Piotruś urodzony sercem

Krzysztof Król; GN 16/2011 Zielona Góra

publikacja 28.05.2011 06:30

- W ciągu kilku godzin przeżywaliśmy poczęcie, ciążę i poród – mówią małżonkowie. Wkrótce adoptują dziecko z gorzowskiego okna życia.

Piotruś urodzony sercem Krzysztof Król; GN Bronić życia i umacniać je, czcić je i kochać – oto zadanie, które Bóg powierza każdemu człowiekowi… – napisał Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae.

Wszystko zaczęło się nad Wartą. Tutaj także małżonkowie Anna i Paweł (prawdziwe imiona, nazwiska i adres znane redakcji) odbyli warsztaty w Diecezjalnym Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym w Gorzowie Wlkp. Tu także w lutym w oknie życia ktoś zostawił malutkie dziecko.

Moment poczęcia

Oboje z wyższym wykształceniem, mają dobrą pracę i są we wspólnocie neokatechumenalnej. Mają też duży pusty dom. – Chcieliśmy mieć dziecko – tłumaczą małżonkowie z 13-letnim stażem. – Przez wiele lat staraliśmy się o własne potomstwo, podejmowaliśmy różnego typu leczenie, ale bezskutecznie – dodaje żona. Z czasem przyszła decyzja o adopcji. Zanim do tego doszło, było wiele rozmów. – Mnie, jako kobiecie, było łatwiej od początku i do adopcji byłam gotowa już 10 lat temu. Mój mąż jednak dopiero trochę ponad trzy lata temu zaakceptował sytuację i otworzył się na inną formę rodzicielstwa – wyjaśnia Anna. – Raczej nie namawiałam męża. Widziałam, że to jest trudny temat. Trzeba pogodzić się z niemożliwością posiadania własnego potomstwa. Poza tym trzeba odkryć swoje powołanie i drogę – dodaje.

– Dla mnie, faceta był to dramat. Byłem zbuntowany i dotknięty w swej męskości, że nie mogę spłodzić dziecka. Nie potrafię tego ładnie ubrać w słowa, ale czułem się trochę jak impotent – zwierza się Paweł. – Myśl o in vitro oczywiście przemknęła nam przez głowę, nawet mieliśmy propozycję sfinansowania zabiegu, ale taką ewentualność odrzuciliśmy – dodaje. Paweł cały czas myślał, że się uda, jednak wciąż powracała myśl o adopcji. Kropel drążących skałę było wiele. Jedna z nich była zupełnie podstawowa. – Cztery lata temu najbardziej mnie dotknęło to, że nie mam komu przekazać swojego hobby, jakim jest żeglarstwo – wyjaśnia. – Mamy fajnych sąsiadów, którzy mieli dorastające dzieciaki. Powiedziałem, że zafunduję im kurs żeglarski. One jednak nie chciały. Dotknęło mnie to, że moja pasja dla innych okazała się czymś obojętnym. Ale z drugiej strony nie było w tym nic dziwnego, bo przecież nie przeżywali ze mną przygód – dodaje.

Szkoła rodzenia

W końcu zapadła jednomyślna decyzja małżonków. O ośrodku adopcyjnym w Gorzowie Wlkp. dowiedzieli się trzy lata temu od znajomego księdza. – Pomyśleliśmy, że to może być coś dla nas. Mały ośrodek i program, który nas nie zamęczy. Jakoś nie wyobrażaliśmy sobie w tamtym momencie dziewięciomiesięcznego kursu, bo byliśmy najzwyczajniej w świecie zmęczeni staraniem się o dziecko – wyjaśnia Anna. Zaletą kursu była jego konkretność. – Spotkaliśmy się z dużą życzliwością prowadzących. Nie czuliśmy się tak, jakbyśmy byli sprawdzani na każdym kroku. Byliśmy raczej zachęcani do wejścia w nowe role – tłumaczy Paweł. – Oczywiście nowością dla nas, czyli bezdzietnego małżeństwa były zajęcia z pielęgnacji niemowląt – dodaje Anna. Na fantomie małego dziecka były próby kąpania, ubierania i przewijania. – Chodziliśmy też do znajomych i żona „ćwiczyła” na moim chrześniaku – opowiada Paweł. Kurs przyniósł coś jeszcze. Wartością była kursowa grupa, z którą oboje się zżyli. – Będziemy mieli dziecko jako ostatni, a nasi poprzednicy mają już prawie roczne maluchy. Planujemy wspólnie obchodzić Dzień Dziecka – mówi z uśmiechem Anna.

Jak większość rodziców, nie mieli oczekiwań co do płci. Ani tym bardziej co do wyglądu. – Jedynie zależało nam, aby to było małe dziecko i w miarę zdrowe, bez obciążeń chorobą psychiczną matki czy zespołem poalkoholowym. Chociaż w trakcie czekania zastanawialiśmy się też nad możliwością adopcji starszego dziecka, ale takiej okazji ostatecznie nie było – tłumaczą małżonkowie.

