Przy rodzinnym stole

Filip Materkowski, Marta Wojnarowska; GN 22/1011 Sandomierz

publikacja 27.06.2011 06:30

Idea „Domów dla dzieci i młodzieży” w Łoniowie jest pomysłem pozwalającym wychowankom na normalny rozwój. Istotną innowacją jest zaś fakt, że nie mieszkają w tradycyjnie pojmowanym domu dziecka czy bidulu, ale we własnym domu.

Przy rodzinnym stole Filip Materkowski/ GN Jeden z budynków spełnia funkcję pogotowia opiekuńczego.

Od 2009 roku wychowankowie Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej w Łoniowie (powiat sandomierski) mieszkają w pięknych domach, które wzbudzają duże zainteresowanie osób przejeżdżających przez tę gminę. Nie jest to tradycyjnie pojmowany dom dziecka, często postrzegany jako skupisko dzieci, które gnieżdżą się w wielkim budynku, przypominającym internat dla młodzieży szkolnej, ale cztery, otoczone pięknymi ogródkami domy, gdzie panuje rodzinna atmosfera, wychowankowie zaś otaczani są miłością i troską przez swoich opiekunów.

Domy zastąpiły zabytek

Przez ponad 30 lat dzieci mieszkały w XIX-wiecznym pałacu Moszyńskich w Łoniowie, który z upływem czasu wymagał gruntownego remontu, tak aby standard mieszkaniowy był utrzymany na odpowiednim poziomie. Zmieniły się również przepisy dotyczące placówek opiekuńczo-wychowawczych, zapisane w rozporządzeniu ministra pracy i polityki społecznej, dlatego zarówno dyrekcja domu dziecka, jak i starostwo powiatowe, które było właścicielem budynku podjęły decyzję o budowie domów jednorodzinnych.

– Nowe przepisy wymagały od nas podniesienia standardu życia – wyjaśnia dyrektorka Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej pani Alicja Pieczonka. – My niestety nie byliśmy w stanie sprostać nowym wymaganiom, gdyż pałac znajdował się pod opieką konserwatorską. Nie mogliśmy rozdzielić pomieszczeń, tak aby choć częściowo zmniejszyć liczebność grup dzieci. Z tego też względu zdecydowaliśmy o innym, nieco innowacyjnym rozwiązaniu tej sytuacji.

W połowie 2008 roku starostwo powiatowe podjęło ostateczną decyzję o sprzedaży wybudowanego przez krakowskiego architekta Antoniego Łuszczkiewicza pałacu Moszczyńskich. Środki finansowe uzyskane ze sprzedaży zostały przeznaczone na budowę domów dla placówki. Wielką wyrozumiałością i pomocą w tej sytuacji wykazał się starosta powiatu sandomierskiego Stanisław Masternak, który doprowadził do sfinalizowania transakcji z nowym właścicielem zabytkowego budynku, firmą STP Investment SA z Bochni.

Idą do domu

Zmiana miejsca zamieszkania pociągnęła za sobą konieczność zmiany nazwy i wielu innych drobiazgów administracyjnych, które mogą u dzieci wywoływać negatywne emocje. Obecnie placówka funkcjonuje pod nazwą „Domy dla dzieci i młodzieży Łoniowie”. W budynkach nie ma oznaczonego pokoju dla dyrektora, wychowawców czy księgowej, gdyż pracownikom zależało na zminimalizowaniu wszelkich przejawów zinstytucjonalizowanego życia zbiorowego. – Dla nas były to istotne zmiany, bowiem w ten sposób nasze dzieci mieszkają w swoich własnych domach – opowiada dyrektorka – w których mogą czuć się jak u siebie. Nie jest to już typowa placówka, dom dziecka czy bidul. Teraz wracając ze szkoły, mówią do swoich rówieśników, że idą do domu, i to jest najważniejsze. Pozostała jedynie niezauważalna struktura tego typu ośrodka. W każdym z domów mieszka około 10 dzieci, nad których bezpieczeństwem czuwają wychowawcy przypisani do określonego budynku. W ten sposób zawiązuje się mocna więź między dzieckiem a opiekunem. Tylko jeden dom został przeznaczony jako interwencyjny, i spełnia funkcję dawnego pogotowia opiekuńczego.

Jak w rodzinie

Domy dla dzieci i młodzieży w Łoniowie przykuwają wzrok uroczą i przytulną aranżacją wnętrz. Choć standard życia odgrywa istotną rolę w życiu każdego człowieka, to najważniejsza w tym wypadku jest rodzinna atmosfera, która z każdego domu wręcz promieniuje. – Dzieci mają swoje pokoje, które umeblowane są zgodnie z ich gustem i priorytetami – wyjaśnia Alicja Pieczonka. – Jest zorganizowana sala wyposażona w komputery, duży salon połączony z kuchnią, gdzie najczęściej spożywane są wspólnie posiłki. Wszystko tak jest przygotowane, aby w żaden sposób nie odbiegało od standardów normalnego domu.

