Letni test

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 28/2011 Świdnica

publikacja 23.07.2011 23:00

Chipsy kiedy się chce, wzdychające dziewczęta, rozbita o kaloryfer głowa i wianki na wodzie – słowem: wakacje z Bogiem.

Letni test ks. Roman Tomaszczuk/ GN Kadra opiekowała się kruchymi „piłkami” i ich dystrybucją.

Kościół dziwnie pełny dzieci. Są wakacje. Środek tygodnia. Proboszcz ks. Edward Szajda wzywa do modlitwy dziękczynnej. Właśnie skończyły się wakacje z Bogiem. – To nieprawda! – wtrąca ks. Krzysztof Krzak. – Nie o to chodzi. Wprost przeciwnie. Wakacje z Bogiem dopiero się zaczęły! – nalega na zmianę tekstu. No dobrze, niech będzie. Skończyły się i zaczęły. Tym razem kompromis nikomu nie zaszkodzi. A teraz wyjaśnienia.

W drogę

Komputer, projektor, drukarka, piłki wszelkiego rodzaju, hula-hoop, paletki i lotki. – To wszystko na nic, jeśli zabraknie dobrego humoru – zapewnia wikary z parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Świdnicy. – Dzieci mają dzisiaj w domu sprzęty, zabawki i urządzenia, których nie jesteśmy im w stanie zapewnić na wyjeździe. Ale one nie jadą z nami po to, żeby z nich korzystać. To mają przez cały rok w domu. Jadą po przyjaźnie, bliskość, zabawę, radość bycia ze sobą. Naprawdę! Jadą po człowieka. Na co dzień bowiem mają go nie tak, jak by chcieli, jak im jest to potrzebne – zauważa. I rzeczywiście. Osiemdziesiąt procent z pół setki uczestników parafialnych kolonii to dzieciaki, które wzięły w nich udział po raz drugi i więcej. – I co ważne, tu nie chodzi o księdza. Bo przez ostatnie lata jeździły z różnymi wikarymi – dodaje duchowny. Nie ma jednak racji. Chodzi o księdza. Może nie o konkretne nazwisko, ale szczególny, rzadki gatunek: kapłana otwartego i ciepłego, pełnego humoru i pracowitego.

Między górami

„Marysieńka” – do tego roku starsze dzieciaki imię to kojarzyły raczej z żoną wielkiego Sobieskiego, teraz jednak będzie inaczej. Tak nazywa się dom wczasowy w Lewinie Kłodzkim. Wygodny, nowoczesny, pięknie położony, niedrogi i… swojski, bo właściciele to ludzie wiary i szczerej miłości do Kościoła. – Ważne dla nas były warunki mieszkaniowe, ponieważ rodzice dzisiaj są uczuleni na to, czy dzieciom nie zabraknie podstawowych wygód – zastrzega organizator parafialnych kolonii. – Niepozorny Lewin okazał się doskonałą bazą wypadową. Usytuowany między kurortami, z lokalnymi atrakcjami i dobrym połączeniem komunikacyjnym z resztą świata, przypadł wszystkim do gustu – zapewniają rodzice,  którzy wysłuchali już pierwszych wrażeń swoich pociech.

Miejsce, warunki, pogoda to tylko dodatek do wypoczynku. Istotą jest przecież bliskość Boga. Codzienna modlitwa, Msza św., piątkowa Droga Krzyżowa, szeptany Różaniec na spacerze, świadectwo wiary kadry i… nareszcie inne zasady bycia ze sobą – to podstawa. Grupa dzieci i młodzieży to znajomi z okolic ołtarza. Ministranci, lektorzy, schola, organistka. Znają się dobrze, ale inaczej. Uroczyście, formalnie, oficjalnie. Potrzebowali czasu innego, takiego, który pokazuje całą złożoność serca i rzuca światło na charakter, wydobywa emocje, odsłania talenty, przekonuje o walorach i wadach. Ci, którzy przeszli kolonijną próbę ognia, najbardziej mogą być z siebie dumni: Hania Bieżyńska i Benedykt Chlastawa zostali uznani za najsympatyczniejszych z całej grupy.

