Nie jestem bohaterem

Aleksandra Pietryga; GN 22/2011 Katowice

publikacja 23.06.2011 06:30

Bez piwa, cygar i szybkich wozów. To opowieść o sile, odwadze i wierze, która jest źródłem miłości.

Nie jestem bohaterem   Roman Koszowski/ GN Piotr Bisaga i Wojtek przy posiłku. Obok najmłodsza córeczka Tereska. Najstarszy syn Szymon kończy szóstą klasę i świetnie gra na perkusji. Roman Koszowski Wojtuś urodził się tak szybko, że wszystkich przestraszył. Karina Bisaga uśmiecha się, że zna jednego mężczyznę, który zemdlał w trakcie porodu dziecka. Swojego męża. Jednak i Karina, i Piotr doskonale wiedzą, że to nie szczególna nadwrażliwość spowodowała, że młodemu ojcu ugięły się nogi. Przed porodem rodzice nie mieli pojęcia, że ich dziecko urodzi się z rzadkim zespołem wad wrodzonych, tzw. Wolfa-Hirschhorna.

Piotr szybko doszedł do siebie. Zanim do sali wróciły położne, które zabrały noworodka, rodzice w modlitwie oddali swoje dziecko Bogu i podziękowali Mu za nowe życie. – Od wielu lat pracuję z osobami niepełnosprawnymi umysłowo, co teoretycznie przygotowało mnie na przyjęcie Wojtka do naszego życia – opowiada Piotr Bisaga. – Wojtuś jest dla nas podarunkiem, i tak go nazwaliśmy od samego początku – pomimo bólu i szoku, jaki wywołały jego narodziny.

Z Bogiem się nie kłócę

Męskość wymaga odwagi, która niejednokrotnie wystawiana jest na próbę. Czasem bardzo ciężką. Jacek Musialik ma 35 lat i samotnie wychowuje córkę i syna. Jego żona Ania zmarła dwa lata temu, w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym. Była w siódmym miesiącu ciąży. Dziecko udało się uratować, jednak niedotlenienie w okresie okołoporodowym spowodowało porażenie mózgowe. Jacek w jednym czasie musiał się zmierzyć z utratą żony, samotnym ojcostwem oraz walką o życie synka Pawełka, a następnie żmudną rehabilitacją.

– Mnóstwo osób się za mnie modliło – mówi Jacek. – Jeśli czerpałem skądś siłę, to tylko z mocy tej modlitwy. Z Panem Bogiem się nie kłóciłem. Czułem, że „coś” mnie w tym czasie niosło i podtrzymywało, ale nie była to moja zasługa – wyznaje. Opowiada, że kiedyś obawiał się osób niepełnosprawnych. – Ale kiedy lekarz zakomunikował mi, że mam dziecko z porażeniem mózgowym, nie przeraziło mnie to – mówi. Nie uważa, że poświęca się dla dzieci. – Robię to, co należy po prostu do ojca. – twierdzi. Czasem nieświadomie przejmuje zachowania bardziej typowe dla matek, np. nadopiekuńczość. Musi potem stawać niejako po drugiej stronie siebie samego i neutralizować własne lęki.

Jacek przyznaje, że przez pewne okresy tamtego czasu nie potrafił się modlić. Oddawał tylko Bogu swoje cierpienie; trud dnia codziennego, ból patrzenia na tęsknotę córeczki za mamą, przebaczenie człowiekowi, który spowodował wypadek Ani. Mówił: – To Ci, Panie Boże, musi wystarczyć.

Nie jestem bohaterem   Aleksandra Pietryga/ GN Jacek Musialik z dziećmi – 3,5-letnią Kingą i dwuletnim Pawełkiem Po prostu życie

– Nie jestem żadnym bohaterem – te słowa usłyszałam od wszystkich moich rozmówców. Choć dla postronnych obserwatorów są gigantami. Oni twierdzą, że nie robią niczego nadzwyczajnego. Przyjęli wolę Bożą i konsekwentnie realizują ją w swoim życiu. – Jestem mężem i przed Bogiem przysięgałem miłość do końca życia – mówi Antoni Pierchała, który prawie 40 lat temu składał przysięgę małżeńską, a od 10 lat opiekuje się żoną, będącą w stanie wegetatywnym. Troszczy się o jej potrzeby; zapewnia rehabilitację; mówi do żony, choć nie usłyszy od niej odpowiedzi; nazywa pieszczotliwie: „koteczku”, „dziecinko”. A kiedy przychodzi ksiądz z Najświętszym Sakramentem, mówi z czułością: – Jadziu, przyszedł Pan Jezus. A Jadwiga otwiera usta i już wiadomo, że jest świadoma obecności sacrum.