Rodzinną atmosferę podkreśla życzliwość i miłość, która emanuje i od pracowników placówki, i od ich wychowanków. – Razem przygotowujemy posiłki, robimy pranie czy spędzamy wolny czas – wyjaśnia Halina Kalina, wychowawczyni. – To sprawia, że jesteśmy ze sobą bardzo mocno związani. Kiedy kończę pierwszą zmianę i idę do domu, to dziewczynki mnie pytają, czy w domu również będę gotować drugi obiad? Wtedy odpowiadam, że tak, a one ze zdziwieniem dodają, że przecież mogę wziąć od nich – dodaje ze wzruszeniem. – A jeden z moich pupili kiedyś skwitował to dosadnie: „No to ma pani przechlapane” – śmieje pani Halina.

Wspólne spędzanie czasu przy rodzinnym stole ma dla wszystkich istotne znaczenie, a gotowanie jest wręcz rytuałem sprawiającym wielką radość. – Zawsze, jak przychodzę do pracy, pytam moje dzieci, co dziś gotujemy – wyjaśnia Danuta Cieniek. – To nie tak, jak w domu dziecka, gdzie jest kucharka. Tu obowiązki spoczywają na wszystkich. Jedni obierają ziemniaki, inni przygotowują sałatkę, a ja na przykład zupę. Dzieci wiedzą, że po zjedzeniu posiłku należy umyć po sobie naczynia i posprzątać ze stołu. Co bardzo istotne, nie ma wydzielania porcji. Dzieci, wracając ze szkoły, same sobie biorą obiad i nakładają tyle, ile chcą. Jeśli coś zostanie, wstawiamy do lodówki na  wieczorną repetę – dodaje z uśmiechem.

–Wychowawcy starają się, by posiłki były spożywane wspólnie, choć z racji kończenia zajęć w szkole o różnych godzinach na co dzień obiady jadają o różnych porach. – Nie ma sensu kazać czekać dziecku na pozostałych domowników, kiedy jest głodne – mówi Halina Kalina.

Oprócz wspólnych posiłków mieszkańcy domków urządzają wspólne sprzątanie, pranie. Dzieci w ten naturalny sposób zdobywają podstawowe umiejętności życiowe. Niestraszna jest im więc obsługa pralki, robota kuchennego, odkurzacza, wiedzą również, jak należy dokonać segregacji ubrań przeznaczonych do prania, by to co było białe, po wyjęciu z pralki nie przybrało np. koloru głębokiej szarości lub intensywnej czerwieni.

Taki sposób funkcjonowania placówki, trzeba to podkreślić, stawia przed wychowawcami ogromne wyzwania. Nie każdy przecież jest Karolem Okrasą czy Robertem Makłowiczem. Talentami kulinarnymi i znajomością prowadzenia domu muszą błysnąć również panowie – wychowawcy. Tu nie ma taryfy ulgowej, jak w swoim domu.

Puk, puk

Wychowankowie placówki w Łoniowie są mocno związani z konkretnym domem, w którym mieszkają. Każde, nawet chwilowe przeniesienie do innego budynku budzi w nich niechęć i gniew, co niestety da się bardzo mocno odczuć. – Kiedy wychowawca jest zmuszony wyjechać ze swoim podopiecznym, dzieci nie mogą pozostać bez opieki, dlatego też przenoszone są do innego domu – wyjaśnia dyrektorka Alicja Pieczonka. – Najczęściej trwa to kilka godzin, ale dla nich to jest cała wieczność. Wzbudza to u wychowanków niestety negatywne emocje. Najwymowniejszy dowód na traktowanie domu jak własnego dał nam siedmioletni Pawełek (imię dziecka zostało zmienione), który, idąc w odwiedziny do kolegi mieszkającego w budynku obok, zamiast bezceremonialnie wkroczyć do niego, wcześniej grzecznie zapukał i dopiero po usłyszeniu głośnego „proszę” wszedł. – Chociaż jest to ta sama placówka, to jednak dzieci traktują inne domy jako poniekąd obce – zauważa pani Danuta. – Zawsze, zanim wejdą, pukają.

Innowacja na plus

Zastąpienie popularnej placówki budynkami pozwalającymi wychowankom czuć się jak u siebie w domu jest innowacją, która przynosi wspaniałe efekty wychowawcze. – Przez obowiązki spoczywające na ich barkach – wyjaśnia wychowawca Michał Sendrowicz – uczą się normalnego życia, wchodzą w nie z pewnym bagażem doświadczeń. Kiedy spoglądam na swojego siedmioletniego syna, to zauważam, że on nie jest tak rozwinięty jak dzieci z naszej placówki.

We wszechstronnej edukacji niebagatelną rolę odrywają zajęcia, w których dzieci uczestniczą, np. lekcje języków obcych. Domy dla dzieci i młodzieży w Łoniowie są jedną z nielicznych w Polsce placówek, która zrezygnowała z tradycyjnej formy domu dziecka, dzięki czemu wychowankowie z Łoniowa żyją w rodzinnej atmosferze.