Kochać, wybaczać...

Yves Semen

www.swietywojciech.pl |

publikacja 14.07.2011 06:30

O ile dla mentalności manichejskiej ciało i płeć jest poniekąd „antywartością”, o tyle dla chrześcijaństwa jest ona zawsze „nie-dość wartością” - Jan Paweł II, audiencja z 22 października 1980, 3.

Kochać, wybaczać... www.swietywojciech.pl

Przez trzy kolejne dni będziemy publikować fragment książki "Duchowość małżeńska według Jana Pawła II" wydanej nakładem wydawnictwa Święty Wojciech.
Książkę można było również wygrać w naszym konkursie: ZOBACZ ZWYCIĘZCÓW.

Doświadczanie ograniczeń

Małżeństwo jest stanem, w którym niejako jesteśmy zmuszeni doświadczyć przeróżnych ograniczeń, tak własnych, jak i drugiego. „Szkoła życia”, jaką jest małżeństwo, jest nade wszystko szkołą ograniczeń. Ograniczeń ciała drugiej osoby – ciała, które nigdy nie jest idealne. Ograniczeń wynikających z charakteru [współmałżonka], z przeżytych przezeń doświadczeń, z wychowania, jakie odebrał, z ran i traum, jakie stały się jego udziałem. Ograniczeń intelektualnych czy związanych z życiem wiary…

Ograniczenia, o których mówimy, zarówno nasze własne, jak i drugiego, trzeba zaakceptować – nie ma na to rady. A jeszcze lepiej – trzeba je pokochać. Najlepszą drogą do tej miłości jest wybaczenie. Chcieć zmienić drugiego – czy choćby mieć nadzieję na to, że się zmieni, to największa iluzja małżeństwa. Drugi jest tym, czym jest, razem ze swymi ograniczeniami. I trzeba go kochać takim, jakim jest – trzeba kochać autentyczną osobę, A a nie wyśniony ideał.

Ograniczenia nie zawsze wychodzą na jaw natychmiast. Owszem, narzeczeni podejmują próby wzajemnego otwarcia się przed sobą wprawdzie, ale dobrze wiemy, że stan miłosnego zadurzenia nie sprzyja korzystaniu z pełni władz umysłowych. Kiedy człowiek jest zakochany, wydaje się mu, że obiekt jego uczuć to chodzący ideał, hojnie obdarzony całym mnóstwem zalet. W takiej sytuacji rodzice i przyjaciele raczej nie mają szans uzmysłowić zakochanemu nader oczywistych wad ich wybranki czy wybranka – zresztą, czy rzeczywiście powinni to robić? Dopiero po upływie kilku miesięcy czy lat, w miarę opadania miłosnej gorączki, ujawniają się – o, jakże bolesne! – ograniczenia. Dotyczy to zwłaszcza nie do końca uświadomionych traum natury uczuciowej, seksualnej i duchowej, jakich doznaliśmy w dzieciństwie lub okresie dojrzewania: te nie ujawnią się wcześniej niż po kilku latach wspólnego życia. Z chwilą, gdy dają osobie znać, mogą wywołać kryzys małżeński, a w konsekwencji – nawet rozstanie. „To nie jest osoba, którą poślubiłem!” – słyszymy wówczas. A jednak jest to jedna i ta sama osoba!

Narzeczeni powinni więc podjąć trud wzajemnego wyznania przed sobą swoich bolączek, swoich słabości – przynajmniej tych, których są świadomi – i rozważenia ich w prawdzie. Byłoby to nie tylko rozsądne, lecz także uczciwe. Choć nawet takie działania nie gwarantują im, że wyrażą i poznają siebie do końca, a wypowiedziane przez nich sakramentalne „tak”, będzie wyrażeniem zgody na przyjęcie drugiej osoby z całą pełnią jej doświadczeń. To jest po prostu niemożliwe, i to z dwojakiej przyczyny. Po pierwsze, nie dysponujemy możliwością pełnego wyrażenia siebie, a po drugie – sami siebie nie znamy do końca. Na tym polega ryzyko wstępowania w związek małżeński – ryzyko, które przydaje małżeństwu godności i wielkości – a także swoista „nieobliczalność” małżeństwa, która tłumaczy, dlaczego oczekiwanie, że wobec nieprzewidywalności życia we dwoje wystarczą jedynie nasze ludzkie siły, zakrawa na zarozumialstwo i jest po prostu niebezpieczne.

