Rozwiązki partnerskie

Jacek Dziedzina

GN 24/2011 |

publikacja 16.06.2011 00:15

– Cześć, kochanie, przedstawiam ci moją żonę… Taa, właśnie się pobraliśmy. Tak że… dzięki za ostatnie cudowne cztery lata, ale teraz żegnaj. Aaa, prawda, dzieci… no, jakoś sobie poradzisz. Pa.

Rozwiązki partnerskie fot. istockphoto

Nie przepraszam za szokujący nieco wstęp. To tylko przełożona na jeden z konkretów ustawa o związkach partnerskich, którą promuje lewica. Historyjka oddaje istotę promowanego przez SLD kierunku myślenia: jest w punkcie wyjścia i w punkcie dojścia całkowicie oparta na egoizmie i zachciankach zainteresowanych stron. Egoizmie z gwarancją państwa.

Gorzej niż rozwód

W powszechnym mniemaniu ustawa sprowadza się do możliwości zawierania związków partnerskich przez pary homoseksualne. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Oczywiście wpuszczenie dwóch panów lub dwóch pań do Urzędu Stanu Cywilnego to niewątpliwie pogwałcenie zdrowego rozsądku i bezprawne nadanie im przez państwo przywilejów, z których korzystają małżonkowie. Środowiska gejowskie nie kryją, że czynnie wspierały projekt ustawy. Jednak związki partnerskie są także przeznaczone dla par heteroseksualnych. I to jest równie mocne, jeśli nie mocniejsze, uderzenie w rodzinę: zamiast małżeństwa, z którym wiążą się prawa, ale też obowiązki, będzie można, w myśl ustawy, zawrzeć umowę, która da partnerom żyjącym w konkubinacie większość przywilejów małżeńskich, nie nakładając jednocześnie dużej części obowiązków, które mają małżonkowie.

Wiele mówią przewidziane przez autorów sposoby rozwiązania związku: albo przez wspólne oświadczenie, albo po upływie sześciu miesięcy od złożenia tylko przez jedną ze stron (!) oświadczenia o wypowiedzeniu umowy, albo – jak w powyższej historyjce – przez zawarcie przez jedną ze stron związku małżeńskiego. To już nawet rozwód lepiej zabezpiecza pozostawionego małżonka i dzieci, choćby przez instytucję alimentów. Tutaj nie ma żadnych zobowiązań wobec pozostawionej, bądź co bądź, rodziny. Nawet umowy o pracę nie można rozwiązać tak lekko, jak proponowany związek partnerski. Z pewnością znajdzie się duża liczba par, którym takie prawo będzie odpowiadać. Dotyczyć to może zwłaszcza tych, które wahają się między małżeństwem a wspólnym zamieszkiwaniem bez zobowiązań. Gdyby znalazła się wystarczająca liczba niemądrych posłów i ustawa przeszłaby w Sejmie, możemy być pewni, że liczba zawieranych małżeństw spadnie jeszcze bardziej.

 

Zabawa w małżeństwo

Jest czasem tak, że tekst projektu ustawy wymaga jakiegoś komentarza tłumaczącego zawiłości prawne. Często też zapisy w ustawach brzmią na tyle enigmatycznie, że trudno na pierwszy rzut oka wyłowić absurdy i zagrożenia kryjące się za niewinnymi z pozoru sformułowaniami. W przypadku projektu ustawy o związkach

partnerskich trzeba przyznać, że wszystko jest wyjaśnione jasno i precyzyjnie, a uczucie politowania dla autorów rodzi się spontanicznie, nawet przy dość luźnej lekturze z kawą w ręku. I tak w art. 7 czytamy, że „zawarcie umowy związku partnerskiego nie powoduje zmiany stanu cywilnego”. Czyli nie nazywamy tego małżeństwem, choć, proponuje projektodawca, partnerzy mogą zdecydować się na przyjęcie wspólnego nazwiska (może być też podwójne). To tylko początek przywilejów dotąd zarezerwowanych dla małżonków, tutaj zaś rozszerzonych o strony umowy, które małżeństwem jednak nie zostają. Żeby nie było wątpliwości, prawo do zawarcia takiej umowy w USC mają pary we wszystkich kombinacjach: pan z panem, pani z panią i – bardziej tradycyjnie – pani z panem. Warunkiem jest tylko ukończone 18 lat, brak węzła małżeńskiego z inną osobą, zdrowie psychiczne i brak pokrewieństwa z partnerem.

O sposobach rozwiązania umowy już sobie powiedzieliśmy: wystarczy wola jednej ze stron wyrażona na piśmie, można też w międzyczasie zawrzeć małżeństwo i partnerce Marioli przedstawić żonę Hildę, by związek partnerski przestał istnieć. O alimentach dla pozostawionych z Mariolą Kubusia i Tereni w ustawie ani słowa. Projekt zmienia też brzmienie wielu innych ustaw, m.in. daje prawo do pochówku partnera, prawo dziedziczenia na takich zasadach jak  w małżeństwie; partnerzy po roku od zawarcia umowy mieliby także prawo do wspólnego rozliczania się z podatków, a także prawo do ubiegania się o rentę rodzinną po zmarłym partnerze. Mogliby też odmówić składania zeznań w postępowaniu cywilnym, karnym lub administracyjnym na takich samych zasadach, jak mogą to robić małżonkowie.

Dwója z biologii i filozofii

Moglibyśmy jeszcze wiele szczegółowych rozwiązań projektu ustawy wymieniać. Ale to, co już sobie powiedzieliśmy, wystarczy, by rozumieć intencję autorów. W uzasadnieniu powołują się oni na statystyki, które „wskazują, że coraz więcej par prowadzi wspólne życie w związkach nieformalnych, bez zawarcia małżeństwa. O zwiększającej się liczbie rodzin tworzonych przez związki partnerskie, zwane również konkubinatami, może świadczyć rosnący współczynnik dzietności pozamałżeńskiej”. Krótko mówiąc, nowe prawo ma tylko wyjść naprzeciw tendencji, która i tak jest nie do zatrzymania. To typowe dla myślenia lewicy: prawo ma ulegać masowym zachciankom, a nie wychowywać społeczeństwo. Kryterium prawdy jest tutaj statystyka (czasem zresztą sprawnie zmanipulowana), a nie prawo natury i zdrowy rozsądek. A przeciwnicy takich ustaw nie mogą narzucać swoich „religijnych poglądów” inaczej myślącym.

Tymczasem religijne poglądy można mieć na temat Zmartwychwstania (tzn. wierzyć lub nie), ale w przypadku definicji małżeństwa lub praw mu przysługujących decydują oceny z biologii w podstawówce (posłowie lewicy chyba mieli pod górkę) i racjonalizm (polecam dobre podręczniki z filozofii). Oczywiście, konkubinaty i wolne związki, także gejowskie, są i będą nadal istniały. Tylko jakim prawem państwo ma wchodzić z butami w tę prywatną sferę? Jakim prawem państwo miałoby sankcjonować związek, który otrzymuje przywileje dotąd zarezerwowane tylko dla tych, którzy chcą i są w stanie przyjąć też na siebie obowiązki na całe życie?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.