Pięcioraczki i reszta gromadki. Co słychać u rodziny z Horyńca na Podkarpaciu?

Agata Puścikowska

GN 22/2023 |

publikacja 01.06.2023 00:00

Kilka serduszek na USG wywołało szok. Postanowiła jednak walczyć.

Rodzina Dominiki i Vince’a liczy trzynaście osób. Niedługo, gdy Charlie przyjedzie ze szpitala do domu, będą w komplecie. Ich życie to obecnie ciągłe podróże do szpitala w Krakowie i opieka nad niemowlętami. archiwum rodzinne Rodzina Dominiki i Vince’a liczy trzynaście osób. Niedługo, gdy Charlie przyjedzie ze szpitala do domu, będą w komplecie. Ich życie to obecnie ciągłe podróże do szpitala w Krakowie i opieka nad niemowlętami.

Evangeline urodziła się największa: całe 1400 gramów. Jest najbardziej krzykliwa z sióstr, ale jest i nieśmiała – nie lubi zdjęć, nawet tych pięknych, robionych przez mamę. Po porodzie przeszła spadki saturacji, retinopatię wcześniaczą. Ale jest już w domu. Razem z siostrami, rośnie i rozwija się. I docierają się – całą trójką, plus starsza siódemka. Za to Charlie jest nadal w szpitalu. Mamie Dominice trudno żegnać się z nim, gdy musi wracać z kliniki do Horyńca. Ale już niedługo czworaczki będą w domu. Piąty, Harry, jest też z nimi, chociaż inaczej: w pamięci i w niebie.

Trzy miesiące po...

– Charlie to mały wojownik. Ostro walczy z przeciwnościami. Urodził się maleńki i – jak to jest z chłopcami wcześniakami – był bardzo słaby. Dziewczynki urodzone za wcześnie mają łatwiej. Charlie przeszedł zapalenie płuc i cały czas dochodziły problemy z oddychaniem. Patrzyłam na swoje dzieciątko, podpięte do rozmaitych rurek i kabelków, i cierpiałam z każdym niepokojącym słowem lekarza – opowiada Dominika Clarke. Jeździ do synka kilka razy w tygodniu. Po trzysta kilometrów. – To są trudne chwile dla matki: nie można maluszka wziąć na ręce, utulić. Trzeba zaufać obcym ludziom, by opiekowali się twoim największym skarbem. I te ciągłe alarmy i pikanie. Bycie mamą skrajnego wcześniaka to strach o każdą sekundę. Jedyne, co można zrobić, to dostarczyć swój cenny pokarm. Jak na złość jest go mało, bo stres robi swoje, a ty musisz walczyć...

Wkrótce też się okazało, że Charlie musi być operowany. – Gdy dzieci rodzą się za wcześnie, czasem pozostaje „dziurka” w sercu, która u dzieci urodzonych o czasie zamyka się sama. U niektórych wcześniaków można ją zamknąć farmakologicznie, ale Charlie wymagał zabiegu. Nie pamiętam, jak to się fachowo nazywa. Na szczęście zabieg odbył się bez komplikacji – dodaje Dominika. – Liczymy z mężem, że niedługo synek do nas dołączy. Wtedy będziemy cieszyć się sobą, rodzinnie. Całą szczęśliwą trzynastką.

Pani Dominika już dwa razy rodziła bliźniaki. Wiele spraw miała więc poukładanych, opracowanych, przećwiczonych. – Zawsze karmiłam piersią i nie miałam z tym żadnego problemu. Teraz sprawa się komplikuje, bo odciągam pokarm i karmię trzy dziewczynki oraz synka w szpitalu. Dojeżdżamy do niego kilka razy w tygodniu – po prawie trzysta kilometrów. Przy dwójce niemowląt wiedziałam, jak wszystko ogarnąć, a z trójką człowiek był najpierw przerażony. Lecz opracowałam sobie już różne metody działania. Do każdego dziecka trzeba dotrzeć, zrozumieć, wtedy wszystko się układa. Mój mąż, gdy to obserwuje, komentuje: „Jak w telewizji pokazują rodziny z wieloraczkami, to tam są i opiekunki, i babcie, i ciotki. A ty wszystko umiesz sama”. No nie sama! Z nim!

