Już nie obstawiam

Agnieszka Małecka; GN 27/2011 Płock

publikacja 19.07.2011 23:00

Zaczyna się oszukiwanie, kombinowanie. Kłamstwo staje się wszechobecne w życiu, w relacjach z rodziną – ostrzegają uzależnieni z Płocka. Uzależnieni od hazardu.

Już nie obstawiam Agnieszka Kocznur/ GN Zaczyna się oszukiwanie, kombinowanie. Kłamstwo staje się wszechobecne w życiu, w relacjach z rodziną – ostrzegają uzależnieni z Płocka. Uzależnieni od hazardu.

Coraz więcej miast ma swoje regularne spotkania anonimowych hazardzistów; na Mazowszu oprócz aktywnej Warszawy na mapie AH można znaleźć m.in. Płock i Nasielsk. Wspólnoty te posługują się dobrze znanym modelem „12 kroków” wypracowanym przez AA. Spotykają się w wąskim gronie uzależnionych, ale już sam fakt ich istnienia jest ważnym sygnałem wysyłanym do reszty społeczeństwa. Hazard to nie tyle wyrafinowana rozrywka bogatego towarzystwa, ile niszczący nałóg. Wciąga coraz młodsze osoby, którym trudno jest popatrzeć na siebie w prawdzie.

Porządnie nakręceni

Cała rzecz może zacząć się całkiem niewinnie: od wrzucenia pięciozłotówki do maszyny, od obstawienia zakładu totolotka, od zakładu na meczu; przypadkowo i niechcący. Bo nikt świadomie nie wchodzi w uzależnienie, jak podkreśla psycholog kliniczny i specjalista psychoterapii uzależnień Urszula Dera, która współpracuje z CPP „Metanoia” w Płocku. Nikt też o własnych siłach nie wyjdzie z zamkniętego koła uzależnienia, bo tak jak w porządnie nakręconym zegarku, ma przymus określonego postępowania.

– Człowiek uzależniony nie jest w stanie sam sobie pomóc, ponieważ działają w nim mechanizmy, w tym podstawowy mechanizm iluzji i zaprzeczania. On powoduje, że nałóg trwa. Dopóki ten mechanizm nie zostanie rozbrojony, to osoba żyje w iluzji, że nie jest uzależniona. Jednocześnie zaprzecza jakimkolwiek faktom, np. dla hazardzisty nieważne jest, że już przegrał kilkadziesiąt tysięcy. Są też mechanizmy: nałogowego regulowania uczuć i rozdwojenia „ja”, które jest związane z wolą i decyzją. Często mówi się o uzależnionym: „bo jakby miał silną wolę, to by zerwał z nałogiem”. To jest nieprawda, bo człowiek, który jest uzależniony, tej silnej woli po prostu nie ma; ona została zniszczona przez ten środek. By ją odbudować, uzależniony musi przejść terapię, musi zrozumieć swoje uzależnienie i nauczyć się z tym żyć. Człowiek uzależniony jest rozkawałkowany, bo jego postrzeganie „ja” zależy od stanu, w jakim się znajduje. W trakcie terapii to „ja” zaczyna się scalać. – wyjaśnia Urszula Dera.

Znieczulacz

Coraz bardziej scalone „ja” zaczyna rozumieć nałóg, dostrzegać jego tragiczne skutki i szukać przyczyny. Nieuchronnie nasuwa się pytanie „dlaczego?”. Hazardziści, świadomi swojej dożywotniej, ale zaleczonej choroby, jako jej pierwotną przyczynę wskazują najczęściej emocje, skomplikowane relacje z ludźmi, osamotnienie. – Uzależnienie to nieumiejętność przeżywania w sposób racjonalny uczuć. Jeśli nie potrafię normalnie doświadczać złości, gniewu, innych emocji, to idę się znieczulić. Dla alkoholika znieczulaczem będzie alkohol, dla hazardzisty gra.

To znieczulacz emocjonalny – mówi w rozmowie telefonicznej Marek, który 3 lata temu w krytycznym momencie poszedł na 6 tygodni terapii zamkniętej w Otwocku, a później półtora roku terapii pogłębionej i pełniąc służbę we Wspólnocie, założył mityng AH w Nasielsku. – Na początku starałem się wygrać, a gdy przegrywałem, czułem złość, gniew, bezradność, jechałem na poczuciu winy i krzywdy – wspomina dziś. – Chciałem się odegrać i znów wpadałem w błędne koło. Zacząłem brać kredyty i pożyczki, manipulowałem ludźmi, żeby mieć środki na grę. Pracowałem i pracuję w branży budowlanej. W tamtym czasie podejmowałem się różnych dużych zleceń, żeby mieć pieniądze, szacunek, by ludzie zabiegali o moje towarzystwo. Godziłem się na niższe stawki, a potem byłem wściekły, że pracuję za mniejsze pieniądze, nie szło mi i w dużej mierze nie kończyłem tych prac. Jednak dalej brnąłem w te układy, bo bałem się odrzucenia, chciałem być potrzebny, chwalony, poklepywany po plecach – wyznaje Marek.

