Las daje szkołę

Przemysław Kucharczak

GN 20/2011 |

publikacja 22.05.2011 21:42

Harcerstwo kojarzy się niektórym z czymś niepoważnym, ze śmiesznym bieganiem w krótkich spodenkach po lesie. Tak im się kojarzy, bo go nie znają.

Tomasz Zubilewicz w młodości (pierwszy z prawej) fot. ARCH. DOMOWE T. ZUBILEWICZA Tomasz Zubilewicz w młodości (pierwszy z prawej)

Sto lat temu, 22 maja 1911 r., student Andrzej Małkowski wydał we Lwowie pierwszy harcerski rozkaz. Od tego czasu harcerstwo ukształtowało moralne kręgosłupy tak wielu Polaków, że musiało to mieć wpływ na historię Polski. Porozmawialiśmy z harcerzami kilku pokoleń.

Bieg Biszkopta
Tomasza Zubilewicza, dziś 49-letniego prezentera pogody w TVN, do harcerstwa wciągnął brat. Opowiadał o przygodach wśród dzikiej przyrody na obozach, o budowaniu własnej pryczy i własnych mebli w czasie miesięcznego pobytu w lesie. – To działa na wyobraźnię chłopaków, żeby sobie samemu coś wykonać, powalić młotkiem i podziałać piłą – mówi Zubilewicz. Dał się wciągnąć. W zastępie miał kolegów z klasy, z którymi świetnie się rozumiał. – W 1975 r. byliśmy na obozie nad jeziorem Gołdap, nad granicą między Polską a ZSRR. Na każdym obozie harcerskim jest „Bieg Biszkopta”. Bierze się kolegów, którzy po raz pierwszy są na obozie, i puszcza się ich samych, nocą, bez latarek, wybraną trasą. Muszą dojść do celu, mają zadania do wykonania. Ale przy okazji sprawia się im po drodze trudności.

Ja, naprowadzając tych młodych ludzi, mówiłem: „Idźcie teraz tą drogą, ale uważajcie, bo niedaleko jest granica”. A trzysta metrów dalej stał nasz kolega w hełmie, w wojskowej pałatce i wsadzonym pod pałatkę kijem, który udawał karabin. Zwracał się do Biszkoptów: „Stoj! Kto idiot?! Ruki w wierch!”. Niektórym włosy stawały dęba. Dopiero po minucie ozwało się: „Ro-Ro-Roo-oman, powiedz, że to tyyy!”. To była fajna przeszkoda i spełniła swoje zadanie. Ale później dowiedzieliśmy się, że sowieckie służby graniczne dzwoniły do polskich z pytaniem, co to za hałasy i co się dzieje po polskiej stronie granicy... – wspomina. Należał do ZHP, któremu władze komunistyczne w PRL-u próbowały narzucić ideologiczną czapę. – Mimo to o wielu ukrywanych wtedy wydarzeniach z historii Polski dowiedziałem się z rozmów z kolegami na obozach harcerskich. Mówiliśmy o powstaniu warszawskim, wojnie ‘39 roku i wkroczeniu Sowietów 17 września, o roku ’68 w Czechosłowacji. Mieliśmy fajną, rozsądną kadrę, która tylko w papierach wykazywała „postępowanie po linii i na bazie” – wspomina.

Zdarzyło się jednak też, że na szczeblu hufca drużynom „starszoharcerskim” kazano śpiewać nowy, socjalistyczny hymn, ze słowami: „z partią nasz młodych trud”. – Pamiętam, że nasza drużyna tego nie śpiewała. Śpiew dochodził do tego momentu i... była cisza. Inne drużyny śpiewały dalej, nasza milczała. Z naszym drużynowym przeprowadzano potem „rozmowy uświadamiające”, ale my mieliśmy poczucie, że postąpiliśmy w zgodzie z naszym sumieniem – wspomina. Co zostawiło w nim harcerstwo? – Uwrażliwiło mnie na poszanowanie przyrody, obudziło we mnie chęć podróżowania i pomocy innym – wylicza Tomasz Zubilewicz. Dzisiaj harcerzem jest jego syn Łukasz. Choć komuniści zrobili wiele, żeby zepsuć harcerstwo, nigdy do końca im się to nie udało.