Małżeństwo bezlitośnie ujawnia nasze słabości i ograniczenia. Nie można nieustannie grać przed tym – lub tą – który widzi nas każdego dnia, w najbardziej zwyczajnych i intymnych okolicznościach. „Nikt nie jest bohaterem dla swego pazia” – mówi przysłowie. O ileż bardziej te słowa sprawdzają się w odniesieniu do własnej małżonki lub małżonka! W tym znaczeniu małżeństwo jest okrutną, lecz jednocześnie jedyną w swoim rodzaju możliwością doświadczania prawdy o sobie. A w związku z tym – wielką szkołą pokory. Kiedy obcujesz z kimś niemal nieustannie, nie możesz się wciąż maskować i wszelkie mury, które z tak wielkim rozmysłem starasz się wznosić wokół swych ograniczeń, muszą się rozpaść, jedne po drugich. Dotyczy to zarówno ograniczeń ciała – po wstaniu z łóżka raczej nie masz starannego makijażu…; charakteru – możesz się „zachowywać” podczas wizyt u teściów, ale nie dasz rady grać bez przerwy; intelektu – możesz brylować w towarzystwie, lecz czasem po prostu robi ci się głupio, bo wobec najprostszych życiowych problemów okazujesz zupełną bezradność; czy wreszcie: obycia i wykształcenia (czy raczej ich braku) – prędzej czy później spod politury dobrych manier wyjdzie na jaw nieokrzesanie i prostactwo…

To samo dotyczy sfery duchowej: w okresie narzeczeństwa przeżywamy chwile wyjątkowej żarliwości - podczas rekolekcji, pielgrzymek, czuwań modlitewnych… - która wypala się wraz z nastaniem małżeńskiej codzienności, kiedy to, prędzej czy później, wychodzi na jaw ociężałość i letniość duchowa. Zatem pierwszym warunkiem duchowego życia małżeństwa jest zaakceptowanie wszystkich tych ograniczeń. Nie żeby się nimi zachwycać, ale po prostu po to, by uznać je za konstytutywny element naszego bytu. Drugim warunkiem jest wybaczenie ograniczeń samemu sobie oraz jasne oddzielenie tych, za które nie jesteśmy odpowiedzialni, od tych, które zakorzeniają się i wzmacniają w nas wskutek niedbalstwa, niesolidności czy lenistwa.

Nader istotną kwestią jest także dostrzeżenie i zaakceptowanie ograniczeń drugiej osoby. Trzeba zaprzestać snucia mrzonek o ideale i pokochać drugiego takim, jakim jest, ponieważ to właśnie wszystkie jego ograniczenia i słabości sprawiają, że jest on sobą. Oznacza to, że nie możemy mówić o miłości, jeżeli jednocześnie zaprzeczamy istnieniu słabości i wad lub – co gorsza – postępujemy tak, jakby wszystko to, przeciw czemu regularnie się buntujemy, miało któregoś dnia po prostu zniknąć. W takiej sytuacji nie kochamy konkretnej i realnej osoby – męża lub żony – lecz wyimaginowaną iluzję, której bardzo pragniemy, lecz która prawdopodobnie nigdy się nie urzeczywistni. Nie oznacza to, że nie możemy obdarzyć drugiego spojrzeniem pełnym Nadziei, czyli ufności w Łaskę Boga Wszechmogącego. Jednak Nadzieja ta nie ma nic wspólnego z iluzorycznym przeświadczeniem, że drugi się zmieni po to tylko, by wreszcie upodobnić się do ideału, który sobie wyśniliśmy.

 

Jutro kolejny fragment: Przebaczenie - drogą daru.


Książkę "Duchowość małżeńska według Jana Pawła II" można było wygrać w naszym konkursie. 

Pytanie konkursowe : Jak nazywali się rodzice (imiona, nazwiska) Jana Pawła II.
Odpowiedź: Karol i Emilia z Kaczorowskich Wojtyłowie

 

Nagrodę otrzymują:

  • Krzysztof Dębiec, Mielec
  • Emilia Dampc, Gdynia
  • Joanna Wyszyńska, Opole

Gratulujemy! Nagrody zostaną wysłane pocztą.