Jak dobrze mieć sąsiada

Leszek Śliwa

publikacja 05.02.2011 00:00

Jednego denerwuje głośno włączone radio, innego – bawiące się dzieci. Niektórzy sąsiedzi wydają się zbyt wścibscy, inni – nieuczynni. Punktem zapalnym może być dosłownie wszystko.

Jak dobrze mieć sąsiada Marco Fedele / CC 2.0

A Ty? Czy z ręką na sercu możesz powiedzieć, że lubisz swoich sąsiadów?

Wracam zmęczony po pracy. Na uliczce pod blokiem nie znajduję wolnego miejsca na zaparkowanie samochodu. „A to bezczelne lenie. Siedzą sobie w domu i jeszcze zajmują parking” – mruczę wściekły. Stawiam auto kilkadziesiąt metrów dalej. Wchodzę do klatki schodowej, chwytam drzwi od windy i w tym momencie winda rusza w górę. „Co za łobuz porwał mi windę! Przecież w dół może sobie zejść po schodach” – myślę. Sąsiedzi mogą nam się narazić nawet wtedy, gdy nie robią nic złego. Czasem drażnią nas samym swoim istnieniem.

Przekleństwo wielkiej płyty

O zaniku więzi sąsiedzkich mówiło się już w latach siedemdziesiątych. Nazywało się to wtedy „znieczulicą społeczną”. Wówczas za głównego winowajcę uznano dumę socjalizmu – osiedla wieżowców. W osiedlach problem był widoczny tak bardzo, że wielka płyta stała się symbolem rozkładu więzi sąsiedzkich. Okazało się jednak, że zjawisko to może występować wszędzie i w każdych czasach. I nie chodzi tylko o to, że większości sąsiadów człowiek nawet nie rozpoznaje. Gorzej, że i tych znanych rzadko darzy sympatią. Czasem sami nie zauważamy, kiedy stajemy się coraz bardziej egoistyczni i coraz mniej tolerancyjni.

Kryzys więzi sąsiedzkich towarzyszył wszędzie industrializacji, migracjom, przeludnieniu. Wszystkie te problemy wcześniej niż u nas pojawiły się w Stanach Zjednoczonych i na zachodzie Europy. Logicznie więc tam też należy szukać wzorów przeciwdziałania tym negatywnym zjawiskom. Niektórzy w Polsce już takie sposoby znaleźli albo przynajmniej są na dobrej drodze.

Nie tylko modlitwa

Ksiądz Paweł Kostrzewa pod koniec lat dziewięćdziesiątych przebywał we Włoszech. – Podpatrywałem życie tamtych społeczności skupionych wokół Kościoła, i stamtąd przywiozłem taką myśl do Polski, że parafia musi być jak najbardziej otwarta dla wszystkich. Obok modlitwy trzeba znaleźć miejsce na najróżniejsze przejawy życia i bycia razem – mówił pięć lat temu dziennikarzowi lokalnego tygodnika „Życie Kalisza”.

Ksiądz Paweł ostro wziął się do roboty. W kaliskiej parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, której został proboszczem, założył Parafialny Klub „Quo Vadis”. Stał się on miejscem swobodnych spotkań przy herbacie czy kawie. W każdy poniedziałek po wieczornej Mszy św. odbywają się „Spotkania sąsiedzkie”. – Chodzi o to, żeby nie być „samotnym wśród ludzi” – tłumaczy proboszcz. Każde spotkanie jest zorganizowane pod jakimś hasłem tematycznym, co pozwala na łatwiejsze nawiązanie kontaktów z nowymi uczestnikami zebrań. Tematy zgrupowano w siedem cykli: Drogowskazy, Pielgrzymowanie, Daty i sprawy, Twoje imię, Kalisz i kaliszanie, Wieczory autorskie i Rozmowy przy stole. W listopadzie zeszłego roku parafianie świętowali jubileusz setnego poniedziałku sąsiedzkiego.