Horyniec-Zdrój, niewielka miejscowość na Podkarpaciu. To tutaj Dominika i jej mąż Vince zamieszkali sześć lat temu. Prowadzą własne biznesy, są ludźmi sukcesu, przedsiębiorczymi i aktywnymi. To tu, w dużym domu, który zbudowali od podstaw, zamieszkali z dziećmi. I rodziły się kolejne. Gdy Charlie przyjedzie do domu, pod jednym dachem dzieci będzie jedenaścioro. Jak temu sprostać? – Wszyscy mnie pytają, jak daję radę. A życie przygotowuje do pewnych zadań, człowiek się do wielu spraw przyzwyczaja. Staramy się żyć zwyczajnie, rytmem dnia – obecnie nowym, bo dochodzi ciągłe karmienie, wyjazdy do lekarzy, do szpitala. A ja jestem po operacji kolana, mam ogromne problemy z poruszaniem się, więc nie jestem tak sprawna jak wcześniej – opowiada pani Dominika. – Ale nie zamartwiam się. Skupiam się na zadaniach i tak mijają kolejne dni. Stosuję metodę małych kroków i idę do przodu. Wtedy dzień mija bez większego stresu. Jestem typem człowieka, który musi być w ciągłym ruchu, który lubi zadania i wiele różnych aktywności. Wtedy czuję, że żyję – mówi.

Niedawno pani Dominika zaczęła „nadawać” – prowadzić krótkie programy na żywo w mediach społecznościowych. Ludzie oglądają je chętnie, widzów wciąż przybywa. Interesujące jest życie rodziny polsko-brytyjskiej, wielodzietnej, w dodatku wieloraczej.

Wiele lat przed...

Dominika jako nastolatka mieszkała w Zielonej Górze. Ambitna, zdolna, rezolutna. W wieku 15 lat pojechała na świetny obóz językowy – od tamtego czasu język angielski stał się jej ulubionym, zafascynowała się nauką słówek i gramatyki. Ale przede wszystkim mową, kulturą. – Chciałam się uczyć więcej i więcej. Zdałam do renomowanego liceum językowego, ale było mi wciąż mało. Po wielu perypetiach i szukaniu dalszej drogi pojechałam do Krakowa i tam zrobiłam maturę. Dawałam korepetycje z języka angielskiego w wieku 16 lat. Potem poszłam na socjologię i kulturoznawstwo – opowiada pani Dominika. – W wakacje po pierwszym roku studiów wyjechałam jednak na zarobek do Wielkiej Brytanii. Chciałam się utrzymać, być niezależna. To był rok 2005.

Wyjechała w ciemno, do rodziny, w której miała opiekować się dziećmi. Trafiła kiepsko: nie bardzo chcieli płacić, utrudniali kontakt z bliskimi. W końcu wystawili walizkę przed dom. – Usiadłam na ławce z gitarą w garści (grałam podopiecznym) i zastanawiałam się, co dalej. W kieszeni miałam 20 funtów. Na szczęście pomógł mi znajomy, dobry człowiek. Znalazłam pracę: sprzątanie. Ale że mówiłam świetnie po angielsku, szybko znalazłam kolejną, i kolejną. Awansowałam, rozwijałam się. Przeniosłam się na studia zaoczne, by uczyć się w Polsce, a mieszkać i pracować w Anglii – mówi pani Dominika.

