piękne: i kotka Panna Czmych, i dziesięć labradorów, które spacerują między nami, i drzewa w ogrodzie. Ale już nastała jesień i widać kompletne ogołocenie przyrody. Czuję się jak zbrodniarz, kiedy mam ściąć trawę. Ile tam jest życia, które zabijam kosiarką – trawa, biedronki, stokrotki. Życie ze świadomością tego, że wokół nas wszystko obumiera, a każdy nasz gest jest przybliżeniem czyjejś śmierci, rozkładu, jest tragiczne.

Nawet nasze jedzenie.

– Jednak Bóg powiedział: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”, dlatego poderżnę gardło kurczakowi, którego hoduję i daję mu co rano ziarno. Ale życie między rodzeniem się a śmiercią, pięknem a brzydotą, która wychodzi z każdej szczeliny, jest nieustannym stresem.

Poeta Wally Stewens napisał „Ciało umiera, uroda ciała żyje”. Ciało umiera, a jednocześnie rodzi się nowe.

– Wciąż pytam, kiedy przyjdzie czas, gdy nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz. Dążymy do tego i to staranie nas usprawiedliwia. Więc nie będę leżeć i czekać na śmierć, ale będę ciąć drzewo i czekać na śmierć. A poza tym stale mam zajęcia, goszcząc studentów i aktorów zapraszanych przez męża ze Wschodu. Przyjeżdżają z Kazachstanu, Syberii, Petersburga, Moskwy, i często po raz pierwszy stykają się z zachodnią Europą. Organizujemy im wyjścia do opery, teatru, zwiedzanie Warszawy, wykłady Zanussiego i naszych przyjaciół. Albo gościmy polską młodzież przywożoną tu przez duszpasterzy w nagrodę. Mieszkają u nas za darmo, a ja gotuję czasem i dla 20 osób. Mój ojciec Remigiusz mawiał: „Praca to nie grzech, ale wielkie świństwo” i stale pracował. Dlatego dbam o piękno naszego domu, żeby przyjeżdżający mogli czuć się tu dobrze. Po rewolucji z pałacu mojego dziadka pod Winnicą żołdacy wyrzucili przez okno ogromny żyrandol, a potem dzielili się tworzącymi go świecącymi szkiełkami. Cały majątek przepadł. Wiem, że do rzeczy materialnych nie warto się przywiązywać, ale dobrze, gdy pozwalają piękniej żyć.

Pani arystokratyczna rodzina miała posiadłości na Wschodzie, Hotel Europejski w Warszawie. Straciliście je, a nikt nie popadł w rozpacz.

– To zasługa moich rodziców Barbary i Remigiusza. Ja nie miałam służby ani majątku, to oni stracili wszystko. A mama po wojnie poza naszą dziesiątką wychowywała trzech chłopców pozbawionych domu. Niektórzy z mojego rodzeństwa, którzy już skończyli naście lat, poszli do powstania warszawskiego, a ojciec był dowódcą górnego Mokotowa. Po wojnie, dlatego że był oficerem Wojska Polskiego, nie dostawał emerytury, tylko zarabiał malowaniem. Za jeden portret kupił na Dolnym Śląsku krowę, która nas żywiła. Mama karmiła nas tzw. psią kaszą, czyli jęczmienną, którą doskonale doprawiała. Rodzice nauczyli nas, że najważniejszy jest nie stan posiadania, ale miłość bliźniego i patriotyzm. Dziś w nowej Europie, w zderzeniu z agresywnym i błyskotliwym rozwojem Azji, musimy uczyć się być patriotami Europy.