Pierwsze USG

W lutym tego roku w gorzowskim oknie życia ktoś zostawił dziecko. W takiej sytuacji natychmiast są wszczynane procedury mające na celu zapewnienie ochrony zdrowia dziecka i szybką adopcję przez przygotowaną do tego rodzinę. Nie od razu Anna i Paweł dowiedzieli się dziecku z okna życia. Minęło sześć tygodni, kiedy Wydział Rodzinny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Gorzowie Wlkp. podjął decyzję o pozbawieniu praw rodzicielskich rodziców biologicznych. To otworzyło drogę adopcyjną dla oczekujących.

Anna i Paweł czekali na tę wiadomość od lat. – Kiedy dowiedziałam się, że dziecko znalazło się w oknie życia, poczułam wdzięczność i szacunek do osoby, która dała mu szansę na przeżycie. Pomyślałam nawet, że ktoś musiał bardzo kochać to dziecko, decydując się na taki krok – mówi Anna. Na drugi dzień po informacji pojechali do Gorzowa. – Zobaczyliśmy dziecko i nie wiedzieliśmy, co zrobić. Rodzice mają na to 9 miesięcy. Chodzą na badania, USG, planują i tworzą więzi z dzieckiem. A tu jest telefon z pytaniem: „Chcecie zobaczyć dziecko?” – opowiada Paweł. Oprócz radości pojawiły się obawy i strach. Potrzebowali doby, aby zebrać wszystkie myśli, pragnienia i przemodlić decyzję.

– Przecież nic nie wiemy o rodzicach, chorobach, genach, alkoholu. Czy poradzimy sobie z tą niewiadomą? Czy dziecko będzie chore z powodu zaniedbań rodziców? Ale mamy w sercu nadzieję, że skoro ktoś zostawił to dziecko w oknie życia, a nie na śmietniku, to zależało mu na tym, żeby było bezpieczne i kochane – zauważa Paweł i dodaje: – Zastanawiałem się, w co Bóg chce nas wpakować. Ale albo wierzysz Panu Bogu, że sobie z ciebie „jaj nie robi”, albo nie.

Wreszcie poród

Powoli tworzy się więź między maluchem a rodzicami. Najtrudniejsze było oczekiwanie na dziecko. Kiedy pojawiały się najczarniejsze myśli, a procedury sądowe się przeciągały, przyszła upragniona wiadomość. Anna i Paweł otrzymali od sądu decyzję, że mogą zabrać Piotrusia do domu. – Teraz czekamy na ostateczne postanowienie sądu, która ustanowi nas rodzicami – mówią. Przed nimi wielki życiowy egzamin. Dziecko wywraca uporządkowany świat do góry nogami. Świeżo upieczeni rodzice tym się nie zrażają, chociaż obaw nie brakuje. – Boję się, żeby czegoś nie przeoczyć, nie upuścić dziecka, nie zrobić mu nieświadomie krzywdy. Na szczęście mamy wokół siebie wiele życzliwych osób, które od samego początku służą nam pomocą. Bardzo jesteśmy im wdzięczni – mówi Anna.

Przyszłość, jak w przypadku każdego rodzica, niesie wiele zagrożeń wychowawczych. Tu także mogą liczyć na pomoc. – We wspólnocie mamy rodzinę, która adoptowała dwójkę dzieci. Widzimy na bieżąco, jakie mają problemy i jak je rozwiązują – wyjaśniają. Wiedzą, że kiedyś będą musieli powiedzieć swojemu dziecku prawdę. – W rodzinie znajomych dzieci wiedzą, że są adoptowane. Na pytanie córki: „Mamusiu, czy mnie miałaś w brzuszku?”, odpowiadają: „Inna mamusia miała cię w brzuszku i dała nam ciebie”. Bez cienia negatywnego przekazu o matce biologicznej – wyjaśnia mąż. – Oczywiście wszystko uzależnione jest od wieku dziecka. Im będzie starsze tym dodatkowych pytań będzie więcej – dodaje żona.

Święta Zmartwychwstania będą zupełnie inne niż dotąd. Pewnie z podkrążonymi oczyma z powodu nocnych pobudek malucha i ciągłego nasłuchiwania, czy dziecko oddycha. Ale będą to rodzinne święta! – Odkrywamy we wspólnocie neokatechumenalnej, że Pan Bóg nas naprawdę kocha i w każdej sytuacji prowadzi. Także w tej sytuacji z dzieckiem. Dzięki temu jesteśmy szczęśliwi – przekonują. Myślą już o kolejnej adopcji. – Chcemy od razu ustawić się w kolejce, nie chcemy wychowywać jedynaka!