W końcu dostała angaż w szkole językowej. Uczyła Polaków, ale też dzieci z Hiszpanii, Włoch, Portugalii. Ze szkołą współpracował kilkanaście lat starszy od Dominiki Vince Clarke. Któregoś wieczoru, na firmowej kolacji, długo ze sobą rozmawiali. I tak to się zaczęło. – Mój mąż był pod wrażeniem. Jestem energiczna, bezpośrednia. Jemu to imponowało. Zaczęliśmy więcej ze sobą przebywać, ale na zasadzie kumplostwa. W końcu mąż ze znajomymi Włochami uknuł intrygę: zaprosił mnie na romantyczną kolację, było dobre włoskie wino, a znajomy Włoch śpiewał piosenki – śmieje się pani Dominika. – Najpierw zostaliśmy przyjaciółmi. Ale po jakimś czasie poczułam, że to miłość.

Pobrali się w 2009 roku w Wielkiej Brytanii, w kościele katolickim (mąż ma korzenie irlandzkie). I zaczęli starania o pierwsze dziecko. Wtedy okazało się, że pani Dominika ma duże problemy hormonalne i musi poddać się terapii. – Przed przyjmowaniem leków zrobiłam jednak test ciążowy. Pokazały się dwie kreski i to był szok – uśmiecha się pani Dominika. – To był jakiś cud, bo wyniki hormonów były tragiczne, a jednak się udało. Urodził się Philip – imię po dziadku męża.

Okazało się potem, że pani Dominika ma również endometriozę. Więc jeśli para chciała mieć kolejne dzieci, musiała starać się o nie bardzo szybko. Urodził się drugi syn – Elliot (po Billym Elliocie). A potem przyszedł ból poronienia... – Straciliśmy trzecie dziecko (w ciągu następnych lat dwoje kolejnych), bardzo to przeżyłam. Ale nie chciałam się poddać. Zaczęłam w Wielkiej Brytanii studia matematyczne, by uczyć dzieci w szkole, rozpoczęłam też praktyki nauczycielskie, które lubiłam...

Niestety, endometrioza – choroba bolesna i podstępna – nie pozwalała o sobie zapomnieć. Pani Dominika przeszła kilka operacji, po których usłyszała: „Dzieci to już pani raczej nie urodzi”. – Nie poddawałam się. Chciałam jeszcze mieć dziecko, poza tym ciąża hamuje rozwój endometriozy. Zaczęłam szukać naturalnych środków pobudzających płodność, ćwiczyłam, brałam witaminy. Dużo czytałam. Znalazłam informacje na temat pewnego plemienia w Afryce, które słynie z płodności i bliźniąt. Sekretem były tamtejsze... ziemniaki, bogate w składnik przypominający kobiecy estrogen. Oczywiście nie były one dostępne w sklepach. Zaczęliśmy z mężem działać. W końcu otrzymaliśmy ekstrakt z tych ziemniaków z Afryki. Zażywałam go regularnie, a nadwyżki rozprowadzałam wśród innych kobiet (wszystko legalnie!). Zaszłam w bliźniaczą ciążę! Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to stuprocentowy skutek tego specyfiku, ale ciąża stała się faktem.

Urodzili się Antoinette i Zygmunt (po dziadku pani Dominiki). – Mój dziadek był świetnym człowiekiem, wychował na polskiej wsi ośmioro dzieci i bardzo mi to imponowało – opowiada pani Dominika. – My mieliśmy czwórkę pociech, mieszkaliśmy w domu w Anglii, ale miejsca zaczęło nam brakować. Chciałam też, by dzieci wychowywały się wśród natury, lasów, na dużej przestrzeni. Mąż zaproponował, byśmy zamieszkali w Polsce. Zgodziłam się.

Znaleźli swój raj na ziemi. Spory kawał ziemi rolniczej. By go kupić, pani Dominika skończyła... kurs rolniczy. – Rozpoczęliśmy budowę domu. Sami przez rok mieszkaliśmy w holenderskim domku ustawionym na działce. Przezimowaliśmy, mimo ostrych mrozów, a potem... urodziły się nam – już w Polsce – kolejne bliźniaki: Alexander i Charlotte.

