Dotknąć, żeby widzieć

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 22/2011 Świdnica

publikacja 26.07.2011 23:00

Nie trzeba sięgać nieba, żeby otrzeć się o świat niemożliwy do pojęcia. Wystarczy porozmawiać z Darkiem.

Dotknąć, żeby widzieć ks. Roman Tomaszczuk/ GN Dla Darka notatnikiem jest rejestrator dźwięku.

Uwielbia Roberta Schumanna, może dlatego, że niemieckiemu romantykowi bardzo blisko do Chopina? A Chopin to kwintesencja polskości, ale tej tęskniącej za wolnością. Polskości najwyższej próby. Tej, z której Polacy zawsze świetnie zdawali egzamin. Wystarczy wsłuchać się choćby w Fantazję f-moll i już nie ma się wątpliwości, że Polska jeszcze trwa. Choć tragiczna, to jednak jest to muzyka triumfu, dumy i pewności życia – narodu bez państwa. Ile trzeba geniuszu, żeby za pomocą dźwięków oddać siłę woli, pragnienie zwycięstwa czy gotowość do ofiary, choćby z życia?

Jednak geniusz kompozytora to za mało. Muzyka, której nie ma kto odczytać, jest jak pismo dawno wymarłej cywilizacji: zamknięte, tajemnicze, nieme. Litery stają się jedynie plastycznym szlaczkiem, a dźwięki więzną w estetyce harmonii. Brzmią, ale milczą. Potrzeba więc słuchacza. Potrzeba Schumanna, który w 1831 r. po upadku powstania listopadowego słuchał młodego Chopina, koncertującego w Niemczech. Wtedy właśnie młody krytyk wołał na łamach „Allgemeine Musikalische Zeitung”: „Hut ab, ihr, Herren, ein Genie!” – „Czapki z głów moi panowie! Oto geniusz!”.

Palcami po twarzy

Ma dwadzieścia lat. Jest drugim dzieckiem swoich rodziców. Ma starszą siostrę Magdalenę. Chociaż nigdy nie mógł spojrzeć sobie w oczy, to jednak zna każdą zmarszczkę, każdy włos, każdą rysę swojej twarzy – ma przecież palce. Delikatne, wrażliwe i cenne. Palce nadające się doskonale do poznawania świata, tego na wyciągnięcie ręki i tego zamkniętego w kombinacji punktów pisma Braille’a. Pomysły na udostępnienie pisma niewidomym mieli już starożytni. Renesansowi mistrzowie także starali się pomóc niewidzącym. Jednak dopiero w XIX w. zrodził się system rozpowszechniony dzisiaj. Stało się to możliwe dzięki rozczarowaniu. Przeżył je kapitan artylerii w stanie spoczynku, Charles Barbier.  Wojskowy opracował pismo-szyfr, które pozwalało żołnierzom odczytać depeszę nawet w całkowitych ciemnościach. Dowództwo armii nie było jednak zainteresowane pomysłem. Wtedy właśnie kapitan zapoznał ze swym systemem paryską szkołę dla niewidomych. To w jej murach nastolatek, Ludwik Braille po raz pierwszy zetknął się z ideą Barbiera. Do tematu podszedł bardzo twórczo i w roku 1829 ogłosił swój genialny wynalazek. Osiem lat później wydano pierwszą książkę wydrukowaną pismem brajlowskim. Do dzisiaj nikt nie wymyślił lepszego systemu zapisu słów, dźwięków, matematyki czy instrukcji technicznych. W tym samym czasie Chopin prowadził ożywioną korespondencję ze swym przyjacielem Schumannem. Wymieniali się spostrzeżeniami, dzielili wrażliwością, inspirowali tematami. Tworzyli muzykę dla pokoleń. Nieśmiertelną. Ani jeden z dziewiętnastowiecznych geniuszy nie miał pojęcia, że ich życie będzie tak cenne dla młodego mężczyzny z Bierkowic – Darka Marciniszyna.