– Jak Pan sobie radzi z tą sytuacją tyle lat? – To nic takiego. Po prostu życie – odpowiada. – Jedni zabierają żony na wczasy, a dla mnie Pan Bóg miał taki pomysł na realizację małżeństwa. Siłę czerpie z modlitwy, z Eucharystii. Ale także z pracy, którą lubi – jest tłumaczem przysięgłym języka francuskiego – i życzliwości wielu ludzi, których poznał w tych ostatnich latach. Pewnie, że miło byłoby pójść z żoną na spacer, po marchewkę na targ. Twierdzi, że dopiero teraz wie, czym jest miłość, choć ona ewoluuje. – Kocham moją żonę trochę tak, jak ojciec kocha dziecko – wyznaje Antoni Pierchała. – Martwię się o nią. Cierpię, gdy doświadcza bólu i na przykład chętnie pozwoliłbym wyrwać swój ząb, gdy trzeba wezwać dentystę do żony.

Na pustyni

– Pan Bóg nie zesłałby na mnie nic, czego bym nie uniósł – twierdzi Jacek Musialik. Ta świadomość umacniała go w najtrudniejszych chwilach. Czasem doświadczenie jest dane, by umocnić zaufanie, zawierzenie Bogu. Czasem, by zbliżyć się do Niego, przeżyć nawrócenie. Taki jest sens cierpienia. Zranione serce jest niczym pęknięta skała. Tylko przez szczelinę, przez ranę może przepłynąć woda – łaska Boża. – Nigdy nie byłem tak blisko Chrystusa jak wtedy, gdy wydawało się, że straciłem grunt pod nogami – wyznaje Leszek z Chorzowa. Ponad rok temu został zwolniony z pracy. Nagle i nieodwołalnie. – Nie potrafiłem się pozbierać – opowiada.. – Przez pierwsze dni nie dochodziło do mnie, że jestem bezrobotny. Budziłem się rano i myślałem, że muszę wstać do pracy i za chwilę dochodziła świadomość, że już jej nie mam.

Leszek twierdzi, że dla mężczyzny uzmysłowienie sobie, iż nie ma pracy, powoduje paraliż wszystkich czynności, uczuć, relacji. Z jednej strony czuje przynaglenie do jak najszybszego znalezienia źródła dochodu, z drugiej czuje się bezwartościowy i pomimo silnej motywacji nie znajduje w sobie siły do podjęcia konkretnych działań. – Choć wcześniej miałem dużą wiedzę na temat CV oraz poruszania się na rynku pracy to, gdy chodziło o mnie, nie potrafiłem przełożyć tej wiedzy na praktykę. W tym najtrudniejszym czasie do Leszka zadzwonił przyjaciel. Zapytał, czy mogą przyjechać z żoną i znajomym księdzem. – Pierwsza moja myśl: mają dla mnie pracę – uśmiecha się Leszek. – Wtedy wydawało mi się, że to byłoby najlepszą rzeczą. Przyjaciele zaproponowali modlitwę wstawienniczą. W intencji znalezienia nowej pracy, ale nie tylko. – Po raz pierwszy w swoim życiu przeżyłem taką modlitwę i silne doświadczenie obecności Boga – mówi Leszek. Przyjaciele zaczęli szturmować niebo i… ziemskie znajomości. – W tym czasie wielkim oparciem dla mnie była moja żona – wyznaje Leszek. – Umacniała mnie, nie dołowała. Codziennie czytała mi Pismo św., a każdy przeczytany przez nią fragment był dla mnie słowem życia. Zaczęliśmy się razem modlić. To były rekolekcje.

Dziś wiedzą, że ten trudny etap był łaską. Odczytali go jako wezwanie do przewartościowania swojego życia, zbliżenia się do Boga i siebie nawzajem. Praca znalazła się po kilku miesiącach. Nie tak prestiżowa i dobrze płatna jak poprzednia. Ale dziś to już nieważne. Ważne jest totalne zaufanie do Boga. – Mój przyjaciel ksiądz powtarzał mi w tych trudnych chwilach: pamiętaj, starczy Ci łaski. Bóg to obiecał. Te słowa brzmią mocno moich uszach – wyznaje Leszek.

Antoni, Piotr, Jacek – oni w trudnych chwilach musieli nie tylko wytrwać, zaufać, ale często być oparciem dla innych, pocieszać strapioną rodzinę, znajomych. Ludzie pytali, skąd mają na to siłę. A jednocześnie załamywali ręce nad ich „nieszczęściami”. – Musiałem nieraz tłumaczyć, że Wojtek jest naszą radością, że prostuje nasze życie, ustawia je we właściwej hierarchii ważności, uczy nas świętości – opowiada Piotr Bisaga. – Jest błogosławieństwem.