A pani Dominika założyła polską firmę: promuje rodzime produkty w Wielkiej Brytanii. Cieszą się sporym powodzeniem. – Z czasem znów zatęskniliśmy za dzidziusiem. W marcu 2022 roku urodziła się Grace. Świetne dziecko. Potem pomyślałam: „To może jeszcze jedno? Będzie jak u mojego dziadka: ósemka dzieci i ród założony. A malutka będzie miała towarzysza...”.

Dominika szybko zaszła w kolejną ciążę. Jednak było jakoś inaczej. – Lekarz w czasie badania stwierdził: ciąża bliźniacza. Potem znów były problemy, lecz na kolejnym USG okazało się, że dzieci jest więcej: trójka. Przy kolejnym badaniu lekarze zobaczyli cztery serduszka. A potem pięć! I w końcu sześć. To był szok.

To już!

Do końca ciąży małżeństwo nie wiedziało, ile dokładnie dzieci się urodzi. – Postanowiłam się temu wszystkiemu po prostu poddać. Być silna. Jednak dopadły mnie realia ciąży wieloraczej. Mówili mi lekarze, że ciąża jest bardzo niebezpieczna, że grozi mi śmierć, radzili, bym „zredukowała” liczbę dzieci lub usunęła ciążę. Nie zamierzałam tego robić: jeśli tyle mi dane, postaram się podołać.

Pani Dominika wyjechała do specjalistycznej kliniki w Krakowie. Leżała plackiem wiele miesięcy. – W domu zostały dzieci, mąż. Łatwe to nie było. Łączyliśmy się codziennie przez internet, by chociaż tak „jeść” wspólne posiłki i być razem. Plan był taki, bym przetrwała chociaż do 26. tygodnia ciąży.

Minął 24. tydzień. I pani Dominika ciut odetchnęła: jeśli dzieci urodzą się teraz, będą ratowane. – Cudem dotrwałam prawie do 28. tygodnia! Poród zaczął się naturalnie, 12 lutego. W czasie zabiegu było obecnych wielu lekarzy, wiele pielęgniarek. Wszystko poszło sprawnie. Ale pamiętam, że jak wieźli mnie na blok porodowy, to bałam się, że umrę. A potem z radością liczyłam dzieci. I cieszyłam się, że one żyją, i ja też.

Jedno, drugie, trzecie, czwarte i piąte (szósta ciąża – jak mówią lekarze – „wchłonęła się”). Trzy dziewczynki, dwóch chłopców: Charles Patrick, Henry James, Elizabeth May, Evangeline Rose oraz Arianna Daisy. Wszystkie imiona królewskie. Największe dziecko ważyło 1400 gramów, najmniejsze 700.

Rozpoczęła się walka o ich zdrowie i życie. Pierwsza córeczka przyjechała ze szpitala do domu 14 kwietnia. Druga 26 kwietnia, a trzecia – 5 maja. Maleńki Henry poszedł do nieba. Musieli pozwolić mu odejść, po heroicznej walce o delikatne życie. To boli do dziś, ale wspólnie, rodzinnie, radzą sobie ze stratą.

Na Dzień Matki rodzina nagrała piosenkę przypominającą o macierzyństwie, straconym braciszku i synku. Pani Dominika na Instagramie pisze: „Myślę o moich aniołkach w niebie, dla których nie zdążyłam być mamą. Trzech nie poznałam, a Henry odszedł krótko po urodzeniu. Pytacie mnie, jak sobie radzę ze śmiercią dziecka. To jest proces, który wciąż trwa. Życzę Wam wszystkim pięknego dnia, czy jesteś mamą, czy mamy już nie masz, a może nie dane było ci zostać mamą (...). Mnie ratuje piosenka...”.

Największe marzenie pani Dominiki? – Teraz to odzyskać władzę w nogach. Bo jak będzie zdrowie, to wszystko będzie dobrze. Ze wszystkim, krok po kroku, sobie poradzimy...•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.