Klawiatura wolności Palce nie tylko odsłaniają rysy i kształty. One także dają wolność. Odkąd Darek podjął naukę gry na fortepianie i organach, zyskał jeszcze jeden sposób na wyrażanie swoich emocji i komunikowanie ich światu. Chłopak nie może przeciągłym spojrzeniem dać do zrozumienia, że mu na kimś bardzo zależy. Nie może błyskawicami w oczach okazać irytacji czy nagany. Nie może swej radości podkreślić błyskami w źrenicach, a smutku spuszczoną zasłoną powiek. Nie może tak. Może inaczej. Uczy się tego od impresjonistów i romantyków. Od Schumanna, Chopina, Ravela czy Debussy’ego. Tych, dla których świat był inspiracją do malowania dźwiękami. I nie ma znaczenia, że czarne hieroglify nut zostały zastąpione sześciopunktową kombinacją zgrubień. Jednak zapis nutowy to nie wszystko. Na papierze jest tylko intuicja, podpowiedź, znak tego wszystkiego, co ukryte pod powierzchnią. – Bo muzyka to nie są nuty – zapewnia niewidomy chłopak. – Muzyka ma swoje źródło we wnętrzu człowieka. Najpierw tego, który ją przeżył i przelał na papier, a potem tego, który ją odczytał i uznał za swoją. Rzemieślnik może jedynie poprawnie wykonać utwór, artysta musi go objawić światu – różnicuje podejście do muzyki.

Nauka gry jest zawsze wielkim mozołem. Dla niewidomego wielokrotnie cięższym i czasochłonnym. Najpierw trzeba bowiem nauczyć się partii prawej ręki, czytając nuty lewą, a potem odwrotnie. Na koniec, gdy całość jest zapamiętana, można połączyć obie linie melodyczne. Wtedy też rozpoczyna się doskonalenie interpretacji.

– Nie mam żadnej taryfy ulgowej – podkreśla student muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego. – Studiuję przecież nie po to, żeby z litości podarowano mi dyplom, ale żeby się nauczyć – wyjaśnia. Między ludźmi Gdy Schumann rozpoczął karierę wirtuoza, w wolnych chwilach pisał recenzje. Po kontuzji ręki zarzucił ambicje mistrza fortepianu, skoncentrował się na tworzeniu muzyki. – To jest muzyka programowa, niektórzy odmawiają jej prawa do uznania, bo ich zdaniem, jest zbyt akademicka, ale nie zgadzam się z tym – tłumaczy Darek.

Zresztą jego uwielbienie dla tego nurtu muzyki nie powinno zaskakiwać. Jej swego rodzaju „oczywistość” bardzo odpowiada jego potrzebie ładu. Świat niewidomego jest światem przyjaznym, gdy można się go nauczyć, gdy jest przewidywalny, gdy wszystko jest na swoim miejscu, czyli tam, gdzie było ostatnio. Każdy chaos, każdy bałagan, każde roztargnienie – to ryzyko potknięcia, szukania po omacku, dezorientacji i niepewności kroków. – Wiedzą o tym znajomi ze studiów. W grupie zostałem bardzo dobrze przyjęty. Budzę ciekawość, bo w końcu nasz świat nie jest taki jak widzących – opowiada. – Nie mam oporów, żeby dzielić się swoimi spostrzeżeniami, oczekiwaniami czy potrzebami. To stwarza jasną sytuację zarówno dla kolegów, jak i dla mnie – mówi i przywołuje zabawne momenty, gdy ktoś nie wiedział, jak się do niego odnosić, bał się zapytać o zasady rządzące światem niewidomych, zastanawiał się, jak można niewidomemu pomóc, ale żeby jednocześnie go nie urazić. – Mam jednak wrażenie, że ja otrzymuję od nich o wiele więcej, niż daję – wyznaje. – Jestem akceptowany i wprowadzany w normalny świat. Czemu to takie ważne? Bo niepełnosprawność nie jest wtedy barierą. Szybko można się do niej przyzwyczaić, jeśli tylko spotyka się ludzi, którzy przyzwyczajają się do mnie i traktują jak równego sobie – dodaje.