Bądź mi przewodnikiem

Najmłodsza podczas wyjazdu dziewczynka miała zaledwie siedem lat. Najstarsi uczestnicy to licealiści. Tak ogromna rozpiętość wieku może budzić obawy. – Nie jest to komfortowa sytuacja, to prawda – wyznaje młody świdnicki ksiądz. – Miałem jednak kadrę, która pomogła tak zorganizować formację i zabawę, żeby różnorodność okazała się owocna – zdradza. Studentki, animatorki oazowe, troszczyły się o młodszych. Ksiądz z klerykiem formowali starszych. Zresztą młodzież czuła się bardzo doceniona przez uczniów podstawówki, którzy szukali w niej wzorów i często oddawali się pod jej opiekę.

Co najmniej jeden fakt potwierdza sensowność tego rodzaju wyjazdów. Niektórzy uczestnicy przyjeżdżali choćby na kilka dni, żeby poczuć siłę wspólnej zabawy, modlitwy, wypoczynku. – To naprawdę jest mocny wyznacznik popularności naszych kolonii – zauważają animatorki. – A żywiołowe reakcje i komentarze podczas oglądania zdjęć na spotkaniu kończącym kolonie są na to dowodem – podkreślają.

Ikony wspomnień

O czym w pierwszej kolejności wspominają dzieci i młodzi? O pobliskim sklepie spożywczym, który był mekką i obowiązkowym punktem zaliczanym każdego dnia, a którego właściciel zapewniał, że piętnastominutowa wizyta kolonii wystarczyła, by miał utarg przeciętnego dnia bez dzieci. O wiankach, które puszczano na wodzie, wzorując się na słowiańskich tradycjach. O polowaniu na poziomki podczas wyprawy w górki. O koszulkach księdza, który obwieszczał: „Włosy – jedyne, co mi wyszło w życiu” albo „Chcę być świętym”. O wizytacjach księdza proboszcza i basenie z wodą błękitną jak w Egipcie. O urodzinowym reality show ks. Krzysztofa i szaleństwie osiemnastkowym Benedykta (wtedy skóra na głowie nie wytrzymała starcia z kaloryferem). O lokalnej ścianie płaczu i wodzie, która śmierdziała jajkami (w kudowskiej pijalni wód). Starsi pamiętają swoje adoratorki, mieszkanki Lewina zadurzone w przystojnych świdniczanach, wojnę z ogrodowym szlauchem w roli głównej albo zwycięstwo Szymona, który musiał sobie poradzić z główną nagrodą: dwoma kilogramami cukierków.

A gdzie w tym wszystkim Pan Bóg? – Wszędzie! – gwarantuje ksiądz. – Chcieliśmy przekonać, że pacierz podczas wakacji nie psuje zabawy, że Eucharystia nie przeszkadza w radości, a Droga Krzyżowa da się pogodzić z podziwianiem Ogrodu Japońskiego – wylicza.

Nie każdy

Wakacyjna wyprawa nie jest do powtórzenia w pierwszej lepszej parafii. Ona bowiem przyciąga nie tyle stosunkowo niewielkimi kosztami (400 zł za dziesięć dni), ile atmosferą wypracowaną przez cały rok duszpasterskiej pracy z dziećmi i młodzieżą. To sposób prowadzenia zbiórek ministranckich, animowanie spotkań, duchowa otwartość i troska, uśmiech i życzliwość w kancelarii – tworzą klimat, który świetnie odczytują rodzice. Nikt nie będzie się wahał, czy wysłać swoje dziecko na kolonie z księdzem, o którym wszyscy są przekonani, że to ksiądz z powołania. Nikt nie będzie wątpił, że warto pojechać do – wydawałoby się: średnio atrakcyjnego – Lewina, jeśli słyszy zaproszenie od proboszcza szanowanego i poważanego za to, jakim jest i księdzem, i człowiekiem.

Nazwij my to bez ogródek: wakacje z Bogiem to test. Potwierdzenie, że w parafialnym zabieganiu nikt nie szuka spełnienia swoich ambicji i adoracji własnej wielebnej osoby, ale chwały królestwa niebieskiego. Udają się one tylko tam, gdzie Bóg błogosławi wysiłkom ludzi znających swoje miejsce w Bożym szeregu.