Banki czasu

„Bankierzy czasu” są grupą ludzi, którzy chcą sobie wzajemnie pomagać. Każdy ma jakieś umiejętności, które może nieodpłatnie zaoferować innym. Jeżeli udziela pomocy członkowi banku czasu, to każda godzina jego pracy jest zapisywana na osobistym koncie. Każda godzina przyjętej od kogoś pomocy pomniejsza stan tego konta. Różnorodność oferowanych usług pozwala oczekiwać, że znajdzie się ktoś, kto kiedyś wyświadczy nam usługę, która będzie nam potrzebna. Zasadą jest, że godzina dowolnej pracy na rzecz członka banku czasu jest równa godzinie każdej innej pracy. Do tej wymiany nie są potrzebne pieniądze, gdyż w banku czasu za nic się nie płaci.

Wiele banków czasu powstało jako sąsiedzkie sieci pomocy i wzajemnego świadczenia sobie różnorodnych usług. Dla członków banku czasu przestaje być problemem wyprowadzenie psa w czasie choroby, opieka nad dziećmi, gdy trzeba coś nagle załatwić. Łatwiejsze staje się dowożenie i przywożenie dzieci ze szkoły. Członkowie sąsiedzkich banków czasu rzadziej wydają pieniądze na fryzjera, lekcje gry na instrumencie, lekcje języka, masaż. Drobne usługi hydrauliczne, remontowe wyświadczy im lokalna „złota rączka”.

Idea narodziła się w 1980 roku w Stanach Zjednoczonych. Pomysłodawcę, amerykańskiego prawnika Edgara Cahna, irytowała rezygnacja wielu jego znajomych z życia rodzinnego i towarzyskiego na rzecz pogoni za pieniądzem i przeznaczania wszystkich sił na pracę zawodową. Banki czasu stopniowo stawały się coraz popularniejsze nie tylko w USA, ale także w Japonii i w Europie Zachodniej. W Polsce istnieją od niedawna w Warszawie, Opolu, Wrocławiu, Zielonej Górze.

Czujny sąsiad

Donoszenie na policję w Polsce bardzo źle się kojarzy. Otoczeni niegdyś przez wszędobylskich szpicli i agentów wykazujemy czasem zadziwiającą solidarność we wspólnym froncie przeciw policji. Niektórzy z nas czują moralny obowiązek ostrzegania światłami kierowców przed drogówką, nawet jeśli w ten sposób zwiększamy szanse „piratów” na uniknięcie sprawiedliwego mandatu. Dlatego wymyślona w 1976 roku w amerykańskim stanie Nowy Meksyk akcja „Crime Stoppers” długo nie miała u nas szans powodzenia. Polega ona na informowaniu policji o wszelkich podejrzanych i niepokojących sytuacjach. Z czasem jednak wielu ludzi uświadomiło sobie, że wandal rozwalający ławkę na skwerze prawie zawsze jest bezkarny. A przecież rzadko się zdarza, że nikt nie widzi jego wyczynów. W ten sposób w kilku miastach rozpoczęto akcję „Czujny sąsiad”. Przy okazji przedstawiciele policji często podkreślali w mediach, że najlepszym sposobem na uniknięcie włamań jest sąsiedzka pomoc.

Już samo zainteresowanie kręcącymi się po okolicy obcymi ludźmi może odstraszyć bandytów od popełnienia przestępstwa. Ludzie uznali, że warto poinformować sąsiada o terminie wyjazdu na urlop, choćby po to, by pod naszą nieobecność rzucił czasem okiem na nasz dom czy wyjął korespondencję ze skrzynki. Okazuje się, że takie proste usługi mogą pomóc w budowaniu klimatu zaufania między ludźmi. I kto wie, czy to nie jest ważniejsze od bezpośrednich efektów policyjnych akcji…

artykuł z numeru 20/2005 GN