Na wyspie dorosłości

Agata Puścikowska

publikacja 20.12.2010 09:20

Przez 18 lat mają sprzątaczkę, praczkę, kucharkę, dach nad głową. Gdy osiągają pełnoletniość – skaczą na głęboką wodę, by z konieczności zasiedlić dziki ląd... Przetrwają?

Na wyspie dorosłości william.neuheisel / CC 2.0

Życie w całodobowej placówce opiekuńczo-wychowawczej typu socjalizacyjnego, w skrócie – domu dziecka, to życie uporządkowane. Wspólna pobudka (choć lekcje zaczynają się o 11), potem obiad podany wprost do stolika, korytarze wypastowane przez panie sprzątaczki i jeansy uprane przez instytucjonalną pralkę. Potem praca domowa karnie wykonywana na „odrabiankach”, punkty za grzeczność i minusy za niesubordynację. No i cisza nocna.

Że to dobrze, bo „biedne dzieci” mają opiekę i dach nad głową? Owszem, opiekę mają. Opiekę totalną, która choć zapewnia wikt i opierunek,  zazwyczaj daje poczucie materialnej stabilizacji, w niewielki sposób przygotowuje do  samodzielnego życia. Bo gdy wychowankowie kończą magiczne 18 lat, muszą nagle zbudować swój świat na dzikiej wyspie – dorosłość. Na wyspie trudno o pracę, mieszkanie, a możliwość kontynuowania nauki to często abstrakt. Nie pomagają w usamodzielnieniu wyniesione jeszcze z dzieciństwa z dysfunkcyjnej rodziny, wieloletnie zaniedbania zdrowotne, emocjonalne, intelektualne. Nie pomaga tym bardziej kolonijno - koszarowe życie w placówce, które częściej uczy postawy roszczeniowo – bezradnej, niż mądrej samodzielności.

W efekcie, nadpsute owoce osiemnastoletniego życia wielu wychowanków domów dziecka, to obok braków w edukacji, trudności finansowych (o których potem), brak wiary w siebie, niska samoocena i poczucie bezradności. Niezbyt dobre wiano...

Wielki skok

Wychowankowie klasycznych domów dziecka, rodzinnych domów dziecka, a także dzieci przebywające w rodzinach zastępczych spokrewnionych i niespokrewnionych, w teorii mogą przebywać w placówkach do ukończenia 18 lat, bądź też do ukończenia szkoły, do której uczęszczały w momencie uzyskania pełnoletniości.

Podczas pobytu, szczególnie wobec nastolatków, instytucje opiekuńcze, mobilizowane rozporządzeniem Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, zobowiązane są do uczenia ich samodzielnego życia, wspierania wszelkiego rozwoju, umożliwiania kształcenia. Można jednak zaryzykować tezę, że szczytne te cele są realizowane zasadą: „jeśli”. Zasada ta dotyczy ludzi i miejsc. Bo „jeśli” placówka jest niewielka, kierowana przez ludzi pracujących z powołania, „jeśli” wspierana jest przez gminę finansowo – może w przyzwoitym przynajmniej stopniu spełniać zadania statutowe. Truizmem jest też przypominanie, że najlepiej te funkcje spełniają rodzinne domy dziecka (których jak wiadomo, jak na lekarstwo). Gorzej, gdy dom dziecka jest molochem, wychowawcom (delikatnie mówiąc) nie zależy, a gmina skąpi na zajęcia dodatkowe dla dzieci, czy wyposażenie dziecięcych pokoi.

Po wyjściu z placówki opiekuńczo-wychowawczej, materialna opieka państwa dość drastycznie urywa się. Wychowankom usamodzielniającym się przysługuje jednorazowa zapomoga. Najczęściej młody człowiek otrzymuje ok. 5 tys. złotych. Pieniądze muszą być przeznaczone na artykuły potrzebne do prowadzenia gospodarstwa domowego – pościel, sprzęt agd, itp. Jednocześnie – o ile usamodzielniająca się osoba, kontynuuje naukę (do 25. roku życia), może liczyć na comiesięczną pomoc w wysokości blisko 500 zł. Wychowanek domu dziecka może też liczyć na pomoc rzeczową – np. sprzęt potrzebny do podjęcia zatrudnienia, materiały do przeprowadzenia remontu, itp.

Warunkiem otrzymania wszelkiej pomocy jest zobowiązanie się osoby usamodzielnianej do realizacji tzw. indywidualnego programu usamodzielnienia opracowanego wspólnie z opiekunem. Plan musi być zatwierdzony przez kierownika powiatowego centrum pomocy rodzinie. Opiekunem może być, po wyrażeniu zgody dyrektora placówki i samego dziecka, np. osoba spokrewniona z wychowankiem, pracownik socjalny, psycholog czy wychowawca. W programie, młody człowiek musi określić m.in gdzie i czy zamierza się nadal uczyć, gdzie chciałby pracować, gdzie będzie mieszkać, itp. I w tym przypadku  obowiązuje zasada „jeśli”...

–W procesie usamodzielniania ważna jest ofiarność i zaangażowanie opiekuna, a przede wszystkim dobra relacja z podopiecznym – mówi s. Edyta Mróz, kapucynka, wieloletnia dyrektor domu dla dzieci w Siennicy, obecnie budująca nowy dom w Wąwolnicy. – Natomiast bogactwo życia przerasta rozwiązania systemowe, które można byłoby zastosować do indywidualnych potrzeb usamodzielniającego się wychowanka.

–Prawda jest taka, że opiekunowie nie są ani nagradzani, ani rozliczani ze swojej pracy, więc tylko od ich dobrej woli zależy jej jakość – mówi anonimowo pracownik domu dziecka w Poznaniu.

Gwoli ścisłości należy dodać, że usamodzielniającemu się wychowankowi domu dziecka, przysługuje też pomoc w zakresie znalezienia mieszkania, czy pracy. Jednak w praktyce, tylko niewielu wychowanków otrzymuje od gmin mieszkania socjalne. A tzw. mieszkań chronionych, czyli miejsc w których po opuszczeniu placówki mogą przebywać 2–3 lata, płacąc niewielki czynsz, w małych miejscowościach prawie nie ma, a i w dużych – jak na lekarstwo (np. w Warszawie – jest ich ok. 40).

Konieczna pomoc dobrej woli

Sytuacja materialna usamodzielniających się wychowanków łatwa nie jest. Jednak wbrew pozorom to nie największy ich problem.

Ewa Kuczmarska „poszła na swoje” już ponad dwadzieścia lat temu. –Nie miałam wiele, wszystkiego się powoli dorabiałam, ciężko pracowałam. Ale najbardziej potrzebowałam wsparcia, dobrego słowa. Moje koleżanki też czuły się samotne, pozostawione same sobie, niepotrzebne. Na szczęście, pani Marysia Sołowiej, wychowawczyni z mojego domu dziecka, okazała mi tyle serca i wsparcia, że przetrwałam trudne chwile. Z Marysią mam kontakt do dziś.

A Maria Mańka, również wychowanka pani Sołowiej (dawna wychowawczyni z domu dziecka jest chrzestną jej syna) dodaje: –Teraz to chyba jest dzieciakom trudniej niż kiedyś nam. Bo my dostawaliśmy chociaż mieszkanie, a miałam szczęście to się mną opiekowała pani Marysia. A dzieciaki co teraz się usamodzielniają, ani mieszkania nie mają, ani takich wychowawców jak pani Sołowiej, co nam prywatny czas i ostatnią koszulę oddawała.

Być może – wychowawców, którzy tak jak pani Maria organizowali prywatne zbiórki pościeli, mebli, wozili własnym samochodem gdzie potrzeba, i przez całe lata zupełnie bezinteresownie wspomagali blisko 30 wychowanek, nie jest wielu. Jednak na szczęście, coraz więcej domów dziecka, wraz z gminami, a przy pomocy np. funduszy unijnych, stwarza programy umożliwiające wychowankom lepszy start. Są to różnego rodzaju kursy doskonalenia zawodowego – np. komputerowe, obsługi wózków widłowych, ale także dotyczące autoprezentacji czy umiejętności radzenia sobie z przemocą, stresem.

Od kilku lat władze lokalne tworzą też tzw. mieszkania usamodzielnienia. Są to rodzaje filii domów dziecka, w których mieszkają nastoletni wychowankowie. Sami gotują, piorą, prasują, robią zakupy. Oczywiście mieszkają z nimi wychowawcy.

– To dobry sposób, by nauczyć się odpowiedzialności, konsekwencji w działaniu, praktycznych umiejętności – mówi psycholog z łódzkiego Domu Międzypokoleniowego Bednarska, Magdalena Krotowska. – Myślę, że w przyszłości wychowankowie, którzy mają możliwość mieszkania z grupą usamodzielniającą się, będą sobie lepiej radzić niż ich starsi koledzy, którzy wychowywali się w zwykłej placówce.

I kolejna zasada „jeśli”: „jeśli” wychowanek ma szczęście mieszkać w miejscowości która przykłada nacisk do usamodzielniania się wychowanków, ma szczęście.

–W ramach projektu „Integracja dla samodzielności” proponujemy młodym ludziom dwubiegunowe wsparcie: społeczno – psychologiczne podczas warsztatów grupowych, oraz zawodowo – edukacyjne – mówi Jerzy Jończyk, kierownik projektu realizowanego przez Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie. - W 2009 r. na terenie Warszawy blisko 60 osób weszło w proces usamodzielniania.

Na szczęście również w niewielkich miejscowościach zaczyna się zauważać problem dorastających społecznych sierot. I tak np., w niewielkim domu dziecka Kożuchowie istnieje np. program „O usamodzielnieniu wiem wszystko”. Wychowankowie, podczas szeregu spotkań dowiadują się m.in o przysługujących im prawach, obowiązkach, a także mogą przygotować się do stworzenia własnego planu usamodzielniania się.

Zainteresowanie (choć nadal za małe) wychowankami domów dziecka być może wynika z faktu, że nieodpowiednio „zaopiekowani”, w dorosłym życiu wracają do systemu opieki społecznej. Przykład: aż ponad 80. proc podopiecznych s. Małgorzaty Chmielowskiej, uczyło się życia w tzw. placówkach…