Niemożliwe nie istnieje

Katarzyna Widera-Podsiadło

GN 23/2022 |

publikacja 09.06.2022 00:00

Kamila nigdzie nie chcieli. Lubi grać na instrumentach, ale takie dziecko raczej nie zabłyśnie na żadnej scenie. Więc po co uczyć…

Janusz Piekarski, pomysłodawca i szef Stelli –  warsztatów sportowych dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Roman Koszowski /Foto Gość Janusz Piekarski, pomysłodawca i szef Stelli – warsztatów sportowych dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie.

Są odrzucane przez zdrowych rówieśników. Piotr tego nie dostrzegał, ale jego mama z boku widziała. To bolało, nadal boli. – Zdrowe dzieci nie są winne, trudno im skomunikować się np. z dzieckiem niemówiącym, ale rodzice mogliby wiele swojemu dziecku wytłumaczyć, uwrażliwić je, gdyby tylko chcieli – uważa mama 17-letniego Piotra, Anna Kwiatkowska. Nauczyła się walczyć. Jak mówi, wiele tych dzieci jest urodziwych, sprawnych fizycznie, tylko ich zachowanie jest nieadekwatne do wieku. Ludzie często myślą, że one są niegrzeczne, niewychowane. – Z tego powodu nauczyłam się mówić o tym, że moje dziecko jest niesprawne intelektualnie, dlatego tak się zachowuje. W przychodni głośno informuję, że nie może czekać, bo zacznie być uciążliwy dla otoczenia, i przepuszczają nas. Zawsze ktoś życzliwy się znajdzie.

Anna pracowała już z dziećmi niepełnosprawnymi, kiedy na świecie pojawił się Piotr. Problemy okołoporodowe, usunięcie wyrostka robaczkowego w czasie trwania ciąży, zarażenie mamy paciorkowcem i gronkowcem doprowadziły do zapalenia płuc i sepsy u Piotra. Miał małe szanse na przeżycie, ale udało się. Od tego czasu jest rehabilitowany, trwa walka z autyzmem, niepełnosprawnością intelektualną. To wszystko trwa 17 lat, w tym 7 na warsztatach Stella.

Autystyk lubi głośną muzykę

W Europie Zachodniej jest inaczej. Wiele zajęć dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną jest prowadzonych w grupie. Chodzi o to, by rehabilitacja miała wymiar wspólnej zabawy, a nie formę terapii indywidualnej. Janusz Piekarski jeszcze jako trener dzieci zdrowych, jeżdżąc po Europie, zauważył, że dzieci w grupie świetnie się bawią, rozwijają i współdziałają ze sobą. – Między bajki można włożyć twierdzenie, że dzieci autystyczne potrzebują wyciszenia, nie mogą być za bardzo przebodźcowane. To z pozycji zajęć sportowych, którym towarzyszy głośna muzyka, wygląda inaczej – mówi. Mężczyzna postanowił więc na Śląsku, najpierw w Zabrzu, stworzyć warsztaty sportowe dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Nazwa była pewnym problemem, na szczęście pomogła żona, której propozycja się przyjęła – to Stella.

Obawy początkowo były, ale szybko przekonał się, że dzieci świetnie czują się w grupie. Wypracował metody, które pomagają je utrzymać w ryzach, by chciały słuchać poleceń, by reagowały na dźwięki. Bo zajęciom towarzyszy muzyka. Kiedy jest włączona, dzieci wykonują wcześniej ustalone zadania, gdy muzyka cichnie – wtedy zatrzymują się i czekają na nowe polecenie trenera.

Zainteresowanie warsztatami było ogromne. Dziś, po 7 latach działalności, jest już siedem lokalizacji, nie tylko w ścisłej śląskiej aglomeracji, ale również w Częstochowie. Rodzice są zachwyceni. Słowom uznania dla pana Janusza nie ma końca. Przede wszystkim za to, że jako pierwszy pomyślał o tym, by dla takich dzieci, dla których nie ma miejsca gdzie indziej, otworzyć serce i szkoły – bo to tam odbywają się zajęcia. Dla Kamila było to wybawieniem.

Superobóz

Tak, obozy sportowe są super. Decyzja była spontaniczna, jakoś po półtora roku funkcjonowania warsztatów Janusz Piekarski rozmawiał z rodzicami, słuchał ich żalów. Nie mieli pomysłu na wakacje, takie samodzielne, dla swoich pociech. Przecież niewiele jest miejsc, które mają ofertę dla takich dzieci. Janusz spróbował najpierw z sześciorgiem podopiecznych. Nie wiedział, czy uda mu się to ogarnąć, jak będą się zachowywać, czy nie będą się bały, płakały, tęskniły. Okazało się, że nie ma żadnych problemów. Mimo że dzieci w wielu przypadkach potrzebują zażywać leki, że czasem trzeba posiedzieć przy nich w trakcie zasypiania i udzielić im każdej innej pomocy, to nie stanowi to tak naprawdę wielkiego problemu dla organizatorów. Ponadto rodzice zwrócili uwagę, że dzieci wróciły odmienione. Przede wszystkim bardziej samodzielne. W domu wszystko robi się za nie, nawet w czynnościach, które mogłyby same wykonać, wyręczają je rodzice. Tak już mają, taką wmontowaną nadopiekuńczość. Tymczasem na obozie sportowym nawet szwedzki stół po kilku posiłkach nie stanowił dla dzieci większego problemu. Może czasem coś rozsypały, coś wylały, ale każdy dzień przynosił coraz więcej umiejętności i wyposażał w sprawności, których dotąd nie miały okazji rozwijać. Cały dzień gry sportowe, zabawy, spacery – dzieci wieczorem były tak szczęśliwie wykończone, że zasypiały bez większego problemu, nawet te, które dotąd musiały trzymać swoją mamę za rękę. Obozy letnie, później zimowe – dziś korzysta z nich prawie 70 osób w sezonie. Pojawiły się też półkolonie dla tych dzieci, które jeszcze boją się wyjechać. To również ukłon w stronę pracujących rodziców, którzy nie wiedzą, co zrobić z dziećmi w czasie wakacji czy ferii. Liczba zainteresowanych rośnie, a szczęście dzieci, uśmiechy na ich buziach są najlepszą reklamą.

Pojawił się uśmiech

Wiktor jeszcze nie był na obozie. Ma 7 lat, nie mówi, ma spektrum autyzmu. Jego mama Justyna Paruzel ma nadzieję, że kiedyś uda się syna wyprawić na obóz. A na razie cieszy się, bo Wiktor uwielbia treningi. Nigdy wcześniej nie miał okazji uczestniczyć w jakichkolwiek zajęciach pozalekcyjnych o charakterze innym niż rehabilitacyjny. – Szkoda, że w Częstochowie nie ma takich zajęć – to znaczy nie było, dopóki nie pojawiła się Stella – mówi Justyna. Niespełna rok uczestnictwa w warsztatach spowodował, że Wiktor potrafi rozładować nagromadzone emocje, stał się bardziej społeczny, zobaczył, że w grupie można się bawić. Jest niezmiernie ruchliwym dzieckiem, takie żywe srebro, wszystkim się interesuje, z uśmiechem na twarzy. A uśmiech pojawił się jakiś czas temu. Dlatego mama Wiktora poleca wszystkim warsztaty, choć niektórzy starali się ją od tego pomysłu odwieść. Mówili, żeby nie woziła dziecka na te treningi, bo po co, przecież Wiktor sobie nie da rady. – Nasze dzieci nie mają wiele radości, bo jak nie psycholog, to psychiatra, logopeda, rehabilitant SI i wielu innych. Wszystko indywidualnie, wszystkie zajęcia nastawione na terapię, która trwa i trwa – pani Justyna nie neguje potrzeby rehabilitacji, ale podkreśla, że zajęcia w grupie w Stelli są inne, mają formę zabawy, treningu sportowego, dlatego są tak lubiane przez dzieci.

Dał im radość

Janusz Piekarski po latach pracy z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie wie już, że niemożliwe nie istnieje. Każdy dzień, każde spotkanie z rodzicami przynosi informację o kolejnych sukcesach podopiecznych. Dzieci, które do tej pory były zamknięte, wycofane, zalęknione, otwierają się, wychodzą do rówieśników, zaczynają się uśmiechać. Te, które do tej pory były mało samodzielne, zaczynają podejmować wyzwania. Dla jednego będzie to przebranie się w sportowy strój, dla drugiego jazda na rowerze, a dla jeszcze innego pokolorowanie obrazka. Bo sport, ruch, skupienie uwagi na wykonywanej czynności ma bezpośrednie przełożenie na motorykę. Dziecko, które do tej pory niechętnie brało do ręki kredkę, zaczyna np. kolorować obrazki. Pewnie, że nieudolnie, krzywo i w jednym kolorze – ale robi coś, czego do tej pory unikało. Ruch ma przełożenie na rozwój mowy, na potencjał intelektualny, nawet na przełamanie problemów z jedzeniem. – Nie o współczucie i zagłaskanie dziecka chodzi, ale o wsparcie, które staramy się tym dzieciom dawać. Wsparcie, które będzie procentować w ich rozwoju. One są naprawdę takie jak my, tylko mają pewne deficyty, ograniczenia – mówi Janusz Piekarski, który dał dzieciom niepełnosprawnym intelektualnie radość, jakiej niejednokrotnie nigdy jeszcze nie doświadczyły.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.