Uratowany po raz trzeci

Aleksandra Pietryga

publikacja 02.02.2011 09:20

Kiedy usłyszał, że pod zawalonym dachem znajdują się setki osób, zabrał wyszkolonego wilczura, by ratować rannych spod gruzów. Nie wiedział, że to jego ocalą.

Uratowany po raz trzeci Foto: Aleksandra Pietryga

Gdy przed pięciu laty doszło do zawalenia się dachu hali Międzynarodowych Targów Katowickich (MTK) w Chorzowie Leszek Zach, emerytowany pracownik służb ratowniczych, postanowił udać się na miejsce katastrofy wraz ze swoim psem Haganem. – Wahałem się trochę. Nie czułem się tego dnia najlepiej – opowiada Zach. – Wiedziałem jednak, że każda pomoc będzie tam teraz na wagę złota. Pies jest wyszkolony na psa ratowniczego, ma doskonały węch. Ja też ukończyłem ratownicze kursy.

A on szczekał i szczekał

Nie mylił się. Po dotarciu na miejsce momentalnie był zatrzymany. Kilkakrotnie. A to strażak prosił o pomoc w przeniesieniu ciężkiego sprzętu, a to lekarka chciała, by złapał nosze z ranną osobą. Im głębiej wchodził, tym ogrom tragedii bardziej go przytłaczał. – To było straszne; wszędzie ranni i zabici; jęki i błagania o pomoc – dzieli się przeżyciami ratownik. – Próbowałem pomóc starszej kobiecie i jej wnuczkowi, którzy byli uwięzieni pod gruzami, ale nie dałem rady.

Kiedy wychodził, by wezwać pomoc poczuł, że robi mu się słabo. – To ostatnie, co pamiętam – uśmiecha się Leszek Zach. – Obudziłem się już w szpitalu. Resztę zna z opowiadań. Podobno stracił przytomność wśród gruzów. Uratował go jego własny pies, który szczekaniem zwrócił uwagę służb ratowniczych. W szpitalu stwierdzono zawał. – Nigdy nie chorowałem – dziwi się Zach. – Ogrom przeżyć zrobił swoje, ale to mogło zdarzyć się wszędzie. Szczęście w nieszczęściu, zdarzyło się w miejscu, gdzie nie brakowało lekarzy. Natychmiastowa reanimacja uratowała mu życie.

Życie razy trzy

Nie po raz pierwszy. O śmierć otarł się już trzykrotnie. Kiedy był małym chłopcem wypadł z okna na piętrze. Lekarze nie dawali szans na przeżycie. – Powiedzieli mojej matce, że w najlepszym przypadku będę w stanie wegetatywnym – opowiada Zach. – Przeżyłem i funkcjonuję nieźle.

Po raz drugi wymknął się śmierci, gdy uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. I ten trzeci raz pięć lat temu… – Pomyślałem sobie, że Pan Bóg mnie jeszcze potrzebuje – uśmiecha się Leszek Zach. – Chyba mam coś tu jeszcze do zrobienia. Dług wdzięczności spłaca działaniem. Miłośnik zwierząt opiekuje się tymi najbardziej pokrzywdzonymi; wyrzuconymi na bruk; w schroniskach. W domu ma kilka kotów i psów. Pomaga też wszędzie tam, gdzie drugi człowiek potrzebuje pomocy. – Otrzymałem wiele dobra ze strony ludzi, zwłaszcza w trudnych chwilach choroby i rehabilitacji – mówi Zach. – Caritas Archidiecezji Katowickiej wspomagał moją rodzinę finansowo, gdy było bardzo ciężko. Teraz ja staram się go wspierać w jego działaniach.

Przez kilka lat Leszek Zach wraz z żoną i dorosłymi dziećmi prowadził niezwykłą kawiarenkę internetową. Za symboliczną kwotę dzieciaki mogły surfować po sieci pod okiem dorosłych. Mamy chętnie zostawiały pod fachową opieką (córka Agnieszka jest pedagogiem) swoje pociechy. – Dzieci same sprzątały, opiekowały się zwierzętami, organizowaliśmy dla nich różne konkursy – wspomina z uśmiechem Zach. Niestety, Spółdzielnia Mieszkaniowa podniosła czynsz lokalu i rodzinę nie stać już było na utrzymywanie kafejki. Szkoda.

– Jestem szczęściarzem – mówi Leszek Zach. – Mam wspaniałą rodzinę, wyrozumiałą żonę, a Pan Bóg trzykrotnie dał mi nową szansę. Wiem, że nie mogę jej zmarnować.