Krytyka konstruktywna

Mimo miłości do gry, a może właśnie przez nią, Darek nie zamierza zostać pianistą. Chce pójść drogą, którą zarzucił jego ulubieniec: Schumann. – Będę albo recenzentem, albo dziennikarzem muzycznym – ogłasza i z pasją opowiada o swoich wizytach na możliwie wszystkich koncertach, festiwalach, przeglądach. – Trzeba żyć światem, który ma być kiedyś całym moim życiem – tłumaczy. Ambicje? – Owszem. Z jednej strony przekonać Polaków, że muzyka klasyczna nie jest dla elit, a z drugiej upomnieć się u tych, którzy nazywają siebie elitami, by brali udział w życiu kulturalnym – dzieli się swoimi planami, a zaraz potem mówi o swej miłości do muzyki kościelnej.

– Od kilku lat jestem organistą. Moja pierwsza Msza… – zamyśla się, wracając pamięcią do pewnego mroźnego, kolędowego dnia 2006 r. – Nie miałem problemów z repertuarem. Bałem się, że się nie odnajdę w porządku Mszy. Udział w modlitwie na takich zasadach, jakie dotyczą wszystkich wiernych, narzuca perspektywę, która nie przydaje się zbytnio, gdy zasiądzie się przy kontuarze organowym – zauważa. – Nie ma co ukrywać: widok z empory muzycznej jest zasadniczo inny niż z ławki w nawie – żartuje i wyjaśnia, że używa języka, którym posługują się widzący, bo to ułatwia komunikację. – Trudno za każdym razem precyzować, że słucham, a nie oglądam telewizję. Podobnie gdy posługuję się zwrotami typu: „widzę” w sensie „rozumiem”, „wyobrażam sobie”, „stanął przed oczami” – mówi i wraca do przerwanego wątku. – Liturgia, odpowiedzialność za nią, świadomość, że od twojej gry zależy jakość modlitwy wiernych, że razem z księdzem bardzo realnie stwarzasz przestrzeń, w której człowiek spotyka Boga – to wszystko pociąga i fascynuje. Daje poczucie dostojeństwa, smak sacrum i inspirację do pracy – zapewnia. Schumann powiedział kiedyś: „Zwracać światło w głąb duszy człowieka – oto powołanie artysty”. – Liturgia robi coś odwrotnego: wydobywa z człowieka światło, które podarował mu Stwórca – podsumowuje.

Sen o pięknie

Widzący nigdy nie zrozumie, jak wygląda świat, w którym nie ma kolorów, nie ma perspektywy, nie ma światłocienia. Pozostaje mu tylko pozór poznania. Tyle bowiem rodzi panika chwili, gdy trzeba wejść w ciemność lasu albo mrok korytarza nieznanej kamienicy, czy zaskoczenie we własnym domu, gdy energetycy odetną prąd. Widzący pozostaje także ograniczony obrazem. On dominuje bowiem w odbiorze świata. Smak, zapach, dotyk czy wreszcie dźwięk nie są dla widzącego tak treściwe, jak być mogą. Jak są, gdy zabraknie obrazu.

Widzący nigdy nie zobaczy Chopina przez minutę i dwadzieścia jeden sekund słuchania Schumannowskiej miniatury fortepianowej „Chopin”. Nie zrozumie też, co tak naprawdę kryje się pod recenzją krytyka: „Schumann kształtuje formę w zależności od treści wyrazowej utworów, napięcia emocjonalnego, kształtu poetyckiego. Jego frazy są nerwowe, kapryśne, niezwykle czułe na najsubtelniejsze zmiany wyrazowe. Pomaga temu bogata, często synkopowana, oryginalna rytmika, zmienność metrum”. Wreszcie, widzący nigdy nie przekona się, jak niezwykłe i bogate mogą być sny, w których nie ma obrazów, ale są dźwięki, smaki i zapachy. Tak! – widzący nigdy nie będzie śnił o muzyce mistrzów, więcej: nigdy nie będzie śnił muzyką mistrzów. To niemożliwe, bo nie zna ciemności pełnej światła poznania. Ciemności, która nigdy nie była brakiem światła, bo jest od zawsze. Wierna od urodzenia po śmierć.