Po odwilży 1956 r. do harcerstwa wrócili starzy instruktorzy z Szarych Szeregów, psując komunistom całą dotychczasową robotę, na nowo zarażając młodzież miłością do Boga i do Polski. Jednym z nich był Tadeusz Jarosz, dziś 82-letni profesor Instytutu Techniki Budowlanej w Warszawie. Już w 1936 r. we Lwowie został zuchem w gromadzie im. Orląt Lwowskich. A w 1943 r. w Warszawie wstąpił do konspiracyjnych Szarych Szeregów. W powstaniu warszawskim był drużynowym, łącznikiem, służył w Harcerskiej Poczcie Polowej. Kiedy szedł wykonać rozkaz, odważnie przeskakiwał przez warszawskie ulice pod gradem kul. Już pierwszego dnia przy pokonywaniu ulicy Chmielnej Niemcy dwukrotnie strzelali z karabinu maszynowego bezpośrednio do niego. – Ale nie trafili, na szczęście.

Szybko się nauczyłem, że przy takim przeskakiwaniu ulicy nie wolno gapić się, wyglądać, trzeba się zdecydować, hop i już – mówi. Jednym z najpiękniejszych widoków jego życia była wielka, biało-czerwona flaga na najwyższym budynku Warszawy, Prudentialu. Zobaczył ją z barykady na ulicy Brackiej godzinę po oficjalnym wybuchu powstania, 1 sierpnia 1944 r. o 18.00. – Po pięciu latach, kiedy te dwa kolory były zakazane, biało-czerwona flaga łopotała 16 pięter nad Warszawą na urąganie Niemcom – mówi. Choć walczyli w mieście, i tak śpiewali leśne piosenki harcerskie, takie jak: „Płonie ognisko i szumią knieje”. Z harcerstwa Tadeusz został wyrzucony w 1949 roku. Kiedy na uczelni starał się o asystenturę, usłyszał: „Człowiek z taką przeszłością nie może wychowywać młodzieży”. Po odwilży 1956 r. znów jednak młodzież przez kilka lat wychowywał. – Jako byli drużynowi pomagaliśmy od 1957 r. przez kilka lat prowadzić obozy – mówi.

Złapaliśmy zboczeńca
Najsłynniejszy harcerz wśród polityków, czyli prezydent Ryszard Kaczorowski, zginął w katastrofie smoleńskiej. Dzisiaj o służbie w ZHR (Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej) mówią posłowie Poncyliusz (PJN) czy Dziedziczak (PiS). 34-letni Konrad Ciesiołkiewicz był rzecznikiem rządu Marcinkiewicza; dziś pracuje w branży public relations. Jako 10-latek pojechał po raz pierwszy na obóz niepodległościowej organizacji harcerskiej ZHP 1918 (później weszła w skład ZHR). Wraz z kolegami sami zbudowali sobie obóz w lesie. Choć warunki były polowe, było świetnie. Trzy lata później na zgrupowaniu obozów w Baniach Mazurskich zdarzył się poważny problem. Z podobozu harcerek ginęła bielizna, i to w dużej ilości. Pewnej nocy do przełożonych przybiegli wartownicy: dziewczynka zapłakana, ale chłopcy nie. Powiedzieli, że „jakiś pan jest w obozie”. Dorośli harcerze tam pobiegli, a potem zorganizowali regularną obławę. – Miałem tylko 13 lat, ale też już w niej biegłem z moimi szefami, uzbrojony w jakąś pałkę. Złapaliśmy jegomościa.

