Sens w pieluchach

Ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 30.12.2010 12:10

SENS objawił się w prozie życia, dzięki temu proza życia ma sens.

Sens w pieluchach Henryk Przondziono/Agencja GN

Prawda Bożego Narodzenia rozbłyskuje pełnym blaskiem, kiedy czytamy ciepłą opowieść Łukasza o narodzinach Dziecka razem ze wzniosłym tekstem Jana o Słowie.

Sens jest jedną z najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb. Wiktor Frankl (1905–1997), słynny austriacki psycholog żydowskiego pochodzenia, uważał, że człowiek przetrwa wszystko, jeżeli wie po co lub dla kogo warto walczyć. Frankl wiedział o tym z własnego doświadczenia, bo przeżył trzy lata w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Był twórcą metody terapii zwanej logoterapią, której głównym założeniem było właśnie to, że człowiek musi odnaleźć w życiu sens. Kiedy go zna, nie złamią go nawet najcięższe cierpienia. Nazwa tej metody pochodzi od greckiego „logos”, które oznacza „sens”, ale także „słowo”. Św. Jan rozpoczyna swoją Ewangelię hymnem o Logosie – Słowie Boga, które zamieszkało wśród nas.

Boża logoterapia

Na Boże Narodzenie można popatrzeć jak na wielką logoterapię, którą Najlepszy Lekarz proponuje schorowanemu człowiekowi. Św. Jan pisze, że „Słowo stało się ciałem”. To zdanie można równie dobrze przetłumaczyć: „Sens stał się ciałem”. Spróbujmy odczytać najważniejsze fragmenty Janowego Prologu w ten sposób. „Na początku był Sens i Sens był u Boga, i Bogiem był Sens. On był na początku u Boga. Wszystko zaistniało dzięki Niemu. Bez Niego zaś nic nie zaistniało. To, co zaistniało, w Nim było życiem” (1-4). „Na świecie był Sens, świat dzięki Niemu zaistniał, lecz świat Go nie rozpoznał. Przyszedł do swojej własności, lecz swoi Go nie przyjęli” (10-11). „Sens stał się ciałem i zamieszkał wśród nas. Oglądaliśmy Jego chwałę”(14). Brzmi zaskakująco, świeżo. I nie jest to bynajmniej jakaś nieuprawniona zabawa słowami. Po prostu nie mamy jednego polskiego odpowiednika słowa „logos”, który oddałby adekwatnie całą głębię Janowego tekstu.

Przenieśmy teraz nasz wzrok na tekst św. Łukasza, opisujący Boże Narodzenie. Kluczowy fragment brzmi: „Kiedy tam [w Betlejem] przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (2,6). Mamy tutaj zwykłą ludzką historię: biedna matka rodzi syna w wyjątkowo trudnych okolicznościach – będąc w podróży, z dala od domu, bez ludzkiej życzliwości i pomocy. Jan i Łukasz piszą o tym samym wydarzeniu, ale widzą je z dwóch różnych perspektyw. Jan patrzy „z wysoka”, z punktu widzenia Boga, który „schodzi” na ziemię, idzie do swoich, aby ich zbawić. Tajemnica Boga sięga ciała i krwi człowieka. Łukasz patrzy na tę samą tajemnicę „od dołu”, od ludzkiej strony. Dostrzega w prostej ludzkiej historii ukryte działanie Boga. Uwierzyć w Boże Narodzenie oznacza połączyć te dwie perspektywy. W tym połączeniu ukrywa się prawda płynąca z Betlejem. Jej piękno, blask, ciepło, które promieniują na nasze życie.

Od pampersa do pampersa

Łukasz pisze, że Maryja „porodziła swego pierworodnego”. O Elżbiecie w analogicznej sytuacji napisał tylko „porodziła syna” (1,57), w przypadku Maryi pojawia się słowo „pierworodny” (gr. prototokos). To słowo ma swój religijny sens. Zgodnie z Prawem Starego Testamentu, pierworodny syn należał do Boga i winien być Mu złożony w ofierze. Dlatego Maryja udała się wkrótce do Jerozolimy, aby Jezusa „przedstawić Panu” w świątyni. Jest to zapowiedź ostatniej podróży Jezusa do Jerozolimy, Jego ofiary na krzyżu. W pismach św. Pawła słowo „pierworodny” staje się tytułem Jezusa określającym Jego misję. W Liście do Kolosan (1,15) Apostoł pisze, że Jezus jest „pierworodnym wobec każdego stworzenia”. Jest więc nie tylko pierwszym synem swej Matki, ale jest On i pierwszym umiłowanym Boga, umiłowanym najwcześniej, zanim powstał świat. Słowo „pierworodny” jest echem Janowego zdania o „Słowie, które było na początku”.

Macierzyńskim gestem Maryi jest owinięcie Jezusa w pieluszki. Co ciekawe, o pieluszkach mowa jest u Łukasza aż dwukrotnie (2,7 i 14). To symbol troski o życie bezbronnego dziecka. Przewijanie dziecka jest czynnością do bólu prozaiczną. Ale opieka nad niemowlakiem wymaga takich właśnie banalnych, powtarzanych setki razy czynności. Ewangelia niczego sztucznie nie koloryzuje. Bez świętej cierpliwości ani rusz. Bibliści zwracają uwagę, że ta dwukrotna wzmianka o pieluszkach może mieć jeszcze jedno głębsze znaczenie. Jest mianowicie aluzją do owinięcia w płótno martwego ciała Jezusa. Mamy więc płótna, w których człowiek zaczyna życie i płótno, w którym je kończy. Proszę wybaczyć współczesne skojarzenie, całkiem à propos – pampersy. Są takie dla niemowlaków, są i takie dla ludzi chorych, starych, u kresu swoich dni. Bóg = Słowo = Sens wszedł w ludzki los, podzielił z nami naszą drogę od jednych do drugich pampersów.

Żłóbek jak grób

Jest jeszcze jeden gest Maryi. „Położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Biblista ks. Józef Kudasiewiecz wyjaśnia: „Maryja nie zatrzymuje Syna dla siebie, lecz składa Go w darze światu, który nie ma dla Niego odpowiedniego miejsca. Przez ten gest Matki Jezus rozpoczyna w ukryty sposób swoją misję, która pozbawi Go nawet miejsca, gdzie mógłby złożyć głowę. Przychodząc na świat, nie miał nawet kołyski. Po śmierci nie ma własnego grobu. Między tymi dwoma wydarzeniami zawarte jest życie pełne ofiary, aż do śmierci włącznie. Uniżenie żłóbka zapowiada mękę krzyża”. Prawosławne ikony przedstawiają związek między żłóbkiem a śmiercią z całą ostrością. Na ikonach narodzenia Dzieciątko jest owinięte w pieluszki, które przypominają opaski grzebalne, a żłóbek ma kształt trumny. Tłem dla Jezusa są ciemności. Czerń groty jest symbolem ciemności świata skażonego grzechem, poddanego śmierci. Evdokimov tłumaczy: „Trójkąt groty, ten ciemny otwór do jej wnętrza, to piekło. Chrystus narodził się w cieniu śmierci, Boże Narodzenie pochyla niebiosa aż po piekło, a my wpatrujemy się w leżącego w żłobie Baranka z Betlejem, który zwyciężył węża i dał pokój światu”.

Ta wizja burzy idylliczny obraz stajenki. A przecież i Jan, i Łukasz podkreślają, że nie było miejsca dla Jezusa. Od początku był odrzucany, od początku był Izajaszowym Mężem boleści, Jego droga krzyżowa zaczęła się w chwili narodzin. Ciemności groty Narodzenia można odczytać bardzo osobiście jako mroki ludzkiego serca. W każdym z nas mieszkają bezsens, samotność, niekochanie. Świąteczna atmosfera powoduje, że u wielu ludzi te ciemności stają się jeszcze bardziej widoczne i trudniejsze do wytrzymania. Nie przypadkiem przy wigilii najbardziej brakuje nam ludzi, których kochamy, a którzy są poza domem albo już po drugiej stronie. Boże Narodzenie przynosi jednak lekarstwo. Jest nim Bóg, Światłość ze Światłości, który wchodzi w nasze ciemności. Jedna ze wschodnich modlitw głosi: „Owinięty pieluszkami rozrywa silne więzy naszych grzechów”. Rozerwie także całun śmierci, który kiedyś pokryje nasze ciała.

Trzeba przewinąć Boga

Jeśli Bóg-Sens leżał w pieluchach, czyli przyjął na siebie całą prozę życia, to znaczy, że proza życia ma sens. Boga można odnaleźć, zmieniając pampersy dzieciom lub staruszkom, w wierności monotonnym, banalnym czynnościom, które składają się na nasze powołanie rodzinne, zawodowe. Bóg-Sens jest blisko nas, jest także w tych miejscach, które wydają się najbardziej pozbawione sensu. Bóg ukrywa się w każdym człowieku bezradnym jak dziecko czekające na zmianę pieluchy lub odrobinę czułości. To, co duchowe, jest blisko tego, co cielesne, zwykłe, konkretne. Sacrum wkroczyło w profanum nie po to jednak, aby się w nim zatracić. Wielu z tych, którzy mówią, że chrześcijaństwo trzeba bardziej wcielić, w rzeczywistości chce je pogrążyć. Niektórzy chcieliby uczynić z niego religię tak plastyczną, że można z nią zrobić, co się chce. To groźna pokusa. Bóg wchodzi w ludzkie realia jak zaczyn, który ma przemienić całe ciasto. Niebo zstąpiło na ziemię po to, by ziemię przemienić w niebo. Bóg-Sens schodzi w nasze doły, by nas z tych dołów podnosić ku sobie. Jeśli chrześcijaństwo jest Bożą terapią, to lekarz nie powinien kierować się zachciankami pacjentów, ale podawać takie leki, które leczą. Chory musi zaufać bardziej lekarzowi niż sobie, inaczej umrze.

Jan: „swoi Go nie przyjęli”, Łukasz: „nie było miejsca”. Te zdania mówią o tym samym. Pozostają ciągle gorzko aktualne. Człowiek umiera z braku poczucia sensu, a jednocześnie nie chce przyjąć Sensu, który do niego przychodzi. Ludzie wykańczają się celami, które sami sobie wymyślają (mierząc za wysoko lub za nisko). Tymczasem nie musimy sami tworzyć sensu, on przychodzi do nas. Bóg pokazuje nam jasno cel życia. Jest nim miłość: bycie z innymi i dla innych. Nasza pycha zamyka jednak często drzwi przed Bogiem. Nie chcemy zgodzić się z tym, że dla Boga jesteśmy „swoi” (wręcz „sami swoi”), czyli należymy do Niego. Chcemy należeć tylko do samych siebie (to jest właśnie piekło, dokładnie to!).

Bóg nie chce przekonać nas do siebie mocą, siłą argumentów. On chce zdobyć nasze serca swoją bezbronnością, nawet swoimi pieluchami. Bóg-Sens czeka, aż Go przewinę, odłożywszy na bok swoją pychę, tytuły, wydumaną wielkość. Boże Narodzenie przynosi wielką pochwałę prozy życia, zwyczajności, która staje się nadzwyczajna dzięki miłości. Powiadamy czasem: to zbyt piękne, aby było prawdziwe. Czy nie jest jednak dokładnie odwrotnie? To znaczy, że właśnie dlatego, że piękne jest prawdziwe. Już Platon powiadał, że piękno jest blaskiem prawdy. Piękno świąt Bożego Narodzenia jest argumentem za tym, że są one prawdziwe. Nie dajmy się zwieść tym, którzy w święta będą tradycyjnie tłumaczyć, że to mit, bajka, psychologia, socjologia, a może nawet będą drwić z naszej radości. Bądźmy i dla nich zwiastunami Sensu, który zamieszkał w ludzkiej historii Jezusa po to, by każdą ludzką historię uczynić sensowną.

artykuł z numeru 51-52/2010 Gościa Niedzielnego