Wychodzenie na powierzchnię

Nałóg jest procesem; powoli i niezauważalnie się w niego wchodzi, powoli wychodzi. Kiedy ktoś staje się hazardzistą – czy wtedy, gdy padnie pierwsza wygrana? Marek zagrał na automacie pierwszy raz w 1977 r., na dyskotece w warszawskim Bristolu. Traktował to jako zabawę, którą szybko zaczął się nudzić. Po kilku wrzutach okazało się, że wygrał, ale to nie spowodowało, że od razu zaczął grać nałogowo. Miał przerwę aż do 1991 roku. O ile trudno wskazać moment, gdy zaczyna się wejście na hazardową równię pochyłą, to każdy, kto na niej się znalazł, dobrze wie, kiedy osiągnął dno i jak ono wygląda. – Wygrana? To było później tylko przedłużanie agonii. Człowiek nie kieruje sam sobą, tylko hazard tobą kieruje. To choroba umysłu. Myślisz tylko o tym, jak i kiedy zagrać, kombinujesz, skąd wziąć pieniądze, zapożyczasz się, robisz długi, okłamujesz wszystkich dookoła. Podczas gry bardzo łatwo przechodzi się z załamania, przygnębienia, złości, gdy nie idzie, do euforii, gdy przychodzi wygrana.

Tracisz kontakt z rzeczywistością. Czas reguluje zamykanie baru z automatami. W kasynie traci się w ogóle kontrolę nad czasem, bo tam są zwykle zaciemnione okna; taki klimat, że nawet nie wiesz, czy już noc, czy dzień – opowiadają uczestnicy płockiego mityngu AH, który organizowany jest przy Monarze. Zwykle to rodzina jest barometrem, który odczuwa, że coś się dzieje nie tak. Ale i nałogowy hazardzista wspina się na wyżyny pomysłowości, żeby ukryć swoją chorobę. – Kiedy masz więcej kasy w budżecie domowym, to łatwiej ci to zakamuflować. Gorzej, gdy ktoś zarabia mało, wtedy jednego dnia znika cały dochód miesięczny. Zaczyna się oszukiwanie, kombinowanie. Kłamstwo staje się wszechobecne w życiu, w relacjach z rodziną – mówią uzależnieni z Płocka.

Dziś wiedzą, że bez terapii pod kierunkiem specjalisty, bez wsparcia grupy, bez mityngów nie ma wyjścia na powierzchnię. Wiedzą, że popchnięcie ich na leczenie przez rodzinę, czasem ultimatum dane przez bliską osobę, było nie krzywdą, ale kołem ratunkowym. Bo na terapię nikt nie przychodzi z własnej woli. – Dobrowolność pojawia się dopiero w trakcie terapii. Bo o to chodzi, by to „muszę nie pić, nie grać, nie ćpać”, przekształciło się w „chcę nie pić, nie grać, nie ćpać”. Człowiek już nie koncentruje się tylko na środku, od którego jest uzależniony – wyjaśnia Urszula Dera, która od blisko 30 lat prowadzi terapię dla alkoholików, a ostatnio leczy też uzależnionych m.in. od hazardu, Internetu i komputerów.

Marek, który nie gra od 2008 r., dobrze wie, kiedy poczuł się wolny. – To było po zakończeniu półtorarocznej terapii pogłębionej; spotkania odbywały się co tydzień w czwartek. Pamiętam kolejny czwartek, gdy ukończyłem tę terapię, nie mogłem wtedy znaleźć sobie miejsca, bałem się, czegoś mi było brak – tam czułem się bezpieczny. Ale już w piątek rano obudziłem się z poczuciem, że jestem wolny, że mogę sobie poradzić. Poczułem, że wszystko ode mnie zależy, od tego jak poważnie potraktuję wiedzę terapeutyczną.

Prostowanie ścieżek

Hazardziści po specjalistycznej terapii i konsekwentni w abstynencji mówią, że bez mityngów trudno wytrwać. I tak zdarzają się wpadki, ale spotkanie z ludźmi z tym samym problemem, formuła mityngu, na którym nikt nikogo nie ocenia, tylko dzieli się swoimi odczuciami, naprowadza na właściwą ścieżkę. Marek z Nasielska zainicjował takie spotkania w swoim mieście, bo wiedział, że sam nie da rady, a wyjazdy do Warszawy, gdzie jest najwięcej mityngów, były trudne.

Najpierw próbował zachęcać znajomych graczy, ale potem zobaczył, że nic na siłę. Rozwiesza informacje i czeka. – Przez grupę przewinęło się może z 30 osób. Były osoby z Nasielska i okolic. Jeden człowiek przyjeżdżał 120 km w jedną stronę. Nie ma na razie trzonu grupy. Niektórzy przestają przyjeżdżać, bo uważają, że są już silni i odzyskali kontrolę nad uprawianiem hazardu, że opanowali pewne schematy obronne, ale to pozory, bo potem wracają do hazardu – opowiada.

Spora rotacja jest też na mityngu przy płockim Monarze. Niewielu jest takich, którzy są 5 lat, czyli od początku. Najtrudniej wytrwać młodym ludziom. Dlaczego? Bo na przykład mają toksyczną podporę w rodzinie, która spłaca ich długi i tuszuje problem albo szybko uznają, że już są silni i sobie poradzą. A młodych hazardzistów przybywa. Do gabinetu psychologicznego Urszuli Dery w Gostyninie jak dotąd zgłaszali się sami młodzi uzależnieni. – Oni są szczególnie podatni na pokusę, żeby się szybko wzbogacić, nie pracować, żyć na luzie. To ich pcha do tego, by spróbować gier hazardowych – mówi psycholog. Z żalem przyznaje, że młodzi nie potrafią wytrwać do końca koniecznej terapii. Bo zanim powie się: „nie obstawiam i żyję”, trzeba przepracować wiele spraw. Ale warto powalczyć o nową jakość życia.

Kontakty:

Płock: Punkt Konsultacyjny Monar (Al. Kilińskiego 6 a); spotkania: sobota, g. 18.30; czwartek, g. 17.15
Nasielsk: ul. św. Wojciecha 13 (dom parafialny); spotkania: środa, g. 18:00)
www.anonimowihazardzisci@org