To nie była droga usłana różami

Maciej Rajfur

GN 36/2021 |

publikacja 09.09.2021 00:00

Cała Polska usłyszała o niej 27 sierpnia, gdy zdobyła złoty medal na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio. Dziś mówi: – Choć wiele razy mogłam umrzeć, jednak dożyłam tej chwili, że zagrali dla mnie na igrzyskach Mazurka Dąbrowskiego!

Róża Kozakowska zdobyła na paraolimpiadzie złoty medal w rzucie maczugą. YASUYOSHI CHIBA/ afp/east news Róża Kozakowska zdobyła na paraolimpiadzie złoty medal w rzucie maczugą.

Kiedy Róża Kozakowska zdobywała pierwszy dla Polski złoty medal na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio, niewielu wiedziało, przez co przeszła ta dzielna sportsmenka. Historia jej życia tak szybko obiegła kraj jak informacja o mistrzostwie i pobitym rekordzie świata w rzucie maczugą (28,74 m). – Wielokrotnie prosiłam Boga, by mnie zabrał z tego świata. Na szczęście miał wobec mnie inne plany. Poprzez sport utrzymał moją wolę życia. Dziś jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi – stwierdziła zaraz po osiągnięciu życiowego sukcesu.

Bestia we własnym domu

Obok tego złota nie można przejść obojętnie. Droga do niego nie była usłana różami. Co więcej, Polka wywalczyła najcenniejszy krążek dzień po swoich 32. urodzinach, sprawiając sobie najpiękniejszy prezent, o którym marzyła od dziecka. A dzieciństwo miała bardzo trudne. Była dzieckiem radosnym, pełnym optymizmu. Na zdjęciach z przeszłości rzuca się w oczy jej uśmiech od ucha do ucha. Niestety, regularnie gasił go ojczym. Róża mieszkała z nim i mamą w bardzo trudnych warunkach. – Grzyb, zimno, przeciekający dach. Rudera. Ten budynek nadawał się tylko do zburzenia przez koparkę – wspomina po latach.

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.