To był zboczeniec – fetyszysta. Był miejscowy, doskonale znał las, poruszał się po nim bezszelestnie; podjeżdżał motorem, ale zostawiał go 2 km dalej. Oddaliśmy go policji – wspomina Konrad Ciesiołkiewicz. – Dzisiaj można się z tej historii śmiać, ale my wykonaliśmy razem prawdziwe zadanie, już nie zabawę. A grono osób, które wtedy w tej obławie biegły, to dzisiaj moi najwierniejsi przyjaciele. Do dziś w tym gronie realizujemy wiele projektów, od biznesowych po charytatywne. Takie historie cementują ludzi na całe życie. Później człowiek zawiera jeszcze wiele przy-jaźni, które są sympatyczne, ale właśnie te z harcerstwa są najważniejszymi relacjami mojego życia. Bo takiej szkoły wspólnego sprawdzania się, jaką jest harcerstwo, już później w życiu nie ma – twierdzi.

Czasem ktoś z tego grona mówi Konradowi: „Mój harcerz będzie przejeżdżał przez Warszawę, trzeba mu pomóc”. – Wtedy ja temu harcerzowi, którego widzę po raz pierwszy w życiu, bez wahania daję klucze do mieszkania albo do samochodu. Wystarczy mi słowo dane przez człowieka, któremu ufam. Człowieka, z którym wspólnie złapaliśmy bandytę, który zagrażał naszym koleżankom – mówi. Konrad Ciesiołkiewicz analizuje, w jaki sposób harcerstwo zmienia gapowatych zuchów w prawdziwych mężczyzn, jak uczy dziewczyny i chłopaków odpowiedzialności. – Choćby służba wartownicza jest bardzo poważną szkołą życia. Od czujności młodego człowieka zależy życie i dobytek jego kolegów lub koleżanek. Realnie zagrażają ludzie z zewnątrz, np. będący pod wpływem alkoholu, ale też np. zjawiska takie jak pożar lasu. W czasie suszy płótno namiotu może spłonąć w 50 sekund. Dlatego brak czujności na warcie jest w harcerstwie tak surowo karany. Wartownik przez swoją czujność uczy się prawdziwej odpowiedzialności za innych – mówi.

Urodziny w jeziorze
Najmłodszą osobą wśród harcerzy, z którymi rozmawialiśmy, jest 26-letnia Joanna Jabłczyńska, aktorka. Na swój pierwszy obóz w środek lasu pojechała po ósmej klasie podstawówki w różowych spodniach, co jeszcze przez wiele lat było powodem żartów jej przyjaciół. Życie w surowych, traperskich warunkach szybko jej się spodobało. Kiedy drużynowa szukała ochotniczek np. do kopania latryn, koleżanki często co-fały się o krok w tył, a ona wołała: „Ja! Ja! Nie ma sprawy!”. Powtarza, że 5 lat w ZHR było dla niej najlepszą szkołą bezinteresowności, okazywania prawdziwych uczuć i emocji. – Pamiętam, że gdy któraś z nas miała urodziny, to koledzy harcerze wrzucali nas do jeziora. Niektórym koleżankom tak się to podobało, że wymyślały, że mają urodziny – śmieje się. W harcerstwie zdobyła swoich najwierniejszych przyjaciół. – Harcerstwo mnie ukształtowało, ustawiam je zaraz za rodzicami. Czasem mi ktoś mówi: „Widać, że jesteś harcerką”. Bo ja do tej pory staram się żyć zgodnie z naszymi harcerskimi zasadami. Do tej pory nie piję, nigdy nie paliłam. Staram się być wierna zasadzie: „Na słowu harcerza pole-gaj jak na Zawiszy”. Moi przyjaciele wiedzą, że jeśli coś powiem, to już powiem – mówi. Czy dzisiaj harcerstwo jest nadal dobrą propozycją dla młodzieży? A może jego czas mija? – Nie mija. Choć nie można generalizować, bo harcerstwo harcerstwu nierówne. Wiele zależy od ludzi, na których się trafi. Ja trafiałam na fantastycznych – podkreśla. – Ale na pewno niczego złego w harcerstwie człowiek nie może się nauczyć. Dlatego absolutnie polecam – mówi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.