Przez życie idzie w ciemno

Katarzyna Widera-Podsiadło

GN 44/2022 |

publikacja 03.11.2022 00:00

Hannę szarpnięto za rękę. Ktoś próbował przeprowadzić ją na drugą stronę ulicy. No tak, biała laska oznacza bezradność. Tylko że ona nie chciała przechodzić…

Hanna Pasterny pracuje jako konsultantka ds. osób niepełnosprawnych w Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych w Rybniku. Roman Koszowski /Foto Gość Hanna Pasterny pracuje jako konsultantka ds. osób niepełnosprawnych w Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych w Rybniku.

Ciągle nie radzimy sobie z niepełnosprawnością. Na przykład osoba niewidoma budzi w nas konsternację. No bo czy podać dłoń na przywitanie, czy od razu „ładować się” w uścisk? Zaproponować pomoc czy może jednak udawać, że tej osoby nie dostrzegamy?

Swoją drogą trudno usprawiedliwić tych, którzy przygotowali lokal na przyjazd niewidomych dziewczyn na Wolontariat Europejski w Belgii. Mieszkały we trójkę: niewidome Hanna Pasterny i pewna Włoszka oraz słabowidząca studentka z Warszawy. – Miał być dom, okazało się, że jest jednopokojowe mieszkanie, co przy jednej chrapiącej osobie łatwe nie było. W dodatku trochę jak w slumsie, drzwi lodówki odpadły, podobnie kran, pękła rura. A najlepsze, że dostałyśmy telewizor bez obrazu. Chyba myśleli, że niewidomym to obojętne – Hanna do dziś wzdryga się na myśl o początkach tego wolontariatu. Zaczęła pisać dziennik. Pierwszy wpis zakończyła zdaniem: „122 dni do wyjścia i powrotu do domu”…

Parasol ochronny

Hanna urodziła się niewidoma. Jej tato zmarł, gdy miała 9 lat, i może miała szczęście, że od 5. roku życia przebywała w Laskach, ośrodku dla niewidomych pod Warszawą, bo mama pewnie zagłaskałaby ją na śmierć. Nietrudno się dziwić, tak mają matki dzieci niepełnosprawnych, a samotne to nawet pełnosprawne dzieci potrafią „ubezwłasnowolnić” swoją nadopiekuńczością. A tak Hanna skończyła 5 lat i wkroczyła w samodzielne życie. Oczywiście dla tak małego dziecka to nie było łatwe. Rozstanie w tym wieku z domem i wyjazd do ośrodka, w którym mieszka się z pięcioma obcymi osobami w jednym pokoju, to jest koszmar. Czuła smutek, żal i zazdrość w stosunku do tych dzieci, które mieszkały na tyle blisko Lasek, że mogły uczyć się tam, a mieszkać w domu. Ona nie mogła.

Laski – nie taki diabeł straszny

W ostatnim czasie za sprawą artykułu w „Gazecie Wyborczej” wylało się na Laski mnóstwo pomyj. – No bo jak inaczej nazwać pomówienia o bicie, niewłaściwe dotykanie dziecka, krzyki i w ogóle sposób postępowania z podopiecznymi w internacie przez siostry zakonne, które w dodatku są w artykule wymieniane z imienia? Tymczasem tożsamość osób rzekomo pokrzywdzonych jest ukryta pod pseudonimami. Tak nie powinno być, dlaczego nie chcą się ujawnić? – Hanna nie może zrozumieć, jak ktoś po tylu latach może wyciągać sprawy, które są jej zdaniem niewłaściwie przedstawione. – Przebywałam tam 10 lat. Było wiele rzeczy, które ja zrobiłabym inaczej, które mogły boleć dziecko, ale proszę pamiętać, że mówimy o latach 80. czy 90. ubiegłego wieku. Wtedy panowały zupełnie inne metody wychowawcze, klaps nikogo nie dziwił – choć ja przez 10 lat słyszałam jeden raz o takim przypadku, i oczywiście chodziło o klaps, a nie regularne bicie. Czy to dziwne w tamtym czasie, kiedy powszechne było również lanie w większości polskich domów? Mówienie o tym w dzisiejszej rzeczywistości to raczej próba wywołania sensacji i ewidentne szkodzenie tej placówce.

To prawda, że dzieciom odbierano słodycze, które dostawały z domu, ale były one podawane w czasie podwieczorku. A czy my pozwalamy dzieciom zjeść na raz całą paczkę słodkości, czy też racjonujemy rozsądnie te dobrodziejstwa? Hanna przez rok miała wychowawczynię, która naciskała, by dziewczyny uczestniczyły w dodatkowych praktykach religijnych. Pamięta również dzieci, dla których pójście na adorację czy nabożeństwo stanowiło świetny pretekst, by zwolnić się z odrabiania lekcji czy wymigać się od dyżuru, np. sprzątania. Jeżeli ktoś zarzuca Laskom, że oczekują, by dziecko uczestniczyło w niedzielnej Mszy, pretensje może mieć jedynie do rodziców, że wybrali dla niego ośrodek katolicki. W Polsce jest więcej szkół dla niewidomych. A już zupełnie bawi Hannę fragment, w którym rzekomy podopieczny ośrodka żali się, że nie mógł chodzić do sklepów znanych dziś marek sieciowych. – Ależ to absurd, w latach 90. nie było jeszcze tych sklepów w Polsce! A poza tym przecież Laski są usytuowane w Puszczy Kampinoskiej.

Hannie jest przykro, bo wie, że lata spędzone w tym ośrodku wniosły wiele w jej późniejsze życie i pozwoliły na samodzielność. Choć faktycznie, jedno szczególnie ją denerwowało.

Małpy w klatce

Hanna lubiła, kiedy szkołę odwiedzali znani ludzie. W swoich wspomnieniach, które zamieszczono w książce „Moje Laski”, napisała: „Zanim zdałam sobie sprawę z tego, że Krzysztof Zanussi jest słynnym reżyserem, przede wszystkim był dla mnie panem rozdającym pachnące mydełka, którymi chwaliłam się widzącym kuzynom. Kiedy miałam dziesięć lat, wręczałam kwiaty Barbarze Bush, żonie prezydenta USA, która odwiedziła Laski podczas wakacji. (…) W Laskach poznałam pisarkę Małgorzatę Musierowicz czy aktorkę Maję Komorowską”. A czego nie lubiła? Nie lubiła cyrku z małpami w klatce. Pamięta, że pośród osób, które przyjeżdżały do Lasek, byli np. sponsorzy. Wtedy czuła niepewność, czasem wręcz gorycz. Wspomina: „Trzeba będzie pokazać, że niewidomi umieją czytać, pisać, liczyć, być dla gości miłym. Zagranicznym sponsorom zaśpiewać coś po angielsku, a jeśli przyniosą cukierki, brać po jednym, uśmiechnąć się i podziękować. Nikt nie przekazał nam tej instrukcji, sami wiedzieliśmy, że tak trzeba”.

Jednak te sytuacje nie rzutują na wspomnienie o Laskach. „Było tam o wiele lepiej niż w innych ośrodkach dla niewidomych. Już od przedszkola uczyliśmy się angielskiego. Dzieciom, którymi rodzina się nie interesowała, ośrodek szukał rodzin zaprzyjaźnionych. Mój kolega z przedszkola nigdy nie dostawał listów. Pamiętam jego radość, gdy dostał list od swojej wychowawczyni, która obecnie jest dyrektorką ośrodka”. Laski dały jej podwaliny pod przyszłość zawodową, ale też prywatną; odwagę życiową, która pozwala jej wyruszyć w drogę.

podróże w ciemno

Po co zwiedzać, jeśli się nie widzi? To pytanie, które ma się ochotę zadać Hannie, która uwielbia podróże. – Zanim gdzieś wyruszę, najpierw czytam o tym miejscu. Jeśli jadę z osobą widzącą, dużo mi opisuje. Czasem dotykam np. rzeźb – o ile wolno, a jak nie wolno, to gdy wiem, że nikt nie patrzy, też delikatnie się zbliżam, by poczuć to, czego nie mogę ogarnąć wzrokiem.

Hanna czerpie też ze smaków regionalnego jedzenia, próbuje tym zmysłem zapoznać się z krajem, do którego przyjechała; czasem kupuje perfumy, no i oczywiście płyty z muzyką. Kiedy wraca pamięcią do swoich wypraw, chciałaby wrócić na Korsykę. Jej klimat, zapach i otwartość ludzi zachwyciły ją. – Pamiętam, jak nocowałyśmy u pewnego fotografa, który bardzo nas chciał ugościć. Pokazał swoją hodowlę ziół i nie mógł zrozumieć, dlaczego nie chcemy się poczęstować. To były marihuana i haszysz… Mówił: „Ale, dziewczyny, za darmo, ja nie chcę od was pieniędzy, wy jesteście moimi gośćmi”. Hanna śmieje się dziś do tych wspomnień i marzy o kolejnych wyprawach.

Może wystawić kapelusz?

W życiu realizuje się doskonale. Skończyła filologię romańską, jest absolwentką studiów podyplomowych z poradnictwa psychologicznego i interwencji kryzysowej. Pracuje jako konsultantka ds. osób niepełnosprawnych w Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych w Rybniku. Prowadzi szkolenia o komunikacji z osobami z niepełnosprawnościami dla pracodawców, lekarzy, duchownych, policjantów, pracowników urzędów administracji. Jest autorką książek „Moje podróże w ciemno”, „Tandem w szkocką kratkę”, „Jak z białą laską zdobywałam Belgię”. Otrzymała wyróżnienia „Człowiek bez barier”, Lady D i Nagrodę Rzecznika Praw Obywatelskich im. Macieja Lisa. Dużo tego, a przed nią jeszcze wiele do zrobienia. A wśród tego wszystkiego mnóstwo sytuacji, które ciągle pokazują jej, że osoba niepełnosprawna postrzegana jest jak „bidula”, której trzeba pomóc.

Kiedyś stała na ulicy z białą laską i czekała na kogoś. Nagle poczuła, że ktoś wbrew jej woli próbuje ją wspomóc finansowo. – Myślałam, że stojąc w sportowym stroju i z plecakiem, wyglądam na turystkę, a nie na kogoś, kto zbiera na życie – Hanna się śmieje, ale zupełnie nie do śmiechu jej było, kiedy chciała kandydować do rady miasta. W kilku blokach chodziła od drzwi do drzwi, prosząc o podpisy na liście poparcia. I znów ta sama sytuacja, ktoś otwiera, widzi białą laskę i od razu, nie dając jej dojść do słowa, idzie po 5 złotych.

Hanna przez swoją stronę internetową poznaje rodziców np. dzieci niewidomych, którzy pytają, jak wesprzeć swoje pociechy, jak je prowadzić. Normalnie. Traktować jak zdrowe dzieci i wspierać w dochodzeniu do samodzielności.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.