Sercem adoptowana

Agata Puścikowska

publikacja 20.12.2010 09:20

Nowakowscy mają troje małych dzieci. Do swojej rodziny przyjęli czwarte – dorosłe. To nie wymaga ani większego domu, ani pieniędzy.

Sercem adoptowana Agata Puścikowska/GN

Agata Puścikowska: Jak poznaliście Anię?

Agnieszka: –Jestem psychologiem i zawsze „ciągnęło” mnie do potrzebujących, szczególnie chciałam pomagać osobom, które w przeciwieństwie do mnie, nie miały szczęśliwej rodziny. Kiedyś znajomy kapucyn powiedział nam o domu dziecka w Siennicy. Pojechaliśmy tam odwiedzić dzieciaki. Nawiązaliśmy kontakt.

Piotr:  –Po roku przyjechała do nas siostra dyrektor z usamodzielniającą się wychowanką – Anią. Ania była w dołku psychicznym, nie miała pracy, nie wierzyła w siebie. Żona z nią długo rozmawiała, a razem – postanowiliśmy pomóc. I Ania u nas została.

Mieszka z wami?

Agnieszka: – Nie! Nie chodzi o to, żeby z nami mieszkała. Musi radzić sobie sama – pracować, podejmować decyzje, organizować swoje dorosłe życie, Poza tym – mamy małe dzieci, pracujemy, więc przede wszystkim musimy się wywiązywać z obowiązków. Ale postanowiliśmy, że Ania będzie należeć do naszej rodziny: przyjeżdża do nas kiedy tylko chce, czasami zostaje na noc, dużo rozmawiamy, zwłaszcza gdy dzieciaki pójdą spać, wspieramy ją w trudnych wyborach. Wspólnie spędzamy czas, a Ania włącza się w normalne rodzinne życie.

Piotr: – Chcemy ofiarować jej miejsce, w którym będzie się czuła jak w swoim domu rodzinnym. Chcemy, żeby wiedziała że może na nas liczyć. Wymagamy od niej, ale jednocześnie akceptujemy. Nie chodzi o to, żeby dać rybę, tylko wędkę. Nie chcemy kierować jej życiem,ale chcemy jej pomóc stawać się samodzielną i dojrzałą kobietą, a w przyszłości żoną i matką, chcemy aby sama podejmowała przemyślane decyzje i była świadoma ich konsekwencji. Poza tym, najważniejsze co możemy Ani zaoferować, to świadectwo życia naszej rodziny, wzorzec którego ona niestety nie miała. Tego wychowankowi domu dziecka nie ma szans dać nawet najlepsza placówka. Kiedyś myśleliśmy o formalnej adopcji osieroconego dziecka. Okazało się, że tak samo potrzebna jest pomoc usamodzielniającym się wychowankom placówek opiekuńczych. Nie potrzeba formalnej adopcji, żeby naprawdę komuś pomóc, aby zyskać jeszcze jedną osobę w rodzinie.

Ania studiuje – jest niejako wśród „elity” osób z domów dziecka... Tylko niecałe 2 proc. wychowanków domów dziecka, ma wykształcenie wyższe.

Piotr: –Cieszymy się, że studiuje. Jednak to nie jest miernik wartości wychowanków ośrodków opiekuńczych. Dużo ważniejsze jest, żeby byli porządnymi ludźmi, założyli rodziny, nie powielali błędów rodziców.

Agnieszka: –To prawda. Choć trzeba zaznaczyć, że kontynuacja nauki po wyjściu z domu dziecka, jest wyczynem. Młody człowiek musi zmierzyć się z ogromnymi problemami materialnymi, a rozwiązania systemowe bardzo często wręcz przeszkadzają w zdobyciu wykształcenia. Przykład? Jeśli były wychowanek domu dziecka, otrzyma pomoc pieniężną na tzw. ostateczne usamodzielnienie, to później nie przysługuje mu już pomoc na kontynuowanie nauki.

Czujecie się jakoś wyjątkowi? Lepsi?

Agnieszka: –Straszne pytanie!

Piotr: –Oczywiście, że nie. Po pierwsze, to nie tylko my dajemy coś z siebie. To również Ania daje nam bardzo wiele: dzięki niej dojrzewamy, stajemy się lepszymi ludźmi. Ania jest dobrym człowiekiem i ubogaca naszą rodzinę. Po drugie – każdy z nas jest zobowiązany do pomocy. I każdy może pomagać na miarę możliwości: np. jestem prawnikiem, więc staram się wychowanki sióstr z Siennicy wspierać moją wiedzą, a żona służy pomocą jako psycholog. Po trzecie, gdy poznaliśmy Anię, weszła do naszej rodziny, okazało się że wokół jest mnóstwo innych rodzin, które chcą w podobnie jak my pomagać zarówno dzieciom w domach dziecka jak usamodzielniającym się wychowankom.

Agnieszka: –Metodą „łańcuszka” w pomoc wychowankom domu dziecka aktywnie zaangażowało się już siedem rodzin. Na dzień dzisiejszy dwie dziewczyny znalazły „adopcyjną rodzinę”. Kolejna dziewczyna za kilka miesięcy opuści dom dziecka i już rozmawiałam z nią na temat „wejścia do rodziny”.Wielu małżonków (bardzo ważne jest, żeby to była pełna rodzina) wciąż pyta o możliwość pomagania wychowankom. Nie jesteśmy więc jedyni.

Jak będzie dalej wyglądać wasze życie z Anią?

Piotr: –Ania jest już nasza, a my – jej. Obojętnie jak potoczą się jej losy – z rodziny się nie „wychodzi”. Być może nasze doświadczenie uda się przekazać innym: planujemy założenie stowarzyszenia, które będzie szkolić chętne rodziny, jak w teorii „zaadoptować sercem”. Bo do dobrych chęci, potrzeba podstaw wiedzy pedagogicznej i psychologicznej, która umożliwi poznanie i zrozumienie specyfiki osób po domach dziecka.

Agnieszka:  – Mimo wielu problemów, czasem ostrych rozmów, jesteśmy z sobą coraz bardziej zżyci. Ania się rozwija, częściej korzysta z naszej wiedzy i doświadczeń, coraz bardziej nam ufa. Widzimy jak dużo daje jej obecność w naszej rodzinie, jak ważne jest dla niej odzyskane poczucie bezpieczeństwa i zakorzenienia w rodzinie, których do tej pory jej brakowało. Ania się zmienia, staje się bardziej otwarta, zaczyna nawiązywać nowe relacje. Rok temu, Ania spędziła z nami tylko Wigilię. W tym roku zapowiedziała, że całe Święta Bożego Narodzenia spędza ze „swoją rodziną”, czyli u nas. Miałam łzy w oczach...