Kraina wiecznych narzeczonych

Franciszek Kucharczak

publikacja 11.12.2010 12:50

Wkrótce tylko homoseksualiści będą uważać małżeństwo za rzecz niezbędną.

Kraina wiecznych narzeczonych

Sonda uliczna. Do kamery mizdrzy się dziewczyna w wysokiej ciąży. „Mój narzeczony to, mój narzeczony tamto” – szczebioce. Tacy wieczni, pełniący obowiązki małżonków narzeczeni to norma. Świadczą o tym choćby zmiany w słownictwie. Rzadziej się dziś słyszy „mąż” albo „żona”. Porodówki pełne są za to kobiet odwiedzanych przez ich „mężczyzn” albo „facetów”. Niezaślubione pary mówią: „Jesteśmy razem”. „To mój przyjaciel”, „moja przyjaciółka” – przedstawiają siebie nawzajem. Nie za bardzo przyjął się „konkubinat”. Pewnie dlatego, że w telewizji konkubina zazwyczaj zabija konkubenta albo na odwrót. Lepiej brzmi „partner”.

„Młodzi boją się zawierać małżeństwa” – tłumaczą socjologowie. Strachliwe się nam zrobiło społeczeństwo, że hej. No pewnie – czasy trudne. Nie to co kiedyś, gdy ludzie opływali we wszystko, a przynajmniej, jak za Jaruzelskiego, w ocet.

To ciekawe, że absolwenci rozmaitych szkół przetrwania tak boją się trwać w małżeństwie. Prawdziwa przyczyna leży pewnie nie tyle w strachu, ile w coraz powszechniej akceptowanym – i polecanym – modelu życia. Ludzie widzą, że można tworzyć „wolne związki” i że to jest nawet „trendy”. Wydaje się, że tacy wolni ludzie nawet bardziej się kochają. Jakoś tak ładniej, jak w filmie pokazywali. I nic złego się nie dzieje.

Ano właśnie – czy nic? To zależy od definicji „nica”. Jeśli katolik ma za nic sakrament małżeństwa, to powinien odpowiedzieć na pytanie, czy poszedłby na Mszę odprawianą przez przebierańca.
Nie? A dlaczego? Może on by nawet ładniej odprawiał, może kazanie by lepsze powiedział niż twój proboszcz, a i kolekty nie zebrał. Co, w dalszym ciągu nie?

To normalne, że człowiek wierzący nie weźmie udziału w świętokradzkiej mszalnej maskaradzie, bo wie, że sam ornat kapłana nie czyni. Potrzebny jest sakrament, żeby słowa konsekracji sprowadziły na ołtarz Boga. Wtedy taka Msza zaowocuje błogosławieństwem, choć od razu tego nie będzie widać. Ale skutków świętokradztwa też od razu nie widać. Zatrute owoce potrzebują czasu, żeby dojrzeć.
Tak samo jest z małżeństwem. Chrześcijanie, którym nie sprawia problemu życie w niesakramentalnym związku, odprawiają świętokradzką Mszę. Może nawet ładnie to robią, może i z fasonem, ale choć o ciele wciąż tam mowa, nigdy nie jest to Ciało Chrystusa. Choć miłość nie schodzi im z ust, nie jest to miłość chrześcijańska.

W sosie medialnym, w którym tonie poczucie grzechu, uczciwe małżeństwa nabierają wrażenia, że czuć od nich naftaliną. Niesłusznie. To nie od was tak czuć, tylko od tych „nowoczesnych” i nie naftaliną, tylko siarką.