Dzieci, które przemieniają

Katarzyna Widera-Podsiadło

GN 40/2022 |

publikacja 06.10.2022 00:00

Jego modlitwą był znak krzyża. To dziecko nie mówiło, jednak ten prosty gest był największym aktem wiary i miłości.

Barbara Matuszewska pracuje w ośrodku szkolno-wychowawczym w Bartoszycach. henryk przondziono /foto gość Barbara Matuszewska pracuje w ośrodku szkolno-wychowawczym w Bartoszycach.

Bała się tych dzieci i tej pracy. Nie wiedziała, jak rozmawiać z nimi o Bogu. Wcześniejsza, czteroletnia praktyka w szkole publicznej nie dała podwalin pod pracę w ośrodku szkolno-wychowawczym. Ale Barbara Matuszewska wiedziała, że Pan Bóg jej pomoże. Przecież nie chciała katechizować. Kiedy na pierwszym roku studiów wypełniała ankietę, zaznaczyła, że w żadnym razie nie chce zajmować się taką pracą. – Pojawiła się jednak w sercu myśl: ja nie chcę, ale może Pan Jezus będzie miał taki plan… Miałam odmówić? Wyrzuciłam deklarację i napisałam nową, ze zgodą na katechizację – opowiada Basia. Kiedy dziś wspomina ten moment, wie, że to był dobry wybór.

Po ślubie przeprowadziła się do innej miejscowości. Wówczas stanęła przed decyzją: albo przyjmie posadę w ośrodku szkolno-wychowawczym w Bartoszycach, gdzie uczyły się dzieci z niepełnosprawnością intelektualną, albo nie będzie miała pracy w ogóle. Prawie 25 lat temu materiałów do katechezy specjalnej nie było niemal żadnych. Ze studiów wyniosła jedynie zdawkowe informacje. Została jednak poprowadzona – kolejne osoby, które spotykała na swojej drodze, czasem w przedziwny sposób pomagały jej wejść w świat dzieci.

Płacz, który niesie się do Boga

To była ósma klasa. Dzieci z lekką niepełnosprawnością intelektualną. Weszła, sprawdziła obecność i napięcie stopniowo zaczęło opadać. Okazało się, że z tymi dziećmi można normalnie rozmawiać, że tworzy się relacja. – Praca była prościutka. Starałam się słuchać, co mówią, i co je cieszy – wspomina. Basia odetchnęła z ulgą. – Myślałam: „Dziękuję Ci, Panie Boże, jakoś może da się tu pracować”. Ale lekcje w zespołach edukacyjno-terapeutycznych wyglądały już inaczej. Było trudniej. – Dzieci mówiły na przykład, że nie pójdą na religię, bo chcą pana Wojtka, poprzedniego katechetę. Nie mogły pojąć, że coś się zmieniło – opowiada. Po jakimś czasie zaczęły się jednak przekonywać i praca z nimi dodawała kobicie skrzydeł, radości, spokoju.

Pamięta jedną z pierwszych katechez listopadowych. – Była modlitwa za zmarłych. Chłopiec niemówiący, jakoś zrobił znak krzyża, ale co z tego rozumie? W pewnym momencie zaczął strasznie płakać – wspomina. Okazało się, że dzieci jednak rozumieją jej przekaz. Kiedy powiedziała, że będą modlić się za zmarłych, obudziło to w chłopcu pamięć o zmarłej babci. Ta modlitwa bardzo go poruszyła, przez cały listopad płakał. W ten sposób wyrażał swoje emocje: nieudolny znak krzyża i płacz, który niósł się do Boga.

Dotknij moich ust

Basia zastanawiała się wielokrotnie, co się dzieje w głowach dzieci, kiedy się modlą, i doszła do wniosku, że między nimi a Bogiem jest szczególna płaszczyzna porozumienia. – Mam poczucie, że Pan Bóg jest bardzo blisko nich. Spotkania z tymi dziećmi są dla mnie ogromną tajemnicą. Przemieniają mnie – wyznaje. I wspomina I Komunię Świętą swoich pierwszych uczniów. Mieli 12–13 lat. Trwały przygotowania, starała się wszystko tłumaczyć, prostym językiem pokazywała różnice między zwykłym chlebem a chlebem Bożym – ale czy tak do końca wierzyła, że one wszystko zrozumiały?

Był też inny chłopiec, który nie mówił. Basia zauważyła, że po przyjęciu Komunii to się zmieniło. Z zachwytem opowiedziała też o tym jego matka. Chłopak odbywał wcześniej terapię logopedyczną i inne możliwe działania, które miały usprawnić jego mowę. Jednak dopiero silne przeżycie, jakim było przyjęcie Pana Jezusa do serca, spowodowało, że jego usta przemówiły.

Z kolei rodzice innego chłopca opowiadali, że w dniu I Komunii Świętej wstał o 5.00 rano i poszedł się golić. Oczywiście pozacinał się na twarzy, musiało go to boleć, jednak chciał w tej ważnej chwili pięknie wyglądać. Przeżycie było tak ogromne, że nie mógł spać. Inne dzieci również tego dnia czuły, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Były od wczesnego rana pobudzone, radosne, czuły w głębi serca coś, co tylko przed nimi odkryły niebiosa.

Dlaczego taka jestem?

To są trudne pytania i trudne odpowiedzi. „Pani Basiu, a dlaczego ja się taka urodziłam? A dlaczego ja taka jestem? Chciałabym być normalna, taka jak wszyscy” – głos dziewczyny, dorosłej, ale pytającej prosto jak dziecko, bolą. Bo co odpowiedzieć? Basia zastanawia się nad każdym słowem. – „Wiesz, nie wiem, ja też pewnych rzeczy nie rozumiem. Jesteś dla nas ważna taka, jaka jesteś, taką cię lubimy, taką cię cenimy” – mówiłam jej – wspomina. Basia wie i czasem mówi to dzieciom, że na wszystkie pytania dostaną odpowiedź w niebie, kiedy już będą blisko Jezusa, zdrowe i szczęśliwe.

Przejścia Pana Boga

Czasem otrzymuje lekcje od swoich podopiecznych. Pamięta, jak kiedyś bardzo trudno układała jej się współpraca z jednym z kapłanów. – Staram się nigdy na nikogo źle nie mówić, ale wtedy nie dawałam rady, ciągle gadałam złe rzeczy. W takiej całkowitej bezradności poszłam do koleżanki, która jest psychologiem, i prosiłam o pomoc. Te moje zwierzenia słyszała pewna podopieczna ośrodka – opowiada. Jakież było zdumienie Basi, gdy owa dziewczynka, wydawało się, niezainteresowana tym, co się dzieje wokół, stanęła, wlepiła wzrok w ścianę i nagle powiedziała: „Pani Basiu, tak nie wypada, to nie po chrześcijańsku. Pan Jezus się gniewa”. Dziecko zaraz potem zajęło się swoimi sprawami. Basia wiedziała, że przemówił przez nie Chrystus. – Często czegoś takiego doświadczam. Mam wrażenie, że Pan Bóg się wtedy odzywa, że przemawia przez te niepełnosprawne dzieci – opowiada. W innej sytuacji, kiedy Basia miała ogromny problem – przygniatały ją domowe sprawy, ta sama dziewczynka, również pochłonięta swoimi sprawami, stanęła nagle i nie patrząc w stronę katechetki, powiedziała: „Pani Basiu, pani się nie martwi. Pan Jezus zna pani cierpienie, Pan Jezus pani pomoże”. Kobieta miała oczy pełne łez. Obok niej przeszedł Pan Bóg.

Koraliki do nieba

– W tym, co robię, mam poczucie obecności Boga. Takie sytuacje, gdy ktoś przeżywa jakieś domowe tragedie, problemy, i zwierza się z nich, motywują mnie do modlitwy za tę rodzinę. Często również proszę „moje” dzieci o modlitwę, bo wiem, że one są bliżej Boga i że będą wysłuchane – mówi katechetka. Teraz modli się z nimi o pokój na świecie. Pamięta, jak w pierwszych dniach wojny przyszły do szkoły i z trwogą pytały, co można zrobić. Przecież w żaden sposób nie są w stanie pomóc… Basia wiedziała, co mogą zrobić. Poleciła im modlitwę w intencji pokoju. Modlą się Różańcem. Jedna dziesiątka, bo dłużej nie potrafią się skupić, ale gdy tak się modlą, katechetka jest przekonana, że ich prośby płyną prosto do Pana Boga. – Kiedyś dzieci pytały, co mają robić, bo przecież modlą się, a wojna ciągle trwa. Zapytałam: „A jak się teraz czujecie? Jesteście spokojni?”. Odpowiedziały, że tak. „No właśnie, a kiedy wybuchła wojna, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, byliście bardzo zdenerwowani. Teraz jest inaczej. To znaczy, że Różaniec pomógł, wyciszył nas, a na dalsze owoce modlitwy trzeba jeszcze poczekać” – opowiedziałam.

Przytulić się do Maryi

Są momenty, kiedy Basia wątpi. Po co tam jest? Pokoloruje z dziećmi obrazek, pomodli się, porozmawia, obejrzy film. W sumie nic wielkiego. Trafiają jej się też bardzo trudni podopieczni. Miała ucznia, który nie chciał chodzić do niej na religię. Przeszkadzał, stukał krzesłem, momentami był nieznośny. Wracała do domu i prosiła: „Panie Jezu, nie wiem, jak dotrzeć do tego dziecka, jak z nim pracować. Proszę Cię, pomóż mi znaleźć do niego drogę. Wiem przecież, że Ewangelia jest niesamowitą wartością, jest skarbem, którego ten chłopak nie chce”.

Modliła się długo. I pewnego dnia, było to po pandemii, chłopak wrócił do szkoły i powiedział: „Wie pani co, a my w domu odmawiamy z mamą Różaniec”. Po jakimś czasie wspomniał o koronce. Basia czuła, że stało się coś nadzwyczajnego. Okazało się, że gdy wybuchła pandemia, rodzina chłopca zaczęła modlić się Różańcem z Teobańkologią i modlitwa ta przemieniła matkę i chłopca. W rozmowie z Basią matka przyznała, że była daleko od kościoła, ale gdy odmawiała Różaniec przez tyle pandemicznych miesięcy, w jej sercu coś się stało i przylgnęła do Pana Boga, do Maryi, a potem w ślad za nią poszło jej dziecko.

Basia wierzy w siłę modlitwy różańcowej. Wie, że choć monotonna, trudna, często klepana, potrafi odmienić serce człowieka. A jeszcze cenniejsza jest, gdy ofiarowuje się ją za kogoś. Basia lubi modlić się za drugiego człowieka. – Można dowiedzieć się o kimś jakichś sensacji, a potem pójść z innym o tym porozmawiać. Ja jednak wolę udać się do kaplicy i za ten powierzony mi problem czy sekret się pomodlić. Myślę, że kiedyś, gdy pójdziemy do nieba, Pan Bóg pokaże nam, jak cenna była dla kogoś nasza modlitwa. Nawet akty strzeliste, króciutkie… Tego właśnie uczę „moje” dzieci – by modliły się za nas, zdrowych. Gdyby pani widziała, z jaką czcią one wykonują znak krzyża, zwłaszcza te, które nie mówią! Bez wątpienia są wtedy najbliżej Boga – przekonuje.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.