Kurs na rodzinę

Aleksandra Pietryga

publikacja 30.12.2010 12:30

Dziecko rysowało obrazki z mamą, domem, ale bez taty. Zrozumiałem, że coś zostało postawione na głowie.

Kurs na rodzinę Daniel Pietryga

Agnieszka pokazuje świąteczne kartki, jakie wspólnie z córeczką zrobiły w prezencie dla całej rodziny. Z fotografii uśmiechają się dziewczynki: 7-letnia Paulinka i 3-miesięczna Helenka. – Święta to czas odmienny pod każdym względem – mówi Agnieszka. – Staramy się ukazać to nie tylko przez duchowe przygotowanie, choć to niewątpliwie jest najważniejsze, ale też poprzez zewnętrzną oprawę. To jest ważne dla nas, ale przede wszystkim dla dzieci. Przygotowujemy świąteczny stół, potrawy, dekoracje, śpiewamy kolędy. Mamy nawet swoją rodzinną tradycję; przed świętami jedziemy do mojej 95-letniej babci, a prababci dziewczynek i razem z nią pieczemy pierniki. – Pan Bóg też działa poprzez znaki. Przecież sakramenty są znakami Bożej obecności – dodaje Łukasz. – Podobnie jest z Bożym Narodzeniem. Poprzez zewnętrzne znaki i symbole możemy ukazać głębię i istotę tych świąt. Chcemy też, żeby naszym dzieciom kojarzyły się ze spokojem, bliskością i obecnością rodziny.

Żeglarz przy kołysce

Łukasz od siedmiu lat jest dziennikarzem archidiecezjalnego Radia eM. I to bardzo dobrym. Kiedy wchodzi na antenę i głębokim głosem zaczyna mówić: „Jest środowy wieczór. »Prosto w serce«, czyli krąg biblijny”, to jego słowa rzeczywiście zapadają słuchaczom głęboko w serca. Będąc studentem filmoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim, poruszył tak serce subtelnej blondynki z kulturoznawstwa. – Razem z kumplem, w ramach dość szalonych działań, kręciliśmy filmy – opowiada Łukasz. – Notabene były świetnym przykładem na to, jak nie należy robić filmów (śmiech). W każdym razie kiedy umówiona aktorka nie zjawiła się na plan, przypomnieliśmy sobie o koleżance, która mieszkała niedaleko w akademiku.

Agnieszka zgodziła się zagrać w filmie, a pięć lat później zgodziła się zostać żoną Łukasza. Małżeństwem są od dziewięciu lat. Od siedmiu cieszą się córką Pauliną, a od trzech miesięcy Helenką. – Bycie rodzicami sprawia, że wiele rzeczy przestaje być ważne, zmieniają się priorytety – mówią Turowie. – Dla mnie niesamowitym odkryciem w macierzyństwie była całkowita zależność dziecka ode mnie – dzieli się Agnieszka. – Poczucie, że ono w pełni polega na nas i że my musimy sprostać jego oczekiwaniom. – Pan Bóg, dając mi dziecko, niejako uratował mnie przede mną samym – mówi Łukasz. – Ono pojawiło się w momencie, kiedy poczułem, że oto teraz cały świat jest u moich stóp i sam jestem sobie sterem, żeglarzem, okrętem. I kiedy myślałem, że teraz już wszystko wiem i ze wszystkim sobie poradzę, pojawiła się Paulina. Trzeba było na nowo porządkować swoje życie i swoje myślenie.

Przy stole i w samochodzie

Łukasz i Agnieszka związani są od zawsze ze Śląskiem. Jednak po studiach, zaangażowani w ciekawe projekty, kursowali pomiędzy Krakowem, Katowicami a Warszawą. Kiedy urodziła się Paulinka i musieli podjąć decyzję, gdzie ostatecznie się zakotwiczą, wybrali Śląsk. – Głównie dlatego, że tu mieszkają nasze rodziny – mówi Łukasz. – Bardzo nam pomagają.

Turowie są niezwykle rodzinni. Często spotykają się nie tylko z rodzicami i rodzeństwem, ale także z ciociami, wujkami, kuzynostwem. – Na naszym weselu było ponad sto osób – opowiada Łukasz. – Nie wyobrażamy sobie też spędzania świąt tylko w czwórkę. – Byłoby jakoś smutno – dodaje Agnieszka.

W Boże Narodzenie jeżdżą po Śląsku, odwiedzając rodzinę. Jest to tym bardziej godne podziwu, że z racji charakteru pracy w pierwszy czy drugi dzień świąt Łukasz musi być w radiu. – Zależy nam, żeby dziewczynki poznały wartość rodziny, także tej dalszej – mówią rodzice. – Cieszą nas bliskie relacje Paulinki z kuzynkami.

Rezolutna siedmiolatka ochoczo potakuje. Dojrzała, jak na swój wiek, inteligentna i wygadana, już dziś mogłaby z powodzeniem prowadzić radiową audycję dla dzieci. Pięknie rysuje i chętnie wykonuje różnorakie prace plastyczne. Odziedziczyła to po mamie. Urządzone ze smakiem mieszkanie Turów zachwyca oryginalnością i pomysłowymi rozwiązaniami. Agnieszka jest teatrologiem. Pracowała przez lata w Śląskim Teatrze Tańca w Bytomiu, obecnie pracuje dla PWST na Wydziale Teatru Tańca. – Generalnie zarządza ludźmi – mówi Łukasz. – Jest w tym świetna – dodaje z przekonaniem.

Tata w domu

Jakim są małżeństwem? – Raczej zgodnym – odpowiadają razem. – Nauczyliśmy się wszelkie konflikty rozwiązywać w rozmowach. – Kiedyś trenowałam karate, mam więc większą siłę perswazji – śmieje się Agnieszka. Czy niełatwo żyć z zapracowanym dziennikarzem? – Przyzwyczaiłam się i zaakceptowałam taki stan – mówi spokojnie żona. – Było mi trudniej przy pierwszym dziecku. Teraz nieźle sobie radzimy. – W pewnym momencie otrzymałem mocne ostrzeżenie, które na szczęście rozpoznałem – opowiada Łukasz. – Moja córka zawsze chętnie rysowała. Aż pewnego razu zwróciłem uwagę, że na tych obrazkach pojawia się mama, Paulina, dom, ale nie ma taty. I kiedy zapytałem ją o to, usłyszałem: „No, jak to? Tata jest w pracy”. Pomyślałem, że chyba coś zostało postawione na głowie. Od tego czasu pilnuję, aby kluczem do gospodarowania czasem była właściwa hierarchia ważności.

Łukasz uważa, że mężczyzna nie staje się ojcem automatycznie. – Cały czas uczę się ojcostwa – mówi. – Jest to proces dynamiczny. Podobnie jak to, że nie jestem gotowym chrześcijaninem. Staję się nim każdego dnia bardziej.

Małżeństwo, narodziny dzieci, praca w katolickiej rozgłośni sprawiły, że Łukasz zaczął zastanawiać się nad swoją relacją z Bogiem. – Nie ukrywam, że kiedyś było mi do Pana Boga dalej niż bliżej – mówi szczerze dziennikarz. Przemiana nastąpiła w Roku Eucharystii 2005. Dziś mogę powiedzieć, że to Pan Bóg mocno zabiegał o to, żebym ja nie popsuł swojego życia. Uważam to za wielki dowód Jego